Joon-ho Bong podczas odbierania nagrody Złotego Globu dla Parasite, powiedział, że pokonując barierę czytania napisów, Amerykanie odkryją jeszcze więcej ciekawych filmów. Reżyser z Korei Południowej jednocześnie miał rację i jej nie miał, ale o tym szerzej w tekście poniżej.
Dokonując swobodnej parafrazy słów koreańskiego reżysera, tak naprawdę Joon-ho Bong mówi nie tyle o przyzwyczajeniu się widza do czytania napisów, co o zwiększeniu ich rozmiaru. Tym samym reżyser zapewnia, że jeśli filmy nieanglojęzyczne otrzymają napisy większe od jednego cala, wówczas Amerykanie przekonają się, że kino może być wielkie także za granicami największego na świecie przemysłu filmowego. Tutaj niewątpliwie twórca ma rację, ale jeśli tak by się stało, byłby to dopiero pierwszy stopień do całkowitego sukcesu. Problem filmów z napisami w Stanach Zjednoczonych jest nieco bardziej złożony i wpływa na to znacznie więcej czynników, niż tylko wielkość czcionki.
Złośliwcy lubią używać argumentu, że widz w Stanach Zjednoczonych nie musi zmagać się z barierą językową, bo przecież przemysł i tak zapewni mu remake. Trudno w tym momencie zliczyć liczbę filmów, które powstały na bazie nieanglojęzycznych hitów z Europy lub innych kontynentów. Hollywood kocha remaki, które pozwalają zarabiać ogromne pieniądze, bo na nowo można sprzedać to, co już sprawdziło się na innym rynku. Tym bardziej, że udany remake jest nie tylko przełożeniem tej samej historii, ale też pewną formą tłumaczenia dla amerykańskiego widza. Dlatego choć Akademia Filmowa lubi od czasu do czasu docenić film, który wymyka się schematom i prezentuje na ekranie odmienną kulturę, to jednak widzowie w USA kierują się przede wszystkim swoimi przyzwyczajeniami i lubią podczas smakowania popcornu, obcować z obrazem zwyczajnie przepełnionym cechami amerykańskiego kina. Akademicy mogli docenić egzotyczne z ich perspektywy Boże Ciało, ale kto wie, czy sukces Parasite w Stanach Zjednoczonych nie jest spowodowany tym, że Bong świetnie czuje amerykański rynek. Bo choć jego film mocno osadzony jest w rzeczywistości koreańskiej, to w swojej konstrukcji jest bardzo przystępny dla widza zza oceanu.
Amerykanizacja uznanych filmów pozwala widzowi lepiej zrozumieć dane dzieło, bo nie wymyka się jego zdolnościom poznawczym. Tak jak wspominałem wyżej, remake stanowi pewnego rodzaju przełożenie, tłumaczenie narracji z zagranicznego filmu na amerykański grunt. Stanowi to bardzo dobry punkt wyjścia do kolejnego po wielkości napisów argumentu, że widzowie w USA zwyczajnie są strasznie... leniwi.
Śledząc komentarze w sieci, można odnieść wrażenie, że Amerykanie nie są specjalnie chętni do wysiłku podczas filmu, bo przecież nie po to idą do kina, żeby się gimnastykować z ekranem. Oczywiście nie wszyscy i bardzo łatwo można tutaj przewartościować pewne rzeczy, ale nie da się ukryć, że problem występuje. Trudno też bez bardziej szczegółowych badań stwierdzić, czy przeciętny Amerykanin woli oglądać meczu futbolu w telewizji, niż dwugodzinny film z napisami, ale postawmy tezę, że dla bardzo dużego procenta widzów w USA napisy stanowią ogromną przeszkodę. Złośliwi znowu powiedzą, że nie przepadają zbytnio za oceanem wprowadzać w ruch swoje szare komórki, ale tak jak pisałem we wstępie: problem jest o wiele bardziej złożony.
Choćby dlatego, że amerykański widz idzie do kina w bardzo oczywistym celu, czyli wyłączyć mózg, obejrzeć masę efektów specjalnych i zwyczajnie dobrze się bawić. Dla niego oglądanie kina niezależnego z Europy może być katorgą, ale przecież nie jest to żaden przymus. Może też mieć prawo do swoich negatywnego stosunku względem napisów, bo wybijają go z immersji. Odwracanie wzroku od ekranu nie sprzyja takiemu widzowi, bo nie do tego jest on przyzwyczajony. Widzowie na innych kontynentach (nie w całej Europie, tutaj wciąż dominuje dubbing), gdzie język angielski nie jest nadrzędny, nie ma tego problemu, bo oglądanie filmu z napisami stanowi niekiedy jedyne rozwiązanie. Amerykanie nie mieli nigdy okazji się do tego przyzwyczaić, bo większość filmów w ich repertuarze pochodzi właśnie z ich rynku.
Nie będzie jednak przesadą stwierdzenie, że nie tylko Amerykanie nie lubią napisów. Także w Polsce często stanowi to problem i widzowie uciekają w dubbing, bo "nie chce im się czytać". Wszystko to ma swoje uwarunkowania kulturowe, bo lektor jest zakorzeniony w mentalności i jest w telewizji od zawsze. Mamy świetnych fachowców i potrafią wykonać swoją pracę tak, że nie słyszymy ich, skupiamy się wyłącznie na filmie. Większe kraje, takie jak np. Niemcy, Hiszpania czy Włochy preferują w swojej telewizji dubbing, natomiast państwa mniejsze, takie jak np. Belgia, Dania czy Holandia częściej korzystają z napisów. Są to indywidualne preferencje danego narodu, ale też wiąże się to z polityką finansową, bo zatrudnienie aktorów do odgrywania ról jest o wiele mniej finansowo opłacalne od stworzenia napisów lub zatrudnienia jednego lektora.
Może wydawać się zabawne, że napisy mają negatywny wpływ na odbiór dzieła i zmniejszają liczbę pozytywnych wrażeń. Trudno jest jednak bronić jedną z obu stron, bowiem zarówno jedni i drudzy mają trochę racji. Pewne kompetencje i nabywanie umiejętności czytania z wiekiem, powinny pozwolić nam na czytanie napisów u dołu ekranu w taki sposób, że w żadnym wypadku nie odbiera to przyjemności z odbierania filmu na każdym jego poziomie. Są jednak widzowie, którym przeszkadza odzieranie filmu z jego charakteru ze względu na złe tłumaczenie lub zwykłe skupianie uwagi nie na ekranowych wydarzeniach, a na spoglądanie na linijki tekstu poniżej. Właśnie kwestia tłumaczenia jest kolejnym argumentem, ponieważ na język angielski bardzo trudno niekiedy przenieść lokalne sformułowania. W sieci można nawet dokopać się kilku memów i zestawień, które pokazują kiepski sposób tłumaczenia filmów przez amerykańskich dystrybutorów. Czy w tym wszystkim jest zatem wyłącznie wina widza?
Trudno rozstrzygnąć, bo choć można się śmiać, że napisy i czytanie stanowi dla dorosłego człowieka problem, to jednak nie da się zaprzeczyć pewnej specyfiki filmowego wychowania widzów w Stanach Zjednoczonych, którzy jednak mocno przyzwyczajeni są do swojego kina. Nawet jeśli kina zwojuje film np. z Azji jak Przyczajony tygrys, ukryty smok, to wyłącznie dlatego, że jest tam dużo akcji i kopniaków, czyli wszystko to, co wpisuje się w upodobania publiki. Może warto zatem na początek podążyć za słowami Bonga i zwiększyć wielkość napisów, żeby widzowie polubili je i nie musieli używać lupy lub lornetki podczas seansu. Następną kwestią będzie otwieranie umysłów i percepcji na zagraniczne dzieła pod kątem ich odmiennej kultury i tego, że rzeczywiście bohaterowie wypowiadają się w innym języku.