Fargo w wydaniu serialowym od początku wydawało się być spisane na straty. Po pierwsze, to remake. Choć Hollywood nieustannie proponuje nam kolejne nowe wersje starych – mniej lub bardziej pamiętanych – produkcji, wynika to raczej z braku chęci podejmowania ryzyka, aniżeli rzeczywistego zapotrzebowania odbiorców. Po drugie, to remake uwielbianego po dziś dzień filmu. Fargo braci Coen było jednym z najlepszych dokonań X Muzy według Rogera Eberta, jednego z najsłynniejszych i najwybitniejszych krytyków na świecie. Tej opinii z kolei przyklasnęła następnie większość jego kolegów po fachu. Poza tym, to nie science fiction czy fantasy, w którym zestarzały się efekty i całość domaga się odświeżenia. Wręcz przeciwnie. Fargo to dość przyziemna historia, która dzięki charakterystycznej autorskiej konwencji braci Coen wydaje się być ponadczasowa. Po trzecie, remaki filmów rzadko sprawdzają się na małym ekranie. Na kilka tygodni przed amerykańską premierą serialowego Fargo zadebiutowała telewizyjna wersja Od zmierzchu do świtu. Projekt miał błogosławieństwo twórcy oryginału, Roberta Rodrigueza (wyreżyserował on nawet kilka odcinków), ale pod względem artystycznym był porażką na całej linii. Charakterystyczne dla kina Quentina Tarantino i Rodrigueza takie cechy jak świadoma karykaturalność i przerysowanie zupełnie gdzieś zaginęły w serialu. Pozostała jedynie ta sama, choć rozciągnięta do granic możliwości fabuła. Naprawdę, nic w kwietniu tego roku nie wróżyło serialowemu Fargo sukcesu. 

Obawy nie były bezpodstawne, ale jednak okazały zbyteczne. Telewizyjny projekt Noah Hawleya zgarnął statuetkę Emmy dla najlepszego miniserialu, a także znalazł się na wielu listach najlepszych seriali sezonu 2013/2014 (w naszym redakcyjnym rankingu zajął trzecie miejsce). Niemniej poprzeczka była ustawiona wysoko. Debiutujące w 1996 roku filmowe Fargo do dziś pozostaje jednym z najlepszych filmów braci Coen, ma na swoim koncie dwa Oscary (za reżyserię i dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej), a znaczna część entuzjastów kina uznaje go za dzieło kultowe.

Fargo – albo jak nazywane jest przez niedzielnych widzów "ten film, w którym ktoś wsadza człowieka do rębaka do drewna" – to jedyny w swoim rodzaju miks gatunków. Komedia miesza się tu z dramatem, thriller z kryminałem, a gdyby ktoś miał ochotę i chęci można by pewnie ten tytuł obronić nawet jako musical. No, może to ostatnie to lekka przesada, ale nie sposób nie docenić unikalnego stylu Ethana i Joela Coenów. Pracujący razem zarówno nad scenariuszem, jak i reżyserią bracia opowiadają historię mężczyzny z Minnesoty, który w wyniku fatalnej sytuacji finansowej swojej rodziny decyduje się na desperacki krok – wynajmuje dwóch bandziorów do porwania swojej żony, by następnie próbować wyłudzić okup od jej bogatego ojca. Mężczyzna przemyślał wszystkie szczegóły, opracował doskonały plan, wydawało mu się, że wszystko przebiegnie bez problemów. I właśnie w tym rzecz, wydawało mu się.

[video-browser playlist="631321" suggest=""]

Wspomniane autorskie podejście Coenów polega w równej mierze na ciągłej żonglerce gatunkami, co kreowaniem specyficznej atmosfery. Zbrodniom towarzyszy mrożąca krew w żyłach dramatyczna muzyka, napięcie rośnie… a następnie w ciągu kilku sekund zostaje całkowicie rozładowane za pomocą kuriozalnego wydarzenia lub absurdalnych dialogów. Wynajęci przez głównego bohatera przestępcy nie są na przykład w swoim fachu mistrzami. Nie mają problemu z zabijaniem czy byciem okrutnym, ale daleko im do chłodnego wyrachowania kojarzonego choćby z seryjnymi mordercami. Najpierw robią, potem myślą, a każda kolejna improwizacja wpędza ich w jeszcze większe tarapaty. Rozwiązująca sprawę policjantka, choć niewątpliwie błyskotliwa, także przedstawiona jest z "coenowskim skrzywieniem". Dzielnie biega za złoczyńcami nie tylko z bronią, ale także z - bardzo widocznym - dzieckiem w brzuchu. Całości farsowego kolorytu nadaje dystynktywny dialekt z północy Stanów Zjednoczonych. Osobom nieprzyzwyczajonym do tzw. akcentu z Minnesoty trudno zachować powagę, gdy wszyscy bohaterowie mówią cały czas jak gdyby próbowali zgrywać się z języka angielskiego.

- Nienawidzimy imitacji, ale czytało się to niesamowicie. Mieliśmy wrażenie, że po prostu mówisz naszym głosem – po zapoznaniu się ze scenariuszem pierwszego odcinka Fargo powiedzieli bracia Coen do Noah Hawleya, twórcy serialu stacji FX. Na tym błogosławieństwie udział słynnych reżyserów w telewizyjnej adaptacji ich filmu się zakończył (niemniej otrzymali oni oprócz sowitego przelewu tytuł producentów wykonawczych), ale ostatecznie okazało się nie mieć to większego znaczenia. Hawley rzeczywiście mówi ich głosem. Być może nie jest takim geniuszem jak oni, być może jego talent nie wykracza poza naśladowanie tego, co już ktoś zrobił, ale co to jest za naśladownictwo! Fargo to bowiem najlepszy serial braci Coen, jakiego bracia Coen nie zrobili.

W stosunku do filmowego pierwowzoru jednocześnie nie zgadza się tu nic i zgadza się wszystko. Oglądamy nowych bohaterów, zupełnie inną i rozgrywającą się na dodatek prawie 20 lat później historię. Główną postacią jest tym razem nie dogadujący się z przestępcami mąż-bankrut, ale mąż-nieudacznik, który pod wpływem emocji zabija swoją żonę. W jego cieniu stoi zaś nie dwójka nierozgarniętych bandziorów, a istny diabeł wcielony, dokonujący morderstw z zimną krwią mężczyzna spoza miasta. Całość trwa zaś parokrotnie dłużej niż film z 1996 roku i zamyka się w 10 odcinkach.

[video-browser playlist="631323" suggest=""]

Już od pierwszej chwili wiadomo jednak dlaczego scenariusz zrobił wrażenie na braciach Coen. Pilot (a następnie każdy kolejny odcinek) wita nas takimi samymi napisami początkowymi jak pierwowzór: "To jest prawdziwa historia. Przedstawione wydarzenia miały miejsce w Minnesocie w roku 2006. Imiona zostały zmienione na prośbę ocalałych. Z szacunku dla ofiar, cała reszta została opowiedziana dokładnie tak, jak miało to miejsce w rzeczywistości." To pierwsze mrugnięcie okiem do widza – fabuła ani filmu ani serialu z faktami nie ma bowiem nic wspólnego. Twórcy w ten sposób wzbudzają dodatkowe zainteresowanie odbiorcy, na czas trwania projekcji zyskują jego zaufanie. Wszystko wyjaśnia się dopiero w napisach końcowych, gdzie oczywiście czytamy, że "wszystkie wydarzenia są fikcyjne".

Serialowe Fargo wydaje się żywcem wyciągnięte z alternatywnej rzeczywistości z Fringe. Podczas gdy czerwonowłosa Olivia Dunham oglądała film z William H. Macym, jej odpowiedniczka o blond włosach śledziły losy Martina Freemana. Nowi aktorzy w serialu grają tutaj dokładnie w tym samym stylu, jaki znamy z filmu sprzed lat, a fabuła znów przepełniona jest absurdalnym czarnym humorem. Wszystko wygląda na tyle znajomo, że kupuje nas już od pierwszych minut, a jednocześnie jest też na tyle świeże, że do ostatniego odcinka jesteśmy ciągle przez scenarzystów zaskakiwani. Hawley nie tworzy prequela czy sequela (choć fani oryginału w 1. sezonie mogą liczyć na jedną solidną niespodziankę), on Coenów po prostu doskonale reinterpretuje.

W przygotowaniu już jest 2. seria, która również ma mieć 10 odcinków. Znów zobaczymy nowych bohaterów i nową historię, a wszystko będzie rozgrywało się w mroźnych klimatach Minnesoty. Co jednak jeśli serialowa świeżość Fargo będzie równie trwała jak pierwszy śnieg? Cóż, Hawley zawsze może zabrać się za imitowanie innych dzieł braci Coen - jest w czym wybierać.



[image-browser playlist="581025" suggest=""]Premiera serialu Fargo dziś o 20.10 w ale kino+.










To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj