Święta to nie tylko czas rodzinnych spotkań, obficie zastawionego stołu czy prezentów znajdowanych się pod błyszczącą, wystrojoną choinką. To też dobry moment na seanse filmów, które przypominają nam, co w życiu jest najważniejsze. Jedną z takich produkcji jest Grinch: świąt nie będzie w reżyserii Rona Howarda, która łączy Opowieść wigilijną z baśniowym kinem familijnym oraz komedią. Opowiada o mieszkającym na obrzeżach Ktosiowa zielonym i żądnym zemsty tytułowym bohaterze, który planuje zrujnować Boże Narodzenie wszystkim mieszkańcom miasta. Na przeszkodzie staje mu Cindy Lou, ujmująca mała dziewczynka, która zaprzyjaźnia się ze złośliwym samotnikiem.

Grinch: świąt nie będzie jest oparty na książce dla dzieci Dr. Seussa o tym samym tytule, która została wydana w 1957 roku. Pierwszą adaptacją powieści był krótkometrażowy film animowany z 1966 roku. Aktorska produkcja nieco się nim zainspirowała, ponieważ można dostrzec między nimi wiele podobieństw. Filmowcy bardzo długo musieli czekać na możliwość ekranizacji, ponieważ Seuss stanowczo się temu sprzeciwiał. Dopiero po jego śmierci w 1991 roku Audrey Geisel, wdowa po pisarzu, zgodziła się na sprzedaż praw na aukcji. Przedstawiła jednak kilka warunków. Po pierwsze – trzeba było zapłacić 5 milionów dolarów. Po drugie – chciała, by reżyser lub scenarzysta mieli na swoim koncie film, który zarobił co najmniej milion dolarów. Po trzecie – w roli Grincha musiał wystąpić aktor „o randze porównywalnej do Jacka Nicholsona, Jima Carreya, Robina Williamsa i Dustina Hoffmana". Ostatecznie prawa trafiły do Universal Pictures. Wytwórnia zapłaciła za nie 9 milionów dolarów.

fot. Universal Pictures

Ron Howard nie był zainteresowany nakręceniem Grincha, ale został namówiony do negocjacji z Geisel przez Briana Grazera, którego wdowa odrzuciła wraz z Garym Rossem. Jego wizja rozszerzenia roli Cindy Lou oraz przedstawienia genezy Grincha została zaakceptowana, dlatego powierzono my reżyserię. Co ciekawe, początkowo pod uwagę brano Tima Burtona, ale twórca pracował nad Jeźdźcem bez głowy. Z pewnością główną rolę dostałby wtedy Johnny Depp. A tak –  zgodnie z życzeniem pani Geisel – przypadła ona Jimowi Carreyowi.

Jim Carrey zasłynął w latach 90. grą w szalonych slapstickowych komediach takich jak Maska, Głupi i głupszy czy dwóch częściach Ace Ventury. Wystąpił również w Batman Forever jako Człowiek-Zagadka oraz w chwalonych obrazach: Człowiek z księżyca czy Truman Show, za które zdobył Złote Globy. Był niezwykle popularny, a jego charakterystyczny, ekspresyjny, energetyczny i nieco szalony styl był nie do podrobienia. Angaż do roli Grincha wydawał się rzeczą naturalną. Ale nawet on musiał udowodnić przed panią Geisel, że się do niej nadaje. Kobieta przyjechała na plan filmu Człowiek z Księżyca, gdzie Carrey nie wychodził z roli Andy’ego Kaufmana. To wystarczyło i otrzymał rolę.

Słynny komik był nie do poznania w tej nagrodzonej Oscarem charakteryzacji. Trzeba ją było nakładać każdego dnia ponad 2 godziny, a jej zmywanie zajmowało kolejną godzinę. Żółte soczewki kontaktowe były tak niewygodne, że aktor nie był w stanie ich zakładać. Dlatego jego oczy w niektórych ujęciach zostały pokolorowane w postprodukcji. Carrey w lateksowym kostiumie czuł się tak źle, że podobno zwrócił się o poradę do agenta CIA, by nauczył go technik odporności na tortury. Nazwał się nawet „Mistrzem Zen”.

Aktor porównał nakładanie charakteryzacji do grzebania żywcem. By jakoś przetrwać ten czas, często palił papierosy. Z tego względu, że jego kostium był łatwopalny, musiał używać bardzo długiej cygarniczki. Jego zdenerwowanie przełożyło się na artystę od make-upu. Kazu Hiro wspominał, że aktor był dla wszystkich bardzo nieprzyjemny. Często znikał z planu i niszczył charakteryzację. Sprawy tak się nasiliły, że Hiro rzucił pracę, ale po obietnicach Howarda, że Carrey utrzyma w ryzach swój temperament, powrócił i dokończył film. Było to dla niego najgorsze doświadczenie w życiu, po którym wycofał się z branży.

Mimo tych niedogodności aktor doskonale poradził sobie z rolą. W żaden sposób nie wpłynęło to na jego mimikę (co ciekawe, charakterystyczny, złowieszczy uśmiech Grincha nie jest wynikiem prostetycznej charakteryzacji). Wykazał się wielką charyzmą. Jego antybohater jest nie tylko odpychający, ale też śmieszny i rozbrajający. Jim Carrey jako Grinch jest sercem tego filmu, choć sam zielony gbur ma serduszko dwa razy mniejsze od przeciętnego Ktosia. W wielu scenach improwizował, co często przynosiło komiczny efekt. Sam dodał przezabawną kwestię, w której mówi, że o 18:30 ma zaplanowaną kolację z samym sobą i nie może tego odwołać. Jest też scena, w której Carrey ściąga „kilt” ze stołu, ale sztućce nie spadają na ziemię. Zdjął go tak dobrze, że musiał zaimprowizować i zrzucić to, co na nim stało. Warto też dodać, że Carrey zainspirował się Seanem Connerym, wymyślając dziwny akcent Grincha.

fot. Universal Pictures

W filmie jest scena, w której Grinch instruuje swojego psa, jak ma się zachowywać jako renifer. W ten sposób aktor parodiował Rona Howarda, udając jego styl reżyserowania. Twórcy żart spodobał się na tyle, że scena znalazła się w produkcji. Jako ciekawostkę można też dodać, że Howard był tak wdzięczny Carreyowi za znoszenie tych wielu godzin w pokoju charakteryzatorskim, że pewnego dnia podczas zdjęć sam założył kostium Grincha. Miał to być wyraz uznania dla aktora, ale przyniosło odwrotny efekt. Aktor się rozgniewał, ponieważ nie rozpoznał reżysera w pełnej charakteryzacji, myśląc, że to jego dubler, który wcale go nie przypominał.

Choć film Grinch: świąt nie będzie okazał się finansowym sukcesem – zarobił 345 milionów dolarów i stał się szóstą najbardziej dochodową produkcją 2000 roku! – to po premierze otrzymał mieszane recenzje. Chwalono kreację Jima Carreya. Pisano, że błyszczy jako Grinch i wręcz urodził się do tej roli, ale to niestety nie wystarczyło, aby uratować dzieło. Krytycy dawali do zrozumienia, że lepiej jest obejrzeć animację z 1966 roku.

Wskazywano również, że film – jak na produkcję dla dzieci – jest dość mroczny i ma zbyt intensywne, przerażające sceny. Nie brakuje w nim tyrad Grincha pełnych aluzji i odniesień, które trafiają raczej do starszej publiczności. Jim Carrey przyznał, że czuł wstyd, że temy nie zapobiegł i wielokrotnie powtarzał, że wszystkie żarty, które wymyślił, były odpowiednie dla młodszych. Ron Howard usunął wiele innych dowcipów, które były jeszcze bardziej sprośne, ale część z nich musiał zachować z powodu ingerencji studia. Ponadto Audrey Geisel miała wpływ na scenariusz napisany przez Jeffreya Price'a i Petera S. Seamana. Sprzeciwiła się kilku żartom i insynuacjom seksualnym oraz umieszczeniu nawiązania do Kota Prota, czyli postaci z innej książki Dr. Seussa.

fot. Universal Pictures
+16 więcej

Krytykowano też zbyt mocne odbieganie od materiału źródłowego, ale z dzisiejszej perspektywy nie można mieć tego scenarzystom za złe. Dzięki zmianom Grinch ma lepszy powód (niż irytujące dźwięki), aby nienawidzić święta Bożego Narodzenia i do izolacji od Ktosiów. Przykre są retrospekcje, w których jest wyśmiewany przez inne dzieci z powodu swojej inności. Do tego rozwinięto nieco historię małej dziewczynki Cindy Lou (Taylor Momsen), która wpłynęła na przemianę głównego bohatera. Dzięki niej twórcy dali do zrozumienia, co jest najważniejsze w święta, przy okazji wytykając materializm Ktosiów, szaleńczą pogoń za prezentami, zachowania na pokaz czy chorą rywalizację na najbardziej wystawne ozdoby świąteczne. Łatwo odnaleźć w tym wszystkim odniesienia do rzeczywistości. To przemawia do wyobraźni widzów, mimo że jest to pokazane bardzo naiwnie, trywialnie i bajkowo. 

Gdy w 2022 roku obejrzymy film Grinch: świąt nie będzie, dostrzeżemy sporo niedoskonałości. Wiele praktycznych efektów specjalnych czy wizualnych trąci myszką, a specyficzny sposób kręcenia scen przez Howarda można określić jako oldskulowy. Czuć w tej produkcji frywolny i zwariowany klimat lat 90., który z dzisiejszej perspektywy wydaje się wręcz groteskowy. Ale mimo to łatwo jest przymknąć oko na te różne zgrzyty. Humor momentami wciąż rozśmiesza do łez, a słodka Cindy Lou niezmiennie potrafi oczarować widza. I najważniejsze jest przesłanie, które przypomina widzom, że nie chodzi o prezenty czy bogatą wigilię, ale o spędzenie czasu w rodzinnym gronie. I to działa w tym filmie najlepiej, przywracając wiarę w magię świąt. Nawet jeśli siedzi w nas taki mały, zgryźliwy Grinch.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj