O tym, jak niewidomemu lubelskiemu nauczycielowi udało się nabrać wszystkich, że widzi, i dlaczego to Andrzej Chyra musiał go zagrać, opowiada Jacek Lusiński, reżyser "Carte Blanche". Przeczytaj wywiad.
"
Carte Blanche" opowiada historię Kacpra (Andrzej Chyra), uwielbianego przez uczniów nauczyciela historii z lubelskiego liceum, który zaczyna stopniowo tracić wzrok. Diagnoza lekarska nie pozostawia złudzeń: z powodu wady genetycznej mężczyźnie grozi trwała ślepota. Początkowo załamany, ostatecznie postanawia ukryć przed przełożonymi problemy zdrowotne, aby zachować pracę i doprowadzić do matury swoich uczniów. Jedynym powiernikiem tajemnicy nauczyciela zostaje jego najlepszy przyjaciel, Wiktor (Arkadiusz Jakubik). Kacper, zmagając się z nową sytuacją i nowymi wyzwaniami, nawiązuje bliską przyjaźń z koleżanką z pracy (Urszula Grabowska) i próbuje pomóc zbuntowanej uczennicy, Klarze (Eliza Rycembel), która ukrywa swój własny sekret. Z reżyserem filmu, Jackiem Lusińskim, rozmawia Dawid Rydzek.
DAWID RYDZEK: Jak na film przedstawiający tak dramatyczną historię, jest on zaskakująco lekki. Od początku miał być taki pogodny i pełen humoru?
JACEK LUSIŃSKI: Humor w filmie jest jednym z narzędzi, które pozwalają nam nie dać się stłamsić, nie dać sobie możliwości załamania, trzymać dystans nawet w najgorszej sytuacji. Ten humor poza tym był obecny też w pierwowzorze głównego bohatera. Staraliśmy się to więc przenieść do filmu.
Skąd pomysł na "Carte Blanche"?
Pomysł na ten film pojawił się u mnie po przeczytaniu artykułu w „Gazecie Wyborczej” o nauczycielu. Okazało się, że jest ktoś taki, kto przez długi czas ukrywał, że traci wzrok. To był dla mnie punkt wyjścia. Odnalazłem tego nauczyciela, pojechałem do niego do Lublina, spędziłem wiele miesięcy na odwiedzinach i rozmowach. Próbowałem zrozumieć tę sytuację, zobaczyć ten świat, w którym on żył – czy też żyje nadal – i przede wszystkim okiełznać problem, z którym on się zmaga. Najbardziej zafascynowała mnie jego postawa wobec świata – to, że on ukrywa utratę wzroku, fakt, że nie chce być zepchnięty do roli kolejnej osoby niepełnosprawnej.
Na ile film zgodny jest z prawdziwą historią opisaną w „Wyborczej”?
Film nie jest biografią Maćka [Białka – dop. red.], jest osobnym bytem. Wiele wydarzeń i wątków powstało na etapie prac scenariuszowych i nie ma zakorzenienia w rzeczywistości. Nigdy jednak o zgodność z nią nie chodziło. Film został po prostu zainspirowany postawą, jaką reprezentował Maciek przez lata.
Jego postawa, jak i cała historia wydają się wręcz nieprawdopodobne.
Wszyscy zastanawialiśmy się, czy jest to w ogóle możliwe. Wiele osób może powiedzieć: „To bzdura! To nie mogło się wydarzyć!”. Ja też początkowo miałem drobne wątpliwości, ale zostały one rozwiane, kiedy Maćka spotkałem. On się porusza tak swobodnie, że można nie zauważyć, iż jest niewidomy. Doskonale zna przestrzeń wokół siebie, doskonale sobie ze wszystkim radzi. Co ważne, choroba, na którą zapadł, nie powoduje zmian w oczach, więc nie sposób niczego od strony zewnętrznej poznać. „On widzi tak samo jak ja” – myślimy. Maciek tymczasem do perfekcji opanował sztukę udawania. To, czego nie widział, nadrabiał słuchem. Jeśli z kimś jadł posiłek i ten ktoś odkładał łyżeczkę, on wodził za nią wzrokiem, jakby rzeczywiście widział jej lądowanie na talerzu. Obcując z nim w jego naturalnym środowisku, nie ma się w ogóle wrażenia, że rozmawia się z niepełnosprawnym. Oczywiście w miejscu, którego nie zna, nie jest mu tak łatwo. Niemniej pewnych przestrzeni zdążył się nauczyć na pamięć i to właśnie dzięki temu jego plan się powiódł.
Jak pokazać w filmie, że ktoś nie widzi? Jakich środków należy użyć?
My zdecydowaliśmy się skorzystać z kamery subiektywnej, tzw.
point of view. To, co widzi bohater, jest też tym, co widzi odbiorca. Ja robiłem spory
research, jak osoby cierpiące na tę chorobę tracą wzrok, w jaki sposób zanika im ten świat. Następnie razem z operatorem Witkiem Płóciennikiem szukaliśmy formalnych środków i sposobów, by przybliżyć widzowi tę sytuację. Takie rozwiązanie pozwala odczuwać film i przedstawiane w nim wydarzenia jeszcze intensywniej.
Andrzej Chyra był pierwszym wyborem?
Pisząc scenariusz, zacząłem dostrzegać, jak złożony jest ten kreowany przeze mnie bohater, z ilu stron należy go w filmie pokazać. Samemu właściwie trudno było mi to „ogarnąć”. Dlatego też potrzebowałem w aktorze partnera – kogoś, z kim będę mógł tę postać zgłębić. Jego zadaniem nie było tylko odtworzenie tego, co ja napiszę, ale też samemu rozłożyć ją na czynniki pierwsze. A to Andrzej Chyra potrafi jak mało kto.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h