Liczne powroty w The Mandalorian? Mnożą się pogłoski o kolejnych znanych z seriali animowanych bohaterach uniwersum Gwiezdnych wojen – wygląda na to, że wielu z nich zobaczymy w wersji live action. Pytanie brzmi: czy jest to powód do radości?
Ostatnie tygodnie to dla fanów Gwiezdnych wojen okres ekscytujący i frustrujący zarazem: kolejne plotki (w większości przypadków powielające się i pochodzące z wiarygodnych źródeł) sugerują liczne powroty postaci z uniwersum – bohaterów, których dotychczas oglądaliśmy jedynie w seriach animowanych. Powroty te mamy zobaczyć przede wszystkim w serialu The Mandalorian – w kilku przypadkach mogą być one bazą, wprowadzeniem do solowych historii. Lucasfilm ewidentnie planuje intensywniej zazębiać swoje media, jednocześnie dbając o pełną spójność – problem w tym, że jego przedstawiciele milczą. Wszystkie te mniej lub bardziej fascynujące informacje musimy traktować jako pogłoski do czasu, gdy Disney oficjalnie nie zabierze głosu i nie przedstawi swojego stanowiska. Nie da się jednak zaprzeczyć: coś musi być na rzeczy i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa przynajmniej część z tych doniesień zostanie potwierdzona.
Usystematyzujmy najważniejsze pogłoski dotyczące transferu postaci z komputerowo animowanych seriali do wersji live action. Po pierwsze – to chyba najbardziej elektryzujące – Ahsoka, czyli temat priorytetowy. Sieć bombardowana jest kolejnymi informacjami związanymi z aktorskim debiutem byłej padawanki Anakina Skywalkera. W tym kontekście mówi się o castingu Rosario Dawson – podobno aktorka podpisała kontrakt na występ w wielu produkcjach ze świata Gwiezdnych wojen – odsuńmy jednak na bok artystów. Tano miałaby zaliczyć swój aktorski debiut w 2. sezonie The Mandalorian. Niektórzy dziennikarze twierdzą, że pojawi się też w serialu o Obi-Wanie Kenobim. Jakby tego było mało, Ahsoka ma też dostać swój własny show (choć tę pogłoskę często wiąże się z jej występem i jedną z głównych ról w możliwej kontynuacji serialu Star Wars Rebelianci live action).
W 2. sezonie The Mandalorian możliwy jest też powrót Hery Syndulli, znanej z Rebels pilotki rasy Twi'lek. Dorzućmy do tego Sabine Wren, Rexa, Bo Katan Kryze i Bobę Fetta. Ten ostatni miałby odegrać jakąś rolę w drugim sezonie, większą w trzecim, a koniec końców stać się głównym bohaterem własnej produkcji. Prawdopodobne – pierwszą aluzję do niego zobaczyliśmy już w pierwszej serii. Wiemy, że Timothy Olyphant będzie nosić jego zbroję w kolejnych odcinkach (aktor zagra Cobba Vantha, szeryfa z trylogii książek wydawanych pod szyldem Aftermath, który korzystał z tej ikonicznej zbroi znalezionej przy ciele Sarlacca).
Na koniec – wisienka na torcie. Wieść niesie, że Lucasfilm poszukuje aktorów do ról Ezry Bridgera i Thrawna. W tym kontekście nie mówi się jednak o The Mandalorian, ale o wspomnianej live action kontynuacji Rebeliantów, która wydaje się coraz bardziej prawdopodobna. W wypadku Thrawna obstawiałbym, że jego pierwszy w pełni aktorski występ zobaczymy już w planowanym na 2021 rok szpiegowskim serialu o Cassianie Andorze i rebeliantach.
Pełniejsze szczegóły związane z nową epoką w uniwersum – świeżą i nieeksploatowaną – o nazwie The High Republic poznamy później, bo dopiero w 2021 roku. Szkoda. To świetny punkt wyjścia w nowy kanon. Czysta karta, którą dostali scenarzyści i autorzy, daje ogromną przestrzeń narracyjną i nieograniczone możliwości do stworzenia ciekawych opowieści. Nie wiemy też nic o planowanych filmach (o czym opowie nam Taika Waititi?!), w tym wypadku zakładam jednak – jak w przypadku The High Republic – skupienie się na zupełnie nowych okresach, bohaterach i wątkach. Dłuższa przerwa w produkcji obrazów długometrażowych w uniwersum to świetna okazja, by przygotować przemyślany powiew świeżości. Saga Skywalkerów została zamknięta, kinowe spin-offy okazały się tematem zamkniętym, trwam więc w dobrym nastawieniu: dość z kinową nekrofilią, czas postawić na nowe. Nazwisko Waititiego umożliwia postawienie tego za pewnik – ten człowiek nie będzie już rozgrzebywał szczątków.
Bob Iger zdradził już jakiś czas temu, że najbliższe lata dla Gwiezdnych wojen to właśnie seriale, nic więc dziwnego, że kolejne tytuły będą zajadle walczyły o uwagę widzów i fanów – a tę, jak wiemy, łatwo przykuć ciekawością, którą napędzają kolejne inkarnacje znanych postaci w nowych odsłonach. To działa.
Załóżmy więc, że filmy rozpoczną eksplorację niezbadanych lądów (podobnie jak zapowiedziany serial od Leslye Headland, ale o nim nie wiemy jeszcze nic), a najbliższe serie Disney+ pobawią się powrotami i położą fundamenty pod kolejne seriale, w tym spin-offowe. Przeniesienie idei Star Wars Story i żerujących na popularności lubianych postaci spin-offów na grunt platformy streamingowej i sprowadzenie do formuły odcinkowej to dość oczywista decyzja. Wszyscy lubimy Hana, ale niekoniecznie oczekiwaliśmy filmu o jego solowych przygodach, który zajmie coroczny slot w kinie. Powroty w serialach rządzą się jednak innymi prawami. Reakcje fanów, abstrahując już od problematycznej dychotomii postrzegania, zasadniczo można podzielić na dwie najpopularniejsze grupy: chcemy to, co znamy, ale więcej (nikogo nie obchodzą no-name'y czy rozgrzebywanie nikogo nieinteresujących okresów - cytat!) kontra: skończcie już męczyć i dajcie nam coś nowego. Dobrze, bo jeśli wszystko pójdzie zgodnie z przypuszczeniami, Lucasfilm w końcu zadowoli obie grupy, dając jednocześnie odpocząć bohaterom głównej sagi. Jeśli – zgodnie z zapowiedziami – Ezra Bridger stanie się nową twarzą marki (a przynajmniej serialowej sfery), a wspomniane postacie w istocie powrócą, nie powinniśmy się martwić o wtórność. Niepełne wątki dotyczące mniej popularnych protagonistów i antagonistów czekają tylko na rozbudowanie i doprowadzenie do końca, ale na spokojnie – nieśpiesznym serialowym tempem, nieaspirującym do odtwarzania zabiegów znanych z Sagi. Czas na uzupełnianie pustych kart w kanonie, czyli coś więcej, niż nachalny fanservice, od którego w szwach pękał finał Sagi Skywalkerów. Powroty tych, którzy mają jeszcze coś do powiedzenia, a ich droga się jeszcze nie skończyła; powroty, które stają się zalążkami zupełnie nowych historii. Jeśli dobrze wizualizuję sobie nową ścieżkę, którą (miejmy nadzieję) planuje obrać Lucasfilm, myślę, że nie musimy obawiać się więcej bezczelnej wtórności czy filmowej nekromancji.
Och, jasne, pozostaje jeszcze kwestia jakości – ale to już inna bajka.