46. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych należy ocenić bardzo pozytywnie, bo nie tylko dał możliwość powrotu do stacjonarnego oglądania rodzimych produkcji, ale też w Konkursie Głównym znalazło się sporo wartych uwagi filmów.
Zacznijmy od tego, że w tym roku na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych zabrakło produkcji wybitnych. Były bardzo dobre, ciekawe i takie, które prowokowały do dyskusji, ale jednak poziom był bardzo wyrównany z naciskiem na produkcje zwyczajnie udane. Konkurs Główny podczas tej 46. edycji dostarczył kilka perełek, ale obudził też nadzieję na bardzo ciekawy trend w rodzimym kinie, którym być może twórcy podążać będą przez najbliższe lata.
Są więc trzy produkcje bardzo dobre, które powinny pójść w świat - są to Sonata, Wszystkie nasze strachy i Żeby nie było śladów. Mamy też filmy dobre, świadczące o rosnącej jakości polskiego kina, jak np. Powrót do tamtych dni, Hiacynt, Najmro. Kocha, kradnie, szanuje oraz Inni ludzi. Za to w mojej opinii za dużo znalazło się w Konkursie Głównym filmów przeciętnych, zrealizowanych z telewizyjnym "rozmachem" i czyniących antyreklamę dla kina w Polsce. Warto pamiętać, że święto naszego kina to także jego promocja, więc tego typu podejście nie powinno mieć miejsca. Mam tu na myśli takie projekty jak Ciotka Hitlera, Bo we mnie jest seks, Przejście, czy Lokatorka.
Boli szczególnie ten ostatni projekt, który traktuje o ważnym temacie. Bardzo dobrze, że powstał, ale całość została poprowadzona bardzo przeciętnie, nieumiejętnie łącząc komentarz społeczny z naleciałościami z kina gatunkowego, co daje w konsekwencji film bardzo chaotyczny, bez ładunku emocjonalnego. Konkurs Główny z założenia powinien reprezentować grono najlepszych z najlepszych w danym roku. Do tego tym razem celebrowaliśmy powrót do kin i stacjonarnego oglądania filmów, więc nie było najlepszym pomysłem pokazywanie widzom produkcji, których odpowiednim miejscem jest ekran telewizora.
Nieodłącznym elementem polskiego kina jest nadmierne przywiązanie do lat minionych i powracanie w swoich fabułach do przeszłości. Mieliśmy w tym roku do czynienia z serią filmów z akcją osadzoną w latach 80. lub 40., co stanowiło ponad połowę całej stawki (dziewięć takich filmów na szesnaście). Nie ma nic złego w powracaniu do "Tamtych dni", przytaczając tytuł jednego z filmów, bo dzięki temu możemy chociażby odczarować PRL filmem Najmro..., tworząc świetne i świeże kino rozrywkowe, którego u nas za wiele nie ma, zaoferować ciekawe połączenie komedii i dramatu w filmie Zupa nic, lub opowiedzieć niezwykle ważną, także z dzisiejszego punktu widzenia historię Grzegorza Przemyka w filmie Żeby nie było śladów. Sęk w tym, że obecnie w Polsce stoimy w sytuacji, gdy codziennie wybuchają jakieś konflikty światopoglądowe, gdzie jesteśmy podzieleni przez rządzących i mamy trudności w rozmawianiu ze sobą. Kino w jakimś stopniu zawsze reagowało na tego typu sytuacje, prowadziło dialog z widownią i komentowało rzeczywistość, więc cieszy pojawienie się chociaż czterech, bardzo ważnych produkcji traktujących o tym, co aktualne. Wspominałem, że Lokatorka wypada słabo, ale to świetna okazja do uświadamiania Polaków, jeśli chodzi o działania mafii reprywatyzacyjnej. Dużo lepiej wypadł film Inni ludzie w reżyserii Aleksandry Terpińskiej. To odważny i bezkompromisowy debiut z ciekawym zabiegiem narracyjnym w postaci rapowanej poezji. Mamy więc film świetnie zagrany i bardzo ciekawy pod kątem formalnym, a dodatkowo diagnozujący kondycję dzisiejszych Polaków. Czy trafnie? To aspekt, który można poddać dyskusji i właśnie o to chodzi.
W omawianym gronie jest wreszcie film Wszystkie nasze strachy. Historia Daniela Rycharskiego jest poprowadzona bardzo dobrze. Jest to film, który tak jak sztuka Rycharskiego dąży do pojednania i staje się nowym rozwiązaniem w sporze. Duet reżyserów Łukasz Ronduda i Lukasz Gutt stworzyli dzieło emocjonalne, ale jednocześnie bardzo subtelne i potwornie aktualne. Nie dziwi zatem główna nagroda w Konkursie Głównym, ale nie za samą tematykę nagradza się takie filmy, ale też za to, jak taka historia została opowiedziana.
Aktorsko była to edycja niezwykła. Chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że w Polsce mamy aktorki i aktorów wybitnych, czasami jednak źle dobierających swoje role lub takich, którzy wciąż obsadzani są przez pryzmat ich wcześniejszych ról. Trudno więc przejść z komedii romantycznej do dramatu, ale tej odwagi tym razem nie brakowało. Wymienić należy przynajmniej trzy takie sytuacje związane z Maciejem Stuhrem, Małgorzatą Foremniak i Wojciechem Mecwaldowskim. Ten pierwszy brawurowo odegrał rolę ojca alkoholika, czyniąc niezwykle złożony portret człowieka, któremu nie udał się amerykański sen. Foremniak, wcielając się w rolę matki Grzegorza Płonki, udowodniła wszystkim, jak wielkie ma umiejętności. W swojej recenzji porównałem ją do nagrodzonej Oscarem Allison Janney w filmie Jestem najlepsza. Ja, Tonya, co wiele mówi o jej występie. Natomiast Mecwaldowski zagrał rolę dramatyczną, wcielając się w prawdziwą postać Szmula Zygielbojma. Wywiązał się ze swojego zadania bardzo dobrze, a zadanie nie było łatwe. Należy docenić także pracę wykonaną przez Michała Sikorskiego, który odegrał rolę Grzegorza Płonki. Chłopaka, u którego lekarze zdiagnozowali autyzm, chociaż tak naprawdę cierpiał na niedosłuch. To, co ten aktor zrobił, zasługuje na wszystkie nagrody. Jasne, ktoś powie, że wcielanie się w postać osoby z niepełnosprawnością zawsze wywołuje sentymentalizm i łatwo o wzruszenia, ale zobaczcie, co Sikorski wyczynia, a wszystko stanie się jasne.
46. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych był edycją debiutów i drugich filmów. Cieszy wymiana pokoleniowa, mamy wśród reżyserów i reżyserek wielu 30-latków, a tylko nieliczni przekraczają pięćdziesiątkę. Wciąż dużo jest filmów z fabułą skoncentrowaną wokół przeszłości i nawet jeśli twórcy nie mają ochoty, odwagi lub pomysłu na komentowanie dzisiejszej Polski, to jednak dobrym pomysłem jest skręt w stronę jakościowego kina rozrywkowego, co mamy w Najmro... i Sonacie. Zwłaszcza ten drugi, łącząc dramat ze scenami pełnymi humoru, budzi wiele różnych emocji i pewnie widzowie w Polsce nie mieliby problemu, gdyby taki trend mocniej zaistniał. Wytworzyć wokół naszego kina poczucie, że można opowiadać ciekawe i trudne historie, a jednoczenie bawić i kreować modę wśród naszych widzów na wybieranie z kinowego repertuaru filmów z naszego kraju.