Konflikty mają to do siebie, że wybuchają i przemijają. Historia zawsze w ten lub inny sposób o nich pamięta. Historia zawarta w grach wideo zdaje się już zapomniała, że najbardziej znany na świecie konflikt zbrojny to kopalnia wiedzy i tematów do tworzenia pierwszoosobowych shooterów. Dochodzimy do sytuacji, w której odbiorca przechodzi katorgę ciągłymi "modernistycznymi konfliktami", a najnowsza odsłona "Call of Duty" serwuje nam jeszcze bardziej odległą przyszłość. Czy FPS-y osadzone w czasach II wojny światowej wrócą jeszcze do łask?

Do nadejścia Call of Duty 4: Modern Warfare (2007 rok) świat gier, a konkretnie strzelanek z "widokiem z oczu", skupiał się wyłącznie na ukazaniu konfliktów oraz cierpienia ludzkości w trakcie trwania działań bojowych II wojny światowej. Przez lata była ona wiodącym tematem, a wyznacznikiem tego, jak takie gry powinny wyglądać, był "Medal of Honor" stworzony we współpracy ze Stevenem Spielbergiem. Inne studia developerskie wiernie korzystały ze szlaków, jakie wytyczył "MoH", a wkrótce potem "Medalowi" wyrosła poważna konkurencja w postaci pierwszej odsłony "Call of Duty". Grając w obie produkcje, nie sposób było nie odczuć podobieństw między seriami. "Call of Duty" od Infinity Ward nie tylko było grą dobrą, ale już wówczas oferowało więcej niż jej konkurent, który w latach 2002-2005 zaczął łapać zadyszkę i po dziś dzień nie może się z niej otrząsnąć.

Kolejne części "Medal of Honor" – począwszy od "Medal of Honor: Rising Sun" – nie były już tak chwytliwe jak wcześniejsze odsłony. Nawet zmiana teatru działań na Pacyfik nie potrafiła przyciągnąć do siebie tylu graczy, ilu było w stanie kupić grę z tej serii jeszcze dwa, trzy lata wcześniej. Powoli następowało zmęczenie materiału, czyli stopniowe wypalanie się tematu II wojny światowej. Kres istnienia dobrych strzelanek w klimatach tego konfliktu przyszedł w 2006 roku, kiedy to ukazała się ostatnia licząca się gra poruszająca tę tematykę – "Call of Duty 2", które przez wielu uznawane jest za najlepszą produkcję osadzoną w tych realiach. Później wydane Call of Duty: World at War było zarazem ostatnią wielką produkcją AAA skupiającą uwagę gracza na walce zbrojnej na wielu frontach II wojny światowej. Gracz wcielał się w żołnierzy toczących boje na Pacyfiku oraz na froncie wschodnim. Od tamtego czasu minęło lat sześć, a temat umarł całkowicie.

Nie, nie oznacza to, że przez te sześć lat nie powstawały kolejne odsłony "Call of Duty" czy "Medal of Honor". Gry cyklicznie ukazywały się rok po roku. "Call of Duty" postanowiło przenieść rozgrywkę w czasy współczesne, "MoH" jeszcze próbował walczyć z II wojną światową, ale klapa w postaci Medal of Honor: Airborne zmusiła twórców do poważnego zastanowienia się, co począć dalej. Odpowiedź przyszła po trzech latach – powstało "Medal of Honor", które skupiało się na tym, co wówczas było tematem numer 1: walce z terroryzmem. Słabe wykonanie oraz kiepski scenariusz spowodowały, ze i ten "MoH" musiał uznać wyższość serii "Call of Duty", która notowała znakomite oceny za sprawą kolejnych odsłon "Modern Warfare". W trakcie trwania potyczki dwóch wielkich na teren działań wkradł się ktoś trzeci – DICE ze swoją serią "Battlefield", która nieśmiało w 2002 roku konkurowała z pierwszym "Call of Duty". Jednak dopiero w latach 2004-2005, kiedy kryzys dopadł "Medal of Honor", seria "Battlefield" była w stanie zagarnąć większy kawałek FPS-owego tortu. Świetne "Battlefield: Vietnam" oraz "Battlefield 2" utrwaliły się w świadomości graczy. W międzyczasie pojawiały się inne mniejsze lub większe pozycje, które próbowały wypełnić niszę powstałą na skutek zawieszenia gier o II wojnie światowej. Żadna nie osiągnęła sukcesu.

Świat pędzi naprzód i zbrojeniówka również. Obecne trendy, które wyznaczyło Call of Duty 4: Modern Warfare, a które chce zmienić Call of Duty: Advanced Warfare, stawiają na otwartą walkę w zurbanizowanych lokacjach, w której jeden błąd może sprawić, że życie stracą postronni. Płynąc z nurtem, firmy tworzące FPS-y musiały wybrać czasy współczesne. "MoH" nie potrafił się zaadoptować i w 2012 roku zginął śmiercią tragiczną. Skutecznie wybronił się "Battlefield", który wraz z nadejściem Battlefield 3 podzielił społeczność graczy na dwie frakcje: tych, którzy lubią "CoD", i tych wolących "BF". Podział ten utrzymuje się od lat, jednak ze wskazaniem na tych pierwszych. Wraz z nadejściem najnowszej odsłony serii, Call of Duty: Advanced Warfare, Activision chce przenieść wirtualne konflikty w epokę, która ma dopiero nadejść.

Pierwsza zapowiedź Advanced Warfare informuje nas, że nanourządzenia, egzoszkielety, futurystyczna broń i przeróżne lewitujące pojazdy będą wiodły prym. Kierunki-wyznaczniki – bo inaczej tego nazwać nie można, skoro cała branża się im podporządkowuje – narzucane przez "Call of Duty" powodują, że takich starych graczy jak ja, którzy jeszcze pamiętają, jak cieszyli się na grafikę w pierwszym "Medal of Honor", nachodzi tęsknota za dawnymi dziejami. Za początkami wiernie odwzorowanych bitew w wydaniu FPS toczących się na arenach II wojny światowej. Jest na to szansa, nawet wielka, bo czerwcowa premiera Enemy Front zbliża się wielkimi krokami. Zagram, w to nie wątpię, ale również wiążę z grą spore nadzieje; mój apetyt na strzelanki pierwszoosobowe zrealizowane w oparciu o ten historycznie ciężki temat jest ogromny. Mam nadzieję, że się uda i wraz z nadejściem Enemy Front największe studia zdecydują się na powrót do zapomnianych już w FPS-ach realiów, a wkrótce ponownie nadejdą czasy, w których będę mógł wybierać pośród wielu dobrych FPS-ów wracających do okresu II wojny światowej.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj