"Enemy Front" to gra, która przenosi gracza na tyły wrogiej, nazistowskiej armii. Bohater prowadzi zaciekłą walkę, w której jedyną zasadą jest zabicie wroga lub śmierć. Akcja gry toczy się na przestrzeni kilku lat w wielu zróżnicowanych, znanych z historii lokacjach. Na drodze gracza staną zastępy świetne zorganizowanych żołnierzy wroga, którzy wykorzystają każdą okazję, by przeszkodzić mu w jego operacji.
Czy bohaterowi uda się przerwać hitlerowską okupację i pokrzyżować plany zbudowania sekretnej broni? "Enemy Front" to wątki fabularne i lokacje jakich jeszcze w grach o II Wojnie Światowej nie było.
[opis dystrybutora]
Najnowsza recenzja redakcji
Wraz z nadejściem Enemy Front obudziła się we mnie chęć zagrania w dobrą produkcję o II wojnie światowej. Gra celowała w niszę, która powstała po zakończeniu długiego okresu tworzenia FPS-ów osadzonych w czasach jednego z najbardziej krwawych konfliktów zbrojnych. Po wydaniu kolejnej części serii "Call of Duty" developerzy przerzucili się na współczesne pole walki, niejednokrotnie uciekając też w przyszłość, która dopiero przed nami. Enemy Front celuje w graczy takich jak ja, którzy mają już dość futurystycznych pukawek, fikcyjnych konfliktów i świata pogrążonego wojną w połowie obecnego stulecia. Brakuje mi strzelania do nazistów, "Rudego 102" i tamtych czasów, kiedy II wojna światowa nie schodziła z piedestału.
Gra rozbudzała we mnie płomienne nadzieje tym bardziej, że lwia część rozgrywki ma miejsce w trakcie powstania warszawskiego, które dla nas, Polaków, ma szczególne znaczenie. Niestety, nie mamy do czynienia z polskim bohaterem, bo gra musi sprzedać się poza granicami nadwiślańskiego kraju, dlatego też postacią, jaką przyszło nam sterować w Enemy Front, jest Robert Hawkins, amerykański dziennikarz, który ze względu na polskie korzenie postanawia pojawić się w Warszawie. Historia Hawkinsa jest o tyle interesująca, że początkowo chciał uciec ze swoim towarzyszem do neutralnej Szwajcarii. Dopiero widząc w akcji francuski ruch oporu, który miał im pomóc bezpiecznie przekroczyć granicę, decyduje się walczyć. Jak sam później tłumaczy, zrobił to dla materiału i sławy. Jednakże podczas wydarzeń w okupowanej Warszawie zupełnie tego nie widać, walka o wyzwolenie stolicy stanowi dla niego najważniejszy cel. Finał Enemy Front jest z góry przesądzony – napisała go historia i w tej kwestii żadnych odstępstw nie ma.
Chociaż przez znaczną część gry przyjdzie nam przemierzać warszawskie kanały i uliczki, to znajdują się w niej również lokacje z innych zakątków pogrążonej w konflikcie Europy. Nie wszystko rozgrywa się w tym samym roku, w którym toczy się powstanie warszawskie. Wszystkie misje, jakie mają miejsce poza główną areną gry, to grywalne retrospekcje, które Hawkins opowiada walczącym powstańcom. Zwiedzimy w nich Francję, Niemcy czy Norwegię. Każde ze środowisk, jakie w Enemy Front napotkacie, ma do zaoferowania coś innego. Francuskie lokacje prezentują prowincjonalny klimat z dużą ilością terenów zielonych. Niemcy to już industrialna architektura, co zresztą jest zrozumiałe, bo jednym z zadań, jakie trzeba wykonać, jest sabotaż pocisków V2. O Warszawie pisałem kilka zdań wcześniej, dlatego ją pominę. Z kolei jeśli chodzi o Norwegię, to mamy tutaj do czynienia z olbrzymimi połaciami zaśnieżonego terenu.
Chociaż na zapowiedziach wyglądało to iście epicko, rzeczywistość z hukiem sprowadziła mnie na ziemię. Enemy Front pod względem mechaniki gry mogłoby się z powodzeniem ukazać przed dziesięciu laty. Niedopuszczalne we współczesnym gamedevie jest, aby FPS nie oferował systemu osłon czy wychylania się i strzelania zza węgła. Najwyraźniej warszawiacy i londyńczycy z CI Games o tym zapomnieli i postanowili skupić się na czymś zgoła odmiennym. Zapowiadając grę, wielki nacisk kładziono na sanboxowe podejście do rozgrywki – i tu muszę częściowo, ale tylko częściowo, się z tym zgodzić. Gra oferuje kilka opcji podejścia do wroga, ale do sandboxu brakuje jej lat świetlnych. Ciekawie prezentują się misje poboczne, które pojawiają się w trakcie zaliczania głównego wątku. Przykładowo: podczas przemierzania francuskich prowincji jesteśmy świadkami egzekucji członków tamtejszego ruchu oporu. Tylko od gracza zależy, czy się ujawni i uratuje nieszczęśników, czy kosztem walczących o wolność przemknie cichaczem w inne miejsce na mapie, realizując przy tym powierzone mu zadanie. Takich interesujących podejść w jakiś sposób definiujących styl gry jest kilkanaście. Systemu motywacji nie ma żadnego, bo bonusów za to nie otrzymacie. Musi Wam wystarczyć własna satysfakcja z pokrzyżowania planów Niemcom w stopniu większym, niż pierwotnie zakładaliście.
W Enemy Front ewidentnie widać naleciałości z innej serii CI Games – Sniper: Ghost Warrior. Szczególnie jest to zauważalne podczas korzystania ze snajperek. Wciskamy przycisk odpowiedzialny za wstrzymanie oddechu, ekran na kilka chwil zwalnia tempo i możemy dokładnie wycelować. Chwila koncentracji i bum! Pierwsza kula poszła, trafia w cel – zabicie potwierdzone. Trochę to boli, że w zasadzie każdy celny strzał ze snajperki kończy się natychmiastowym zgonem trafionego bez względu na to, czy dostanie w udo, czy prosto w głowę. Czasami zdarzają się efektowne killcamy niczym ze Sniper Elite III: Afrika – brakuje tylko rentgenowskiego obrazu ukazującego pocisk, który przeszywa ciało wroga. Zapoczątkowany przez Activision bulle-time, który występował przy wywarzaniu drzwi, również w Enemy Front jest obecny. Tylko to, co fajnie działało i wyglądało w "Call of Duty", nie musi poprawnie funkcjonować w Enemy Front. Sam breach działa na takiej samej zasadzie, jedynie podczas bullet-time'u gra jakoś nie potrafi dostatecznie się zoptymalizować, w efekcie czego większość takich akcji kończy się zabiciem jednego, maksymalnie dwóch wrogów w pomieszczeniu, po czym – naturalnie – następuje tradycyjna wymiana ognia.
CI Games z całych sił starało się zerwać z liniowością rozgrywki, dodając co jakiś czas interaktywny element otoczenia. Ot, można strzelić w bloczek dźwigu i tym samy zwolnić bele drewna, które przygniotą spacerujących nazistów, albo spuścić na luz ciężarówkę, która narobi hałasu i ściągnie na siebie uwagę Niemców. Świetnie wpływa to na urozmaicenie rozgrywki, jednak jest tego za mało, a destrukcja otoczenia praktycznie nie istnieje. Gra z jednej strony stara się być nowoczesna, z drugiej cofa się do początków gatunku, zapominając o tym, co jest w nim od lat obecne i stanowi jego podstawę.
Coś, czego nie mogę przetrawić w Enemy Front, to potworna grafika. Gra tworzona była od 2010 roku, kiedy do zespołu (wtedy jeszcze City Interactive) dołączył Stuart Black, i niestety wygląda tak, jakby cztery lata temu graficznie i pod względem mechaniki się zatrzymała. Gruba kasa, jaka została spożytkowana na licencję CryEngine 3, została wyrzucona w błoto. Recenzowany egzemplarz to wersja konsolowa (konkretnie z Xbox 360) i jego graficzna postać aż kłuje w oczy. Śmiem twierdzić, że Enemy Front w wydaniu na Xbox 360 nawet koło CryEngine 3 nie leżał. Tekstury są płaskie, rozmyte i pozbawione wszelkiej faktury albo wyglądają jak mozaika z pikseli. Ogólnie rzecz ujmując: przerażają swoim wyglądem. Identycznie sprawy się mają, jeśli chodzi o modele postaci – kanciaste i bardziej przypominające ożywione kukły niż ludzi. Zresztą poziom inteligencji wroga jest taki sam jak kukiełek w teatrzyku lalek.
Poza tradycyjnym modelem rozgrywki, jakim jest tryb gry dla jednego gracza, Enemy Front oferuje także zabawę w multiplayerze – do 12 graczy na jednej mapie. W dzisiejszych czasach jest to pójściem na łatwiznę, skoro są gry, które oferują przynajmniej tylu graczy w jednej drużynie. W parze z małą liczbą zawodników na mecz idzie również liczba trybów rozgrywki oraz map dostępnych od premiery (po trzy). Mimo tych ewidentnych braków w mutliplayera gra się całkiem przyjemnie. Do dyspozycji mamy kilka klas postaci oraz różnorodny arsenał – od pistoletów maszynowych przez karabiny i granatniki po pozostały oręż, z jakim mogliśmy się zetknąć w trybie dla jednego gracza. Jednak ze względu na nikłe zainteresowanie tym tytułem multiplayer szybko umrze śmiercią naturalną. Zresztą nawet teraz (kilka dni po premierze) próżno szukać kompletu na mecz.
Produkcją tą CI Games znów udowadnia wszystkim, że jest developerem tworzącym co najwyżej średniaki, budżetówki dostępne w niskiej cenie i nastawione na długofalową sprzedaż. Nie wszystko w tej grze jest złe. Ciepłe słowa należą się twórcom za umiejscowienie akcji w Polsce i wplecenie polskich akcentów historycznych (jak chociażby szturm AK-owców na PAST-ę). To jednak zbyt mało, aby gra otrzymała przyzwoitą ocenę, zwłaszcza że pełna polska lokalizacja zabija cały klimat. Dla jednych będzie to zaleta, dla innych wada – ja należę do tych drugich, bo słuchając sztucznych polskich głosów, odechciewało mi się grać, a cała atmosfera rozgrywki szła w diabły. Niemcy mówią po polsku, Francuzi również, nawet Amerykanin Hawkins nie ma problemu z porozumiewaniem się płynną polszczyzną z towarzyszami broni. A wystarczyło tylko dodać lokalizację kinową (napisy) i pozostawić bohaterom ich ojczyste języki albo też postawić na pełną polską lokalizację, jednakże z zachowaniem odpowiednich akcentów u spotykanych postaci, co z pewnością wyszłoby Enemy Front na dobre. Z takim podejściem CI Games do swoich gier bardzo mocno boję się o Lords of the Fallen.
PLUSY:
+ poruszenie zapomnianej tematyki II wojny światowej,
+ umiejscowienie znacznej części akcji w Polsce,
+ zerwanie z liniowością rozgrywki,
+ klimatyczna muzyka.
MINUSY:
- kiepska sztuczna inteligencja przeciwników,
- słaba oprawa graficzna (testowano wersję gry na konsolę Xbox 360),
- słabe wykorzystanie bullet-time,
- zbyt mało interaktywnych elementów otoczenia,
- gra wypada kiepsko od strony dźwiękowej (FX),
- pełna polska lokalizacja,
- niefortunna data premiery (w trakcie trwania E3).