Kino postapokaliptyczne ma się dobrze. Wytrwała widownia chłonie kolejne produkcje o unicestwieniu ludzkości. Czy okres próby złamał sympatyków gatunku? Wręcz przeciwnie – przyciągnął kolejnych gapiów. Co więc zachwyca nas w amerykańskich filmach zagłady?
Hollywood uwielbia wizje upadku ludzkości, a zwłaszcza zmasowany, bezwzględny atak na całą cywilizację. Co jest zupełnie pokrętne. My, ofiary kina postapokaliptycznego, kochamy zagłębiać się w scenariusze unicestwienia życia na naszej planecie. Bo przecież to tylko fikcja – wybujała fantazja reżyserów, której owoce w postaci ekranowej eksterminacji nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości. A kiedy poziom wrażeń zaczyna dramatycznie przytłaczać, zawsze można opuścić salę kinową i – uf! – żyć dalej problemami przeciętnego zjadacza chleba. Oczywiście to tylko sytuacja przejściowa, bo po chwili znów nachodzi ochota na kolejną dawkę filmowych kataklizmów. Dlatego też twórcy zacierają ręce, gdy następuje czas wizualizacji świeżej koncepcji szerzącej się śmierci na Ziemi. Bo wszyscy doskonale wiedzą, że ludzie i tak powrócą, by zaznajomić się z nową wizją hekatomby.
Kino postapokaliptyczne wywołuje niebywałe emocje. Bazując na wizji najbardziej mrocznego scenariusza, podjusza wewnętrzne obawy i niepokoje. Jednocześnie dostarcza kompletną rozrywkę, przy której trudno usiedzieć w miejscu. Jest mieszanką skrajnych doznań – nigdzie indziej nie odnajdziemy tak wabiącego stosunku dreszczyku emocji do ulgi. Przy seansie dominuje podniecenie, rozemocjonowanie, czysta ekscytacja z podjęcia walki z nierównym przeciwnikiem. Jednak w chwili największej grozy, czyli w momencie wybuchu śmiertelnej zarazy, może pojawić się strach, który lekko popieści nasze ciała. Powodem mało przyjemnych wrażeń jest świadomość, że choć mówimy wyłącznie o filmowym widowisku, scenariusz zagłady jest bardziej realny, niż mogłoby się wydawać. Ale spokojnie – niekomfortowe uczucie prędko znika wraz z zapaleniem świateł w kinie. Nic się nie stało. Przynajmniej na razie.
Apokalipsa na ekranie
Pojęcie eksterminacji ludzkości w fikcyjnym ujęciu jest rozbieżne. Można dywagować o inwazjach obcej cywilizacji, napaści wyimaginowanych kreatur czy nagłych kataklizmach wywołanych wyciekiem toksycznych chemikaliów. Powodami szerzących się chorób są niezbadane substancje mutagenne, pasożyty, wirusy, które w zatrważającym tempie mutują, lub pojawiające się na pierwszy rzut oka niegroźne zjawiska flory o toksycznym wnętrzu. Wraz z rozwojem akcji dokonują niewytłumaczalnych przemian w organizmach zainfekowanych. Przykładowo: w ostatnio głośnym serialu The Last of Us, powstałym na podstawie doskonale znanej gry, otrzymaliśmy globalną apokalipsę spowodowaną przez gatunek zabójczego grzyba. Za jego sprawą zainfekowane jednostki zamieniały się w krwiożercze potwory. Trzeba przyznać, że w całym rozrachunku z postapokaliptyczną wizją w kinie, produkcje o śmiertelnych pandemiach są z reguły najbliższe widzom. Dzieje się tak z racji występowania podobnych zagrożeń w realnym świecie. Sami mieliśmy okazję doświadczyć na własnej skórze, co to znaczy wegetować i zachowywać społeczny dystans. Dlatego filmowcy wychodzą naprzeciw ludzkim dziejom oraz potrzebom. Dają się ponieść wodzy fantazji o coraz nowszych wersjach globalnej zagłady.
Formuła filmów o unicestwieniu ludzkości została opracowana lata temu, a produkcje fatalistyczne do tej pory wpasowują się w jej schemat. Ważne jest, aby kino wyzwalało w widowni emocje, a uczucie napięcia nie opuszczało jej ani na moment. W związku z tym plan na postapokaliptyczny twór musi łączyć wartką akcję, grozę, momenty ulgi, nadzieję i rosnącą adrenalinę, co daje porażający efekt. Z reguły twórcy decydują się na powszechne elementy, czyli wprowadzają: panikę spowodowaną nagłym wybuchem epidemii, stan wyjątkowy z racji rosnącej śmiertelności, przetrwanie w niekontrolowanych sytuacjach oraz próbę leczenia, która świadczy o determinacji w walce z pandemią. Za dowód podaję badania przeprowadzone przez Prima Indonesia University – prywatną uczelnię w Indonezji, która przeanalizowała wybrane amerykańskie produkcje o globalnej eksterminacji.
Idąc tym tropem, pięć ważnych popkulturowo filmów kina amerykańskiego, tj. Epidemia (1995), Jestem legendą (2007), Zabójczy wirus (2009), Contagion - Epidemia strachu (2011) i World War Z (2013), opiera się na podobnym wzorcu i ujawnia mechanizmy przystosowania społeczeństwa do przeżycia czasu próby. Najpierw następuje wybuch śmiertelnej choroby, wywołanej przez niezidentyfikowany wirus, pasożyt lub gen. To przyczynia się do zamieszania, które wraz z rozwojem akcji przeradza się w prawdziwą panikę. Niebezpieczna choroba rozprzestrzenia się w zatrważającym tempie, przenosząc się z jednej osoby na drugą. Sytuacja staje się dramatyczna w wielu regionach świata. Dlatego wprowadza się rozwiązania awaryjne – środki ostrożności, kwarantannę, przymusowe przebywanie w zamknięciu oraz godzinę policyjną. Mieszkańcy odczuwają strach i niepokój. Zauważalne jest to zwłaszcza w scenach, w których walczą o życie. Determinacja i wytrwałość wojowników prowadzą do zastanowienia się nad sposobami leczenia choroby.
W wyżej wymienionych produkcjach wyłaniają się ciekawe portrety ludzkich zachowań. Największe emocje wzbudza jeden aspekt – zjawisko nazwane przez badaczy „obrazem zachłanności”. Chodzi o to, że śmiertelna epidemia została wywołana przez samych bohaterów kierowanych własnym ego. Dobrym przykładem jest film Epidemia, w którym żądza zysku została przedstawiona za pomocą grupy nieodpowiedzialnych ludzi, czerpiących benefity z przemytu dzikich zwierząt z dżungli. Przy całym procesie nie zdawali sobie sprawy, że przemycane zwierzę może być nosicielem niebezpiecznego wirusa, co w przyszłości zemści się na niewinnych osobach. Tak samo w Jestem legendą czy Contagion – Epidemii strachu mamy do czynienia z czynnikiem ludzkim, który wziął udział w wybuchu śmiertelnej pandemii. Pierwszy film przedstawia zmodyfikowany wirus Krippina używany do celów medycznych, natomiast w drugiej produkcji wirus MEV-1 pojawił się przez naruszenie siedlisk nietoperzy w wyniku wycinki lasu deszczowego przez korporację.
Należy także zwrócić uwagę na obraz heroizmu i nadziei. Filmy o epidemii ukazują postaci odważnie walczące z siedliskiem chorób, które stają się bohaterami. Są to przede wszystkim pierwszoplanowe postacie, mające na celu dobro ogółu. Ich ognistemu oddaniu towarzyszy nadzieja na wynalezienie lekarstwa, przeważnie szczepionki. Jest ona pozytywnym bodźcem, który napędza do działania grupę medyczną i naukową.
Społeczeństwo w filmach postapokaliptycznych
Zauważcie, że produkcje, o których mowa, prezentują różne rodzaje zachowań bohaterów. W kadrze wciąż plączą się przypadkowe osoby, których sytuacja zmusza do podjęcia typowych działań. Wśród rażących głosów paniki wyłania się opinia skłaniająca do społecznego buntu. Najczęściej jest on kierowany wobec elit i władzy, ale może obrócić się wobec zwykłych ludzi. Wówczas grupy społeczne rozpoczynają poszukiwania kozłów ofiarnych, co oczywiście prowadzi do nieuzasadnionej przemocy – we francuskim Huzarze, którego akcja rozgrywa się podczas epidemii cholery, główny bohater filmu zostaje schwytany przez tłum, oskarżający go o zatrucie miejskiej fontanny. Filmy pokazały, że epidemie wywołują nie tylko aktywne reakcje (opór lub niepokój), ale też prowokują do gwałtownych poczynań. Są one podejmowane paradoksalnie po to, aby ekranowa ludzkość mogła zachować aspekty normalnego życia – wolność, swobodę oraz tradycje czy zwyczajowe praktyki. Dobitne jest również wskazanie źródeł fikcyjnych epidemii. Strach przed rozprzestrzenianiem się choroby rozwija się tylko w jednym kierunku – od grup zmarginalizowanych, dewiacyjnych lub słabo rozwiniętych do rodzimego, głównego nurtu albo rozwiniętego społeczeństwa. W ten oto sposób kraje rozwijające się, dużo uboższe, są wybawiane przez reprezentantów rozwiniętych państw zachodnich.
Nieuniknioną reakcją społeczną w kryzysowych sytuacjach jest panika. Jednym z ważniejszych wątków staje się wówczas proces zatajania informacji przez władze w celu zapobiegnięcia chaosowi lub rozpowszechnianiu dezinformacji przez media. W Panice na ulicach (1950), aby uniknąć masowego zamieszania w Nowym Orleanie, służba zdrowia i policja zgadzają się na to, by nie powiadamiać prasy o śmierci spowodowanej płucną dżumą. Takie rozwiązania najczęściej przynoszą odwrotny skutek. Pojawia się opór bohaterów wobec odczuwanego braku oficjalnych informacji, co widać m.in. w Quiet Killer (1992). Podczas gdy lekarka orientuje się, że jej pacjent zachorował na dżumę, próbuje naciskać na władze, by ostrzegły mieszkańców Nowego Jorku. To niestety mierzy się ze znaczną niechęcią burmistrza, który przewiduje powszechną panikę. Co więcej, działania wprowadzane pod pretekstem medycznej procedury – kwarantanny, godziny policyjne – skutkują gwałtownym napięciem między społeczeństwem a władzami. Zarówno w Contagion – Epidemii strachu, jak i w nieamerykańskim Mieście ślepców (2008) podjęte przez rząd czynności skutkują zaburzeniem normalnego funkcjonowania społeczeństwa. Uwidaczniają się niepokoje, ale niezwiązane z chorobą, a z działaniami elit, które postrzegane są jako arbitralne i bezwzględne. Dochodzi do nierównego podziału zasobów (w tym żywności), a ludzie zaczynają wykorzystywać swoją pozycję, by otrzymać jedzenie w zamian za inne zasoby.
Gotowi na czas próby
Żeby nie było – kino postapokaliptyczne to nie tylko śmierć i rozpacz. Z seansem produkcji o zagładzie ludzkości wiążą się… pozytywne konsekwencje! I to jest świetna wiadomość dla wszystkich fanów filmów fatalistycznych, którą przekazali psychologowie i naukowcy z Uniwersytetu w Chicago oraz z Uniwersytetu w Aarhus. Badanie przeprowadzone przez specjalistów na grupie 310 ochotników wykazało, że osoby chętnie zagłębiające się w dane kino wykazują oznaki lepiej przygotowanych i odpornych na presję wybuchu pandemii. I to nie tylko psychicznie, ale również fizycznie. Czarne scenariusze wałkowane na ekranach oswajają widzów z myślą, że koniec świata może nastąpić w każdej chwili. A przeżywając dzieje głównych bohaterów i śledząc ich heroiczną walkę o uratowanie ludzkości, automatycznie przygotowujemy się do stoczenia własnego boju. Naukowcy wysnuli również wniosek, dlaczego tak dużą popularnością cieszą się filmy o niosącej śmierci zarazie. One po prostu obdarowują widzów bezpiecznym sposobem na przeżycie chaosu społecznego rozpadu.
Jeśli oglądałeś dużo tego, co nazywamy filmami prepperskimi, zastępczo przeżyłeś masowe wstrząsy społeczne, stany wojenne, ludzi reagujących na nagłe katastrofalne wydarzenie zarówno prospołecznie, jak i niebezpiecznie samolubnie. W porównaniu z kimś, kto nigdy nie doświadczył symulacji końca świata, będziesz w lepszym miejscu, ponieważ masz to zastępcze doświadczenie. – stwierdził Mathias Clasen, psycholog z Uniwersytetu w Aarhus i współautor badania.
A zatem nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć miłego seansu!