Najnowsza recenzja redakcji
W 2016 roku zapowiedziano grę Death Stranding, która owiana była tajemnicą. Z każdym kolejnym miesiącem pokazywano więcej, ale to więcej nie oznaczało, że o samej grze mamy szersze informacje, wręcz przeciwnie. Znana obsada, znane twarze, wielkie nazwiska, doskonała oprawa graficzna i „to”. No właśnie. W zasadzie nie wiadomo co. Wraz z premierą gry owe „co” staje się jasne, klarowne i zrozumiałe. Z głębszym przesłaniem, z czego zresztą Kojima słynie.
(Nie tylko) kurierem świat stoi
Nasz bohater - Sam Porter Bridges (Norman Reedus), to raczej wyrzutek, odludek, samotnik, który para się dostarczaniem zamówień. Jest jednym z niewielu kurierów, którzy odważyli się funkcjonować w świecie targanym postaciami znanymi, jako Wynurzeni i niebezpiecznymi opadami. Świat ten nie jest przyjazny dla żywych istot. Dlatego ten fach się ceni, a kurierzy są poważani. To już powinno Wam uzmysłowić, na czym polega rozgrywka. Zdarza mu się dostarczać istotne przesyłki, jak leki czy komponenty niezbędne do tworzenia podstaw cywilizacji, ale też zupełnie prozaiczne przedmioty, jak ciepła pizza. Ot takie specyficzne i czasami spaczone poczucie humoru Kojimy, które przecież kochamy.
Bohater staje jednak przed zadaniem, którego w zasadzie wykonywać nie chce, ale ostatecznie decyduje się na to z innych pobudek, niż tych wynikających z samego zlecenia.
Co odróżnia Sama, bo tak każe do siebie mówić, gdyż nazwisko mu ciąży, od innych, to fakt, że posiada on DOOMs. Oznacza to tyle, że może on przejść „na drugą stronę”, do świata zmarłych. Co więcej, może stamtąd wrócić. Takich osób jemu podobnych w grze spotkamy więcej, ale tylko Sam Porter Bridges jest kurierem.
Ruszając w głąb Ameryki, musimy się przygotować. Początkowo skazani jesteśmy na piesze wędrówki, lecz później będziemy mogli korzystać z pojazdów. Te jednak nie zawsze się przydają, a to z uwagi na fakt, że w Death Stranding brakuje infrastruktury, a maszyny podatne są na uszkodzenia. Jeszcze później pojawia się opcja szybkiej podróży, lecz nie jest ona dostępna z każdego punktu na mapie. No i jest deszcz…
Deszcz zwykle zwiastuje nadejście Wynurzonych, tajemniczych istot, które pojawiają się w naszym świecie. Niepokojenie ich i wpadnięcie w ich objęcia powoduje powstanie wdarcia i pojedynku z minibossem. Wynurzonych można uniknąć, a pomocny w tym jest nasz „ełdek”, dzieciątko, które Sam dzierży w kapsule na piersi. Łącznikowe dziecko – bo tak fachowo jest ono nazywane, jest łącznikiem pomiędzy naszym, a ich światem. Dzięki temu Sam potrafi wykryć Wynurzonych. Zresztą nie tylko Wynurzeni stanowią zagrożenie dla bohatera. Są jeszcze MUŁ-y, czyli grupa, która napada na kurierów i ich okrada oraz terroryści,na czele której stoi Higgs (Troy Baker).
Mechanizmów rozgrywki jest wiele. Od walki wręcz, po strzelanie broniami palnymi (śmiercionośnymi i nie tylko), uniki, jazdę pojazdami, skradanie się, wspinaczkę i inne. Jednak to, co zrobiło na mnie największe wrażenie, to fizyka świata podczas transportu ciężkich ładunków. Tych będzie sporo do dźwigania, głównie na plecach. Przemieszczając się po nierównym terenie odczuwamy jego realną wagę. Częste korekty w balansie ciałem są podstawą, żeby nie stracić równowagi i nie fiknąć koziołka, a co za tym idzie – uniknąć uszkodzenia ładunku. Najbezpieczniej robić to na zgiętych kolanach, ale czas dostawy i ekspozycja na szkodliwy deszcz nie są bez wpływu na ocenę końcową zlecenia.
Francuski łącznik
Akcja gry dzieje się w przyszłości w USA. Na skutek wydarzeń na wschodnim wybrzeżu Stany zostają podzielone, społeczności tracą ze sobą łączność. Amerykę, więc przemierzamy wzdłuż i wszerz włączając kolejne osady do społeczności, aż z czasem osiągniemy wyznaczony cel. Zarówno ten zlecony, jak i ten prywatny. Wątek fabularny to całkiem spory kawałek rozgrywki, bo jego przejście zajęło mi grubo ponad 40 godzin. 40 godzin na grę, która jako tako nie ma trybu wieloosobowego! Liznąłem parę zadań pobocznych, ale to głównie wątek fabularny wykręcił taki wynik.
Ruszając w drogę ku zjednoczeniu USA, natkniemy się na wiele krajobrazów i zróżnicowanych stref. USA w Death Stranding nie przypominają znanych nam dziś Stanów Zjednoczonych. Zurbanizowanych ośrodków, skupisk ludzkich jest niewiele, a to, co z nich zostało, przypomina bardziej Strefę Zero niż znane nam dzisiejsze miasta. W większości są to ruiny, opustoszałe budynki, szkielety konstrukcji, które pięknie oddają klimat gry i ponurą atmosferę, jaka towarzyszy tytułowi. Jednak nie tylko pozostałości miast znajdziemy na swej drodze.
Nowy tytuł Hideo Kojimy oferuje olbrzymie połacie przestrzeni, które możemy odwiedzać, kiedy tylko chcemy i jak chcemy. Są wysokie trawy, gdzie można się ukryć. Są skaliste podłoża, księżycowe klimaty niczym żywcem wyjęte z Parku Narodowego Teide na Teneryfie. Są też rzeki, wodospady, potoki i górskie przesmyki, śnieżne stoki. Zróżnicowanie terenu jest spore, a każdy z nich cechuje się innymi parametrami poruszania się. W wysokiej trawie poruszamy się wolniej, podobnie w zaspach śnieżnych. Za to na skalistym i piaszczystym podłożu łatwiej stracić równowagę i uszkodzić cenny ładunek. No i są jeszcze Plaże. Specjalne miejsca, do których można dostać się tylko w określonych sytuacjach. Dobre kilka godzin na tych Plażach spędzicie i nie, nie są to plaże takie, o których myślimy, kiedy słyszymy ten wyraz. Zresztą, przekonacie się już niebawem, bo premiera gry 8 listopada.
Zasadniczo w wielu tych miejscach Kojima „puszcza do nas oko”. Na swój sposób, który fani jego twórczości docenią. To tu, to tam znajdziemy jakieś źródełko z gorącą wodą, gdzie możemy się zrelaksować. To tu, to tam bohater łamie zasadę czwartej ściany. Doceniam takie małe smaczki, ale zaskoczeniem dla mnie nie są. Nie, jeśli chodzi o Kojimę. Bardziej zastanawia mnie, ile jeszcze takich subtelnych znaków skierowanych bezpośrednio do gracza przeoczyłem albo jeszcze nie odkryłem?
Decima przyszłością?
Ojciec MGS-a tworząc grę oparł się nie na swoim silniku, który stworzył jeszcze pracują w Konami, ale na tym, co stworzyło wewnętrzne studio Guerilla Games. Silnik graficzny Decima, na którym powstała znakomita i to nie tylko pod względem oprawy graficznej gra Horizon Zero Dawn został zaadoptowany na potrzeby Death Stranding. Od premiery HZD minęło trochę czasu, a więc i sam silnik doczekał się usprawnień oraz modyfikacji, które zastosowano w grze Kojimy.
Oprawa graficzna Death Stranding wygląda oszałamiająco. W końcu nie może być inaczej, bo a) jest to tytuł na wyłączność PlayStation 4, i b) za grę odpowiada Hideo Kojima, a on jak coś robi, to robi to niemal perfekcyjnie. Tytuł ogrywałem na standardowym modelu PlayStation 4 i nie mogłem się napatrzeć na te cudowne pejzaże, krajobrazy i wierne modele postaci. Te naturalnie są niemal realnym odzwierciedleniem prawdziwych postaci, które na potrzeby gry użyczyły swej podobizny i zostały dokładnie przeskanowane. Wiele ujęć, zbliżeń na twarze, pokazują dokładność i szczegółowość grafiki.
Nieco słabiej to wygląda na otwartych przestrzeniach, gdzie w większości panuje pustka i niewiele się dzieje. To pewnie kwestia już samego sprzętu i jego ograniczeń. PS4 to jednak kilkuletnia maszynka i trudno wykrzesać z niej więcej mocy.
Niemniej nawet te połacie terenu mają swój urok i wyglądają zadowalająco dobrze. Nie są zrobione na zasadzie tylko po to, żeby były. Nie ma tu takiej licznej liczby detali, szczegółów, ale też nie ma wielkich powodów ku temu, aby czuć się rozczarowanym tym, co otrzymaliśmy.
Asynchroniczny multiplayer
Death Stranding jest grą dla samotników. Tytuł jest stricte dla jednego gracza, ale posiada asynchroniczny multiplayer. Gra nie wymaga od nas ciągłego połączenia z siecią, ale warto być online. Kojima nie żartował, jak mówił, że gracze sami będą musieli sobie budować mosty, drogi, stacje ładowania i inne. Tak właśnie jest tutaj. Tutaj o to musimy zadbać sami. A materiały nie są powszechnie dostępne, co zmusza nas do częstszych dostaw przesyłek oraz budowania więzi z osadami. Im lepsza więź, tym więcej materiałów można otrzymać. Na ratunek jednak przychodzą gracze online. Wprawdzie nasz świat gry jest tylko naszym światem, a ten przysłowiowego Kowalskiego jego światem, to niemniej możemy współpracować i wspólnie sobie pomagać.
Multiwersum gry polega na tym, że gracze mogą korzystać ze wzajemnej pomocy. Możemy wspólnie budować drogi, tworzyć infrastrukturę, a nawet pomagać sobie w dostawach i dzielić się sprzętem. Warto za taką nieodzowną pomoc dawać lajki (swoista zapłata) nieznajomym, niech poczują się docenieni przez innych, bo doskonale wiem, ile czasu musieli poświęcić na skompletowanie materiałów i wybudowanie np. schronu przed opadem deszczu i anomaliami jemu towarzyszącymi. Jeśli jednak wolimy wszystko robić samemu, to proszę bardzo. Gra daje nam możliwość zburzenia przedmiotu gracza w naszym świecie.
Poza tym wszystkim, co w Death Stranding jest świetne, gra ma jeden element, który może spowodować, że część graczy się od niej odwróci. Jest w niej potwornie dużo chodzenia, przemieszczania się, by dostarczyć ładunki. No i to Kojima, więc trzeba się również przygotować na przerywniki CGI dłuższe od przeciętnych. Mnie to nie przeszkadzało, bo z każdym kolejnym rozdziałem łaknąłem więcej tej tajemniczości, sekretów i intrygi. W końcu dostałem to, czego oczekiwałem, a spodziewałem się wiele. I wcale, ale to wcale nie czuje się rozczarowany.
Zbliżają się czasy, kiedy to PS5 będzie święciło triumfy, ale PS4 ma jeszcze w zanadrzu tytuł, z którego Sony powinno być bardzo dumne – to Death Stranding. Kolejna niesamowita gra w bogatym portfolio ekskluzywnych gier na konsolę Sony.
PLUSY:
- bardzo ładnie wygląda,
- ciekawa i interesująca fabuła,
- wciągająca rozgrywka,
- klimat gry,
- doskonała ścieżka dźwiękowa,
- pełen polski dubbing + napisy (do wyboru).
MINUSY:
- schemat misji może zniechęcić.