Przyszłość. To temat, który fascynuje twórców filmów i seriali. I w ogóle ich nie zniechęca to, że raczej się mylą. Oto nadchodzą kolejne daty wyznaczone przez filmy SF – rok, w którym ma miejsce Escape from New York, rok, w którym rozgrywa się ta futurystyczna część akcji trylogii Powrót do przyszłości i... I nic się nie zgadza. I śmiechu jest co nie miara. Ale przecież w filmach i serialach nie o to w końcu chodzi. Znacznie ważniejsza od trafnego przewidzenia przyszłości jest po prostu dobra zabawa, fajna wciągająca fabuła, akcja. Rzadko kiedy twórcy filmowi faktycznie siadają z futurologami (czyli gośćmi, którzy próbują przewidzieć przyszłość w różnych dziedzinach) i kombinują, jak ten świat będzie wyglądał. Gdy to naprawdę robią, staje się to ważną częścią kampanii promocyjnej filmu – jak przy obrazie Steven Spielberg Minority Report. Problem w tym, że nawet ci zawodowi futurolodzy rzadko trafiają. Bo nasza cywilizacja jest nieprzewidywalna, tak jak nasza ludzka natura. I świetnie to widać właśnie przy formach komunikacji. Owszem, powiedzmy, że w klasycznym serialu Star Trek z lat sześćdziesiątych udało się przewidzieć coś jakby telefony komórkowe. Ich komunikatory z klapką przypominają do pewnego stopnia nasze komórki (też przecież przechodziliśmy przez etap aparatów z klapką), rzecz w tym, że już dawno poszliśmy dalej. Smartfony to coś, co przerosło wyobraźnię Gene Roddenberry i reszty scenarzystów Star Treka, choć i tak, to co wymyślali, miało być częścią naszej cywilizacji dopiero w XXIII wieku. Po prostu idzie nam za szybko. Powód oczywiście jest bardzo prozaiczny – wszyscy ci, którzy usiłują coś wymyślić, przewidzieć przyszłość, opierają się na tym, co nas otacza, a cywilizacja i technika nieraz gwałtownie skręca. Kto mógł przewidzieć, że kołem zamachowym rozwoju komputerów (czyli tym, co wymusza, by były coraz lepsze, szybsze, miały większą pamięć itp.) będą gry? Jeszcze lepszy przykład skrętu i to właśnie w dziedzinie komunikacji. Kto spodziewał się, że ludzkość nagle zakocha się w małym, dodatkowym elemencie bezprzewodowej łączności telefonicznej – SMS-ie? Że to przesyłanie sobie krótkich wiadomości tekstowych nie tylko okaże się równie ważne co łączność telefoniczna, ale wręcz wpłynie na język, którym się posługujemy? Bo skróty SMS-owe staną się normalnymi słowami. Zatrzymajmy się tu na chwilę. Skąd wzięła się Waszym zdaniem popularność SMS-ów? Moim zdaniem paradoksalnie właśnie z ich nieinteraktywności. To znaczy kiedy rozmawiamy przez telefon, druga strona natychmiast odpowiada. A nie zawsze nam na tym zależy. Czasami chcemy coś komuś przekazać. I nie chcemy od razu usłyszeć odpowiedzi. Czasami to ma być nasz komunikat, a nie rozmowa. A czasem po prostu nie możemy w danym momencie rozmawiać, a chcemy coś komuś szybko przekazać/powiedzieć. Czyli – jak widać – ewolucja form komunikacji to nie tylko rozwój technologii, ale także świadomość socjologii, psychologii i pewnie jeszcze kilku innych -ogii. Jak więc będziemy się komunikować w przyszłości? Któż to wie? Pewnie nikt, ale filmy i seriale próbują uparcie kombinować. Czasami na podstawach naukowych, czasami tylko tak, by było na ekranie atrakcyjniej a równocześnie łatwiej w samym opowiadaniu fabuły. Od razu uporządkujmy sobie rzeczywistość. Przy formach komunikowania mówimy tak naprawdę o dwóch zjawiskach – komunikacji bezpośredniej i tej z wykorzystaniem techniki. Bezpośrednia to nasza codzienność – komunikujemy się słowem, gestem, dotykiem. Werbalnie i niewerbalnie. Jak to się zmieni w przyszłości? Ja tam wierzę, że z czasem nasz gatunek (albo ten, który z nas wyewoluuje) ogarnie sobie kwestie telepatii. W filmach i serialach telepaci w przyszłości się pojawiają. Komunikacja przy pomocy myśli nie jest jakoś specjalnie atrakcyjna wizualnie, więc filmowcy rzadko tak naprawdę drążą ten temat. Już częściej robią to literaci czy twórcy komiksów. W kinie komunikacja i kontrola mentalna najszybciej pewnie kojarzy się z horrorem Scanners David Cronenberg i jego kontynuacji. Samą rozmowę między umysłami ciężko pokazać, ale już wybuchającą głowę – z radością. Futurystyczna komunikacja werbalna to w sumie prosta sprawa. Z większości filmów oraz seriali jasno i wyraźnie wynika, że wszyscy w przyszłości znają angielski. Nie tylko wszyscy na Ziemi, ale właściwie wszyscy w całym wszechświecie. Bo tak. Bo nie ma co komplikować fabuły. Oczywiście zdarzają się wyjątki, które wręcz podkreślają, że kontakt z obcymi to przede wszystkim problem komunikacyjny – daleko nie szukając, polecam wciąż obecny w kinach film Arrival, ale to rzadkość. Czasem twórcom chce się trochę pobawić, tak jak we wspomnianym już wcześniej świecie Star Treka, gdzie w zasadzie wszystko jest po angielsku, ale okazuje się, że Klingoni mają swój własny język (i dziś można bez trudu w tym sztucznie stworzonym języku kupić sobie nawet jakieś startrekowe książki czy komiksy). Czasem zaś twórcy serialu przynajmniej próbują się jakoś wytłumaczyć. Tu wzorcowym przykładem jest brytyjski, kultowy wręcz Doctor Who. To serial, w którym niemal zawsze występuje dociekliwa towarzyszka głównego bohatera. Musiało więc nieraz paść pytanie o ten angielski. Jak to możliwe, że wszyscy we wszechświecie tak dobrze go znają? I odpowiedź jest cudowna w swej prostocie. Oto Tardis, czyli pojazd, którym bohaterowie podróżują w czasie i przestrzeni, jest wyposażony w uniwersalny translator i dzięki temu każdy słyszy we własnej głowie wszystkie rozmowy we własnym języku. Proste, prawda? Idea uniwersalnego translatora, który błyskawicznie przyswaja również języki nowo spotkanych ras i gatunków pojawia się w popkulturze tu i tam dość często. I stąd już blisko do rozmaitych sprzętów umożliwiających nam komunikację. Wspomniałem już o startrekowych komunikatorach, które z czasem ewoluowały w łącze, które bohaterowie mają w swoich mundurowych przypinkach (takich broszkach) – wystarczy tam nacisnąć i mówić, a komputer połączy nas z kim tylko chcemy. Świetnie to wygląda na ekranie, ale czy nie nasuwają Wam się pewne pytania? Czy nie oznacza to tak naprawdę permanentnej inwigilacji? Komputer wciąż słucha, pewnie nagrywa, może to komuś przekazuje... Właściwie to znowu już dogoniliśmy Star Treka, bo przecież można kupić już jakieś takie telewizory czy konsole, które reagują po prostu na głos. Czyli tak naprawdę cały czas nas słuchają. Czy to Was nie niepokoi? Gdzie te wszystkie nasze domowe rozmowy potem trafiają? Czy... Ale dobra, to już temat na zupełnie inny tekst. A co tymczasem w filmach i serialach? Oczywiście to, co dobrze wygląda – hologramy. Księżniczka Leia, która wierzy, że Obi-Wan Kenobi zobaczy jej wiadomość ukrytą w R2-D2 i przybędzie z pomocą (Jeśli ktoś nie wie, że to z filmu Star Wars: Episode IV - A New Hope, to proszę natychmiast iść i wpłacić coś na jakiś cel dobroczynny. Bo wstyd). Oczywiście hologramy jako forma komunikacji to zabieg czysto wizualny. Fajnie to wygląda, sami jeszcze takich nie umiemy, więc wrzucajmy to do wszystkich SF – będzie futurystycznie. Czy faktycznie tak będzie? W czym obraz trójwymiarowy ma być lepszy od normalnego? Wideokonferencje to dziś już coraz bardziej norma. I dobrze, bo widzenie twarzy rozmówcy pomaga w komunikacji. Mimika bywa równie ważna co słowa. Ale czy to nie wystarczy? Filmowcy zrobią wiele, by przyrządy do komunikacji wyglądały atrakcyjnie i stylowo. W innej części Gwiezdnej Sagi George Lucas (a dokładniej w Star Wars: Episode I - The Phantom Menace w jednej ze scen Qui-Gon Jinn rozmawia przez coś, co nie tylko przypomina współczesną maszynkę do golenia. To bywa współczesna maszynka do golenia. Ale pasowała do klimatu opowieści i dobrze wyglądała w ujęciu. Bo cóż nas tak naprawdę więcej czeka? Możemy ze sobą w przyszłości jakoś futurystycznie rozmawiać, możemy się przy tym widzieć. Możemy posługiwać się myślami. I chyba tyle. Możemy oczywiście pójść w zupełnie inną stronę, ale wymagać to będzie skrętu, którego nie jesteśmy dziś w stanie sobie nawet wyobrazić. Tak jak z SMS-ami. I wielkim wyzwaniem (na dziś) jest nawet próba wyobrażenia sobie, jak będziemy komunikować się z innymi rasami czy z nami samymi, próbującymi nawiązać kontakt poprzez czas. Myślę oczywiście o filmie Interstellar Christopher Nolan. W tym filmie, przy całym jego rozmachu i naiwności zarazem, było coś fascynującego. Jakieś dotknięcie absolutu właśnie w temacie komunikacji. Podobnie jak w innym, znacznie starszym filmie (w którym co ciekawe też zagrał Matthew McConaughey) Contact. Ta blisko dwudziestoletnia już fabuła – oparta o powieść Carla Sagana starszą o jeszcze ponad dziesięć lat – to genialny przykład na to, jak mało wiemy i jak mało sobie potrafimy nawet wyobrazić w temacie międzyplanetarnej komunikacji. I to jest prawdziwa futurystyka. Kolejne filmy i seriale będą nam oczywiście przynosić następne pomysły na dziwne maszynki, kontrolki, ekrany i hologramy – ale służą one li tylko atrakcyjnej wizualizacji fabuły. Jak naprawdę będziemy się w przyszłości komunikować? Miejmy nadzieję, że się przekonamy. Bo zawsze jest jeszcze opcja, że w ramach błędów w komunikacji międzyludzkiej nasz gatunek po prostu tego nie doczeka.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj