Oscar, złota statuetka mierząca około 34 centymetry i ważąca niecałe 4 kilogramy, już od 90 lat jest symbolem najwyższego prestiżu, jeśli chodzi o branżę filmową. Światowi twórcy, reżyserzy i aktorzy rokrocznie tworzą najwyższej klasy produkcje, by następnie z ich pomocą walczyć o laury na kolejnej gali w Hollywood, urastającej dziś do wydarzenia na skalę światową. Jak doszło do tego, że ten pozłacany posążek stał się obiektem pożądania w oczach filmowców i czy dziś również posiada w sobie tę samą moc, co jeszcze parędziesiąt lat temu? W świecie, w którym kolejne festiwale i nagrody filmowe zasypują nas na każdym kroku, może wydawać się to przecież wątpliwe. A jednak - oto przed nami kolejna gala wręczenia Oscarów, wydarzenie, którym cały świat żyje od kilku minionych miesięcy. Aby zastanowić się nad przyczynami tego fenomenu, warto sięgnąć do historii... Lata 20. XX wieku. Amerykańscy przedsiębiorcy wpadają na pierwszy pomysł utworzenia nadrzędnej organizacji w branży filmowej, która mogłaby stać się mediatorem w coraz bardziej rozgorzewających konfliktach między wytwórniami a wpływowymi producentami, czy głośnych protestach ze strony dyskryminowanych w tym wszystkim scenarzystów. Trzeba wspomnieć, że Hollywood w tamtym czasie stanowiło prawdziwą machinę przemysłową i choć ociekało złotem i przepychem, zaczęło delikatnie psuć się od podszewki. Napędzana pieniądzem, kolejnymi aferami i skandalami, Fabryka Snów doczekała się złej sławy wśród obywateli, którzy głośno wyrażali swój sprzeciw na temat tego światka deprawacji. Konflikt poganiał konflikt, a w prasie robiło się coraz głośniej od kolejnych zdrad, czy aktów przemocy, co budowało bardzo negatywny wizerunek Hollywood nie tylko wśród lokalnych mieszkańców, ale i poza granicami stanu. Potrzeba opanowania kryzysowej sytuacji szybko urosła do rangi priorytetowej - na początku wspomnianego dziesięciolecia powołano zatem do istnienia pierwszą organizację mającą stać na straży moralności, mianowicie Motion Picture Producers and Distributors of America. Głównym zadaniem tej organizacji była funkcja pośrednika pomiędzy ścierającymi się siłami na froncie Hollywood. Sceptycznie nastawionemu ludowi proponowano zatem kolejne ciekawe produkcje, które kształtowały jego wiedzę filmową, natomiast wewnętrznemu środowisku producentów chyłkiem podsuwano informacje, czego opinia publiczna tak naprawdę chce. Na czele związku stał wówczas Will H. Hays, który był osobą powszechnie znaną i budzącą zaufanie – oto człowiek, który cieszył się wsparciem samego Białego Domu! To właśnie on apelował, by producenci ograniczyli kontrowersyjne i obraźliwe treści w swoich filmach, a także dbał o to, by w zawieranych wówczas kontraktach branżowych znalazły się odpowiednie adnotacje w sprawie przestrzegania zasad moralnych. Działalność Zrzeszenia Producentów i Dystrybutorów spotkała się z dużym entuzjazmem - nad Hollywood ponownie zaświeciło słońce, a kryzys został opanowany. Z biegiem kolejnych lat zaczęto więc myśleć o stworzeniu jeszcze większej, jednolitej organizacji, która zrzeszałaby nie tylko producentów, ale i reżyserów, czy scenarzystów. I tak 11 stycznia 1927 roku powołano do istnienia Amerykańską Akademię Filmową, która po wieloletnich przygotowaniach i czujnej obserwacji rynku, mogła wreszcie w pełni rozwinąć skrzydła. Jej rola była znacznie szersza niż ta, którą pełnił protoplasta - poza pilnowaniem produkcji filmowej, Akademia stała się idealnym środowiskiem do prowadzenia dyskusji i wymiany poglądów - nie tylko specjalistów, ale i widzów, którzy zwyczajnie interesowali się kinem. Równość i sprawiedliwość biła już od samych fundamentów Akademii - w statucie organizacji wyraźnie zaznaczono, że w skład członkowski wchodzić musi identyczna liczba reprezentantów poszczególnych pięciu filarów świata filmowego. W składzie zasiadało zatem tylu reżyserów, co scenarzystów czy pracowników technicznych.
fot. AMPAS
Amerykańska Akademia Filmowa szybko stała się wizytówką i godną reprezentacją amerykańskiego kina. Hollywood powoli zdobywało autorytet w szeroko rozumianym środowisku filmowym, a i sam skład członkowski rozrósł się z biegiem lat do imponujących rozmiarów - z 36 osób u progu swojego istnienia, po kilkudziesięciu latach Akademia liczyła nawet 4000 przedstawicieli branży, którzy chętnie do niej dołączali. Postawiwszy sobie ambitne cele podbicia rynku filmowego, Akademia postanowiła również honorować najwybitniejsze dokonania w tej dziedzinie, a także wyróżniać tych, którzy zasłużyli sobie na specjalne odznaczenia - w końcu kto nadaje się lepiej do przyznawania laurów niż największe zrzeszenie twórców filmu w USA? W tym momencie dochodzimy do meritum sprawy - statuetki Oscara. To właśnie ona jest główną nagrodą przyznawaną przez Akademię i to właśnie o nią do dziś walczą nie tylko amerykańscy ale i światowi twórcy filmu. Pierwszy posążek został przyznany już w 1929 roku, a zatem dwa lata po założeniu Amerykańskiej Akademii Filmowej. Ceremonia była bardzo krótka, jednak miła - odznaczono wówczas 15 osób, które w latach 1927-1928 szczególnie przysłużyły się amerykańskiemu przemysłowi filmowemu. Projektantem Oscarowej statuetki jest Cedric Gibbons, scenograf pracujący dla wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer. Jego szkic przedstawiający rycerza opartego na mieczu i stojącego na rolce taśmy filmowej natychmiast zwrócił uwagę przedstawicieli Akademii, którzy zamówili na jego podstawie pierwsze statuetki. Figurki początkowo nosiły miano Academy Award - z samą nazwą "Oscar" wiąże się bowiem zupełnie inna historia... Jak głoszą źródła, w latach 30. aktorka Margaret Herrick miała skomentować wygląd statuetki słowami, iż przypomina ona jej wujka Oscara, co miało zostać podchwycone przez dziennikarzy i zamieszczone w prasie. Inne legendy mówią, że autorką tej nazwy jest Bette Davis, aktorka, która w ówczesnym czasie zasiadała w składzie Akademii. Po otrzymaniu posążku miała oświadczyć, że będzie nazywać go Oscarem, na cześć swojego pierwszego męża, Harmona Oscara Nelsona. Jak było naprawdę, tego nie wiadomo – pewne jest jedynie to, że potoczna i żartobliwie rzucona przez kogoś nazwa przylgnęła do figurki, która znana jest pod tym mianem aż do dziś. Choć od momentu wręczenia pierwszych Oscarów minęło niemal dziewięć dekad, nadal dominują one nad innymi trofeami z branży filmowej. Zastanawiając się nad przyczynami tego zjawiska, trzeba ponownie rzucić okiem na sytuację, jaka miała miejsce u progu powstawania Akademii. Były to bowiem czasy, w których o festiwalach filmowych czy galach nikt nie słyszał – nagrody filmowe były rzadkością, stąd też nic dziwnego, że ta pierwsza spotkała się z tak dużym rozgłosem i entuzjazmem. Narodziny Oscara przypadły na czas prężnego rozwoju amerykańskiego Hollywood, które zyskało pochlebną opinię nie tylko w kraju, ale i za jego granicami – jak wskazują dane liczbowe, jeszcze w 1928 roku Fabryka Snów była odpowiedzialna za 85% filmów, jakie w tamtym czasie wchodziły na ekrany światowych kin. Choć był on początkowo nagrodą tylko wewnętrzną, z biegiem kolejnych lat zaczął być przyznawany także reprezentantom innych krajów, stając się laurem międzynarodowym. Nie będzie błędem nazwanie go najstarszą istniejącą do dziś nagrodą filmową – być może to właśnie dlatego cała oscarowa otoczka budzi tak duże emocje także współcześnie? Czy jednak dzisiejsze Oscary są dokładnie tym samym, czym były 90 lat temu? Tutaj mogą pojawić się wątpliwości. Po tym, jak dominacja Hollywood w branży filmowej nieco zmalała, a inne kraje czy nawet sąsiednie stany postawiły na dynamiczny rozwój własnej i często niezależnej od wielkich wytwórni kinematografii, świat powitał kolejne gale, imprezy filmowe oraz rozmaite nagrody. Oscar przestał być bezkonkurencyjny w swoim polu, jednak samo to jak się zdaje nieszczególnie mu zaszkodziło. Dziś przecież to właśnie gala w Beverly Hills cieszy się największym zainteresowaniem światowych mediów, decydujących się na transmisję na żywo nawet w najodleglejszych zakątkach świata. Bo czy przejmujemy się w takim samym stopniu rozdaniami Emmy, Saturnów czy nawet Złotych Globów? Owszem, są to nagrody bardzo istotne i prestiżowe, jednak, umówmy się – to wokół Oscarów narósł dziś własny mit. Bez znaczenia, że najbardziej liczące się imprezy filmowe na świecie to Cannes czy Wenecja – oscarowe gale w Hollywood cieszą się znacznie większym zainteresowaniem przeciętnego Kowalskiego, niż czerwony dywan we Francji. Ceremonie wręczenia Oscarów kojarzą się dziś przede wszystkim z szumem medialnym – gale, które kilka dekad temu były zamknięte i kameralne, dziś przeistoczyły się w wielkie, napompowane widowiska, które stają się prawdziwą atrakcją dla telewizji. Czas, który możemy nazwać oscarowym, rozpoczyna się pod koniec każdego roku kalendarzowego i ma swoją kulminację w lutym bądź w marcu – to właśnie wtedy, po uprzednim ogłoszeniu oficjalnej listy nominowanych, śmietanka świata filmowego gromadzi się w Beverly Hills, oczekując na ostateczny werdykt. Widzowi od tygodni podtyka się kolejne elementy, mające przykuć jego uwagę – sieć zalewają przewidywania specjalistów, wyliczenia kto ma największe a kto najmniejsze szanse na statuetkę, kolejne zapowiedzi dotyczące samej gali… Małym wydarzeniem stało się nawet samo ogłoszenie nazwiska tegorocznego prowadzącego, na którego z reguły wybierana jest osoba powszechnie znana i charyzmatyczna. Jej twarz zdobi kolejne produkowane hurtowo materiały promocyjne, takie jak plakaty, czy spoty, które następnie zostają wysyłane w świat. Nawet, jeśli nieszczególnie interesujemy się kinem, istnieje duża szansa, że poznamy komplet walczących tytułów czy nazwiska twórców nominowanych do nagrody – informacje płynące z Hollywood są nagłaśniane niczym przez tubę i zwyczajnie ciężko między nimi manewrować. A przynajmniej dzisiaj, kiedy większość z nas posiada swobodny dostęp do Internetu czy telewizji. Oscary stały się produktem, marką na sprzedaż, w dodatku taką, na którą zawsze jest popyt – za sprawą pozytywnego skojarzenia ich z amerykańską i filmową tradycją, bardzo łatwo o należyty rozgłos. Kategorie takie jak doświadczenie czy stabilność budzą bardzo pozytywne emocje i nic dziwnego, że głowy widzów zwracają się tam, gdzie o nich mowa. Media interesują się ważnymi wydarzeniami w zasadzie od początku swojego istnienia. Oscarowym galom towarzyszyła początkowo prasa i radio, zaś od 1953 roku – również telewizja. Zorientowawszy się, że transmisje na żywo spotykają się z dużym zainteresowaniem widzów, każdego kolejnego roku wkładano jeszcze więcej wysiłku w idealne zaprojektowanie wydarzenia – ceremonie aż lśniły od blasku reflektorów jak i samych zaproszonych gwiazd, a wszyscy obecni na sali instruowani byli, jak zachowywać się w obecności kamer, by nie wypaść na nagraniu niezręcznie. Prawdopodobnie już wtedy Oscary zaczynały odbijać bardziej w stronę show niż rzeczywistej krytyki filmowej. I ta tendencja zdaje się towarzyszyć tej statuetce do dziś.
fot. Todd Wawrychuk/AMPAS
Niemniej jednak, to wciąż Oscary stają się dla wielu najbardziej miarodajną oceną. Z umiłowaniem umieszcza się je na plakatach czy okładkach DVD, ponieważ dystrybutorzy doskonale wiedzą, że przyciągnie to do nich znacznie więcej odbiorców. Gdy o filmie słyszymy, że jest oscarowy, gdzieś podświadomie wyobrażamy sobie kino najwyższej jakości, a nawet jeśli nie – przynajmniej produkcję, z którą wypada się zapoznać. Dlaczego? Bo jest ważna/dobra/bardzo znana. Portale i bazy filmowe zazwyczaj wyróżniają zakładkę „nagrody”, stawiając kategorię Oscara ponad wszystkimi innymi, tak, by nikt na pewno jej nie przegapił, gdy już przyjdzie zorientować się w temacie wyróżnień danego filmu. Jednak to, czy w parze ze złotym laurem za każdym razem idzie najwyższa jakość, jest oczywiście kwestią sporną – wybory Akademii często budzą kontrowersje bądź są wykpiwane przez otoczenie, które dopatruje się w nich poprawności politycznej. Komisji zdarzają się pominięcia, za które fani zignorowanych produkcji żywią w sobie urazę przez kolejne lata, a mniejszości narodowe czy seksualne coraz głośniej protestują przeciwko jej wyborom, dopatrując się w nich jawnej dyskryminacji. Murowani kandydaci, którzy podbili serca widzów na całym świecie, często kończą jedynie z nominacją, bo najwyższy laur przyznano takiemu filmowi, który w jakichś względach mógł okazać się bezpieczniejszy, bardziej odpowiedni… To tylko niektóre z głównych zarzutów, jakie uderzają w komisję Akademii, która w swoich wyborach nie zawsze kieruje się wyłącznie stroną artystyczną. A czy to nie ją przypadkiem powinno doceniać się na tak wielkiej gali? Kwestia do indywidualnego przemyślenia. O kontrowersjach związanych z Oscarami tworzy się osobne teksty, artykuły czy felietony. Krytycy i widzowie, którzy nie zgadzają się z wyborami komisji, otwarcie mówią o swoich poglądach, często stając się mobilizacją do myślenia. Werdykty Akademii nie są już przyjmowane tak bezkrytycznie, a część nagrodzonych produkcji i tak przegrywa w walce o serce widza z tymi, którzy poprzestali na nominacjach. Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że dzisiejszy Oscar rzeczywiście różni się od swojego protoplasty. Choć w powszechnym rozumieniu wciąż jest pozłacanym symbolem tradycji czy wartości, coraz bardziej zaczyna przypominać etykietkę promocyjną niż rzeczywistą nagrodę filmową. Film odznaczony Oscarem zostaje wystrzelony w świat niczym z trampoliny, skupiając na sobie uwagę wszystkich odbiorców – obecność statuetki na plakacie dodaje wyrazistości każdemu tytułowi i nawet te produkcje, które według wielu na laury wcale nie zasłużyły, utrwalają się wyraźnie w zbiorowej pamięci. Co jak co, ale na tym polu złoty rycerz na taśmie filmowej rzeczywiście sprawdza się znakomicie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj