Od wielu lat seriale obyczajowe cieszą się ogromną popularnością, prześcigając w tym zakresie produkcje komediowe, dramatyczne czy akcji. Dlaczego tak je uwielbiamy?
Samo określenie „seriale obyczajowe” jest ogromnym workiem bez dna, które może znaczyć wszystko i nic. Dlatego nim zaczniemy wojny obyczajowe (pun intended) na ten temat, ustalmy, że w tym tekście będziemy brać po uwagę wszystkie te seriale, które stereotypowo stają nam przed oczami, gdy myślimy o tak zwanych „obyczajówkach”. Czyli skupiające się mocno na zwykłym (choć często podkoloryzowanym) życiu, w którym miłosne, zawodowe i przyjacielskie rozterki mogą grać główną rolę. Zamiast wykłócać się, czy są to seriale romantyczne, komediodramaty, romantyczne dramaty, ustalmy po prostu taką wspólną definicję. Dlatego, że to właśnie o tego typu produkcjach chcę dziś porozmawiać.
Mimo że je uwielbiamy, często traktujemy je trochę po macoszemu. Trudno się temu dziwić. W oczach znajomych, jeśli chcemy wyjść na eksperta w sprawie seriali, łatwiej zachwycać się Breaking Badi omawiać go jako ukochane, najbliższe sercu dzieło, niż przyznać, że jasne, Walter jest spoko, ale jak nam skasowali Doktor Hart, to nie mogliśmy znaleźć sobie miejsca. Bo jak to, znów nie zawitamy do słonecznego Blue Bell w następnym roku?
I tu już mamy pierwszy powód tej sympatii do tego typu produkcji. Jasne, często są one dosyć głupiutkie, aktorstwo czasem leży, ale czy nie poprawiają humoru swoim ciepłem? Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie potrzebował włączyć mało skomplikowanego serialu, który polepszy trochę samopoczucie. I wcale nie chodzi o to, by zaśmiewać się do łez jak przy serialu komediowym, ale właśnie – mieć trochę nadziei na lepsze jutro. Albo trochę uwierzyć, że życie może być takie proste, jak one na to wskazują.
Z bohaterami typowych obyczajówek łatwiej się utożsamiać, bo ich problemy są mimo wszystko bliższe nam wszystkim. Piszę „mimo wszystko”, bo nie każdy może się pochwalić takimi pieniędzmi jak bohaterki Słodkich magnolii, które bez problemu (i kredytu!) mogły wybudować spa, choć oczywiście każdemu czytelnikowi NaEkranie tego życzę. Jednak rozwód wynikający ze zdrady partnera/ki, problemy z posiadaniem dziecka czy ciągła walka z utrzymaniem równowagi pomiędzy życiem zawodowym a prywatnym są częstszymi problemami w życiu, niż produkcja narkotyków z powodu śmiertelnej choroby. Przynajmniej taką mam nadzieję.
Także łącząc te dwa powody: oglądając tego typu seriale, nie tylko możemy poczuć się lepiej, ale również dać sobie nadzieję. W końcu skoro mamy ten sam problem co jeden z bohaterów, a jemu udało się go rozwiązać, to nam ma się nie udać? Potrzymajcie mi klawiaturę… Jasne, w bajkowym, serialowym świecie jest to łatwiejsze, choć – czy na pewno? Ważne, że pokazuje, iż wciąż mamy szansę.
Oglądając też problemy bohaterów, często możemy usłyszeć trafiające do nas cytaty. Nie mówię o wielkich mądrościach typu: „Być czy nie być”, kultowych tekstach: „Hodor”, „How you doin’?” czy „Wszyscy kłamią”. Sentencje z obyczajówek przypominają może bardziej Paulo Coelho, ale mogą trafić w serce albo przynajmniej w pamięć. Tak właśnie na zawsze zapamiętałam cytat z Tacy jesteśmy, który też świetnie podsumowuje cały serial, czyli: „Gdy życie daje ci cytrynę, zrób z niej lemoniadę”. Odkrywcze? Nie. Oryginalne? Tym bardziej. Sam tekst nie trafiał do mnie wcale. Acz w połączeniu z tym serialem pozwolił spojrzeć na niego inaczej. Innym przykładem jest zdanie rzucone przez jedną z bohaterek Słodkich magnolii, gdy jej przyjaciółka rozpaczała. Burze są cały czas – ale tęcze również. W ostatnim okresie, z wiadomych powodów (odejdź w końcu roku 2020!), bardzo to zdanie wryło mi się w pamięć, choć u tych postaci dotyczyło zupełnie innych sytuacji.
Ostatni powód, dzięki któremu lubimy te seriale, to oczywiście sami bohaterowie – ogólnie sympatyczni i dobrzy. Nie ma tu miejsca na rozterki czy jakąś fascynację danym bohaterem. Oczywiście, mogą irytować – jednak nadal nie są to postacie, którym życzymy źle.
Za co więc lubimy takie typowe obyczajówki? Za to, że są trochę taką bajką dla dorosłych, odpowiadającą rzeczywiste problemy, choć trochę je spłaszczające. Dają jednak nadzieję, a jeśli nie – to chociaż polepszą humor, zawsze. Oczywiście więc, Breaking Bad jest lepszym serialem niż Doktor Hart. Jednak może warto przyznać głośno, że to Doktor Hart jest bliżej naszych serc i to ją włączymy w smutny dzień, przypominając sobie ukochane odcinki?