Z okazji zbliżającej się w październiku premiery filmu My Little Pony, zastanowię się, dlaczego tak wielu z nas go obejrzy i nie będzie chciało się do tego przyznać.
Wszyscy wiemy, czym jest
guilty pleasure. Wszyscy go doświadczamy. Odczuwamy wstydliwą przyjemność zawsze, gdy robimy coś niestosownego albo zakazanego i doskonale zdajemy sobie sprawę, że nie powinno nam to sprawiać tyle radości. Może towarzyszyć matce, która ukrywa zabawki przed niegrzecznym dzieckiem albo ojcu, oglądającemu z przyjemnością
My Little Pony.
Nie lubimy odczuwać poczucia winy, dlaczego więc mimo to zjadamy całą pizzę i kawałek od kolegi, słuchamy Lady Gagi zbyt głośno, gdy nikogo nie ma w domu albo oglądamy kolejny odcinek
True Blood? Ponieważ przyjemność w tym wypadku przewyższa poczucie winy. Psychologowie, tacy jak Lee Drickamer i Steven Vessey, wskazują, że pojawia się ono, kiedy niszczymy naszą pozycję społeczną w grupie albo zagrażamy jej więziom, łączy się przede wszystkim z pragnieniem akceptacji. To z jego powodu czasem tylko ironicznie lubimy kino klasy Z, obawiając się osądu innych.
Pojęcia winy i przyjemności mają za sobą wiele wieków historii. Arystoteles używa słowa
cnota w odniesieniu do satysfakcji, jaką dają czyny honorowe oraz
vice, by określić mieszane uczucia towarzyszące złym działaniom. Do tych rozważań dawno temu Eurypides dodał uwagę:
Krótka jest satysfakcja jaką daje nieczysta/wstydliwa przyjemność. Ja na to wszystko mówię: Bzdura. Wyżej wymienieni panowie zmieniliby zdanie, gdyby tylko dać im szansę obejrzenia
Supernatural i skłoniono do rozmowy z zagorzałymi fanami (gdyby znaleźć takich, którzy bezwstydnie przyznają się, że lubią ten serial). W tej dyskusji wziął również udział Kant, który w
Krytyce władzy sądzenia pojęcie
guilty plesure wiąże z potrzebą zaspokojenia i ciałem. Podobnie jak później moderniści, sugeruje, że prawdziwa przyjemność (i prawdziwa sztuka) wymaga skupienia, udziału rozumu i musi być wolnym wyborem. Z nimi też trudno się zgodzić. Kończąc ten przydługi rys historyczny, chcę tylko dodać, że w "New York Times" pierwszy raz to sformułowanie pojawia się w 1860 roku i zostaje wykorzystane do opisu domu publicznego. Wszystko to jest dowodem na to, że
guilty pleasure nie jest wynalazkiem XXI wieku.
Zwiastun filmu
My Little Pony zapowiada historię opartą na znanym nam z animacji motywie ratowania królestwa Equestri przed złymi siłami. Jak zawsze kucyki będą musiały wykorzystać moc przyjaźni, by ocalić swój dom. Niestety, wydaje się, że twórcy mieli zbyt wiele pomysłów, jak na jeden scenariusz. W samym zwiastunie pojawiają się syreny, nowoczesna technologia, piraci morscy i jakaś ich wersja powietrzno-kosmiczna, a wszystko okraszone strzelaniem tortem i masą kolorów. Wielu fanów za wadę odbiera również formę animacji, która łączy w sobie elementy 3D z rysunkiem charakterystycznym dla serialu telewizyjnego. Wszystko jednak pozostaje ubarwione pastelową kolorystyką, która nawet najmroczniejsze postaci czyni uroczymi. Całość jak zawsze wypełniona będzie raczej naiwnymi żartami niż przemocą, choć sceny akcji przypominają niemalże te marvelowskie. Wszystko wskazuje na to, że idąc na film, będziemy czuli raczej
pleasure niż
guilty.
My Little Pony kierowane jest do małych dziewczynek w wieku przedszkolnym i szkoły podstawowej. Animacja doczekała się jednak niespodziewanej liczby fanów pośród dorosłych mężczyzn. Dlaczego?
Bronies (połączenie słów
brother i
pony albo nawiązanie do 4chanowego akronimu /b/ – dział poświęcony fikcji – i wyrazu
pony) to nazwa dorosłych fanów serialu
My Little Pony, wynika z badań, że średnia ich wieku to 21 lat, a około 5% z nich odbywa służbę wojskową. Do
bronies zaliczyłam również kobiety, ponieważ większość fanek nie utożsamia się z określeniem
pegasister. Głównie w celu uniknięcia segregacji płciowej, a poza tym to słowo wskazuje, iż panie są fankami pegazów w świecie Equestri, a nie ogólnie wszystkich kucyków.
Wydaje się, że dorośli uwielbiają
My Little Pony z tego samego powodu, z którego cieszy się każdy z nas, gdy zjada całe pudełko lodów kumpla albo jedzie z prędkością ponad 50 km/h po mieście. Odczuwamy
guilty pleasure, a źródłem frajdy jest właśnie sam fakt, że nam nie wolno/nie powinniśmy. Poza tym animacja ma jasny, konkretny przekaz. Panowie nie muszą się niczego domyślać, ponieważ sens bajki tak naprawdę zamyka się w jej tytule. Całość ma natomiast wymiar antykonsumpcyjny, docenia bliskie więzi rodzinne i przyjacielskie oraz odwołuje się do uniwersalnych wartości, takich jak szczerość czy lojalność. W wielu przypadkach
My Little Pony działa lepiej niż jakiekolwiek antydepresanty. A przy tym serial bardzo często sięga do popkulturowych aluzji do Batmana (sygnał Pinkie), obrazek Grumpy Cata na zadku Manehattana albo piosenki Discorda nawiązujące do
Gwiezdnych Wojen/
Harrego Pottera. Jeśli weźmiemy pod uwagę te liczne mrugnięcia okiem do widza, powinniśmy zrewidować nasze zdanie na temat tego, do kogo kierowana jest ta animacja. Mała dziewczynka nie zdaje sobie sprawy, że Applejack to nie tylko imię kucyka, ale również nazwa napoju alkoholowego.
Kiedy siadałam do napisania tego artykułu, byłam pewna, że to materiał na śmieszny tekst. Okazało się, że przynajmniej raz w tygodniu w jakimś miejscu Polski odbywa się
ponymeet. Podejrzewałam, że po spędzeniu godziny na forum dla
bronies będę wiedziała, jak wygląda cukierkowe piekło. Myliłam się. Skończyłam, oglądając intro do
My Little Pony stylizowane na
Grę o Tron i mogę wam jedynie je gorąco polecić. Potem proponuje przejść do fragmentów
Gwiezdnych Wojen z kucykami w rolach głównych albo odstawić Internet na tydzień.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h