Na ekrany naszych telewizorów już jutro trafi pierwszy odcinek szóstego sezonu Game of Thrones. Pierwszy, który (przynajmniej teoretycznie) nie jest bezpośrednio wzorowany na książce… bo ta się jeszcze nie ukazała. Osoby nieznające powieściowego pierwowzoru podchodzą zapewne do tej informacji na chłodno, ale u fanów Pieśni Lodu i Ognia wywołuje to znacznie bardziej burzliwe emocje. Tylko czy aby naprawdę powinno? Wszak to, co się zaczęło jako dość wierna ekranizacja, z czasem coraz bardziej odbiegało od oryginału. Już poprzedni sezon miał tyle różnic (a także w niektórych wątkach wykraczał poza wydarzenia z Tańca ze smokami), że bardziej należało go traktować jako rzecz inspirowaną książką, a nie jako jej próbę przeniesienia na ekran. Ekranizacja wielotomowej sagi fantasy to niełatwe wyzwanie, nawet w przypadku serialu rozpisanego na dobrych kilka sezonów. Wyzwanie to się potęguje, gdy do czynienia mamy z serią taką, jak Pieśń Lodu i Ognia George’a Martina, w której bogactwo wyrazistych postaci, wątków i intryg uniemożliwia przeniesienie fabuły jeden do jednego do formy serialu. Prawdopodobnie byłoby to możliwe jedynie w przypadku posiadania czasu filmowego porównywalnego z Modą na sukces, a i to nie dawałoby pełnej gwarancji powodzenia. Siłą rzeczy twórcy serialu HBO musieli zacząć dokonywać pewnych modyfikacji, uproszczeń czy pominięć. Przy tak rozbudowanej fabule i licznych postaciach naturalnym było, że kolejne zmiany będą się na siebie nakładać. To, co zaczęło się od pominięcia jakiegoś bohatera lub wątku, w późniejszych sezonach odbijało się w spotęgowany sposób i prowadziło do poważnych zmian fabularnych. Z drugiej strony niektóre pominięcia przeszły w serialu niezauważalnie, co świadczy o tym, że u Martina stanowiły tylko element budowania tła.
Fot. HBO
Należy przy tym zaznaczyć, że większość zmian daje się usprawiedliwić i w ramach obranej w serialu konwencji (znacznie większa dosłowność, nastawienie na sensacyjne rozwiązywanie wątków) się sprawdza. Fani książek mieli nieraz prawo kręcić nosem, ale generalnie Gra o tron broni się jako produkt. Niemniej warto zwrócić uwagę na najważniejsze różnice pomiędzy serialem a utworami George’a R.R. Martina. To, co rzucało się w oczy na samym początku emisji serialu, to fakt, że prawie wszyscy są znacznie starsi niż w książkach. Przy obranej formie, wymagającej sporej dawki golizny, konieczne było postarzenie młodych bohaterów, by uniknąć oskarżeń o dziecięcą pornografię. Siłą rzeczy podwyższyło to także wiek pozostałych postaci, chociaż nie zawsze wydawało się to uzasadnione. W efekcie na przykład zamiast pełnego wigoru, choć nadal poważnego tuż po trzydziestce Neda Starka widzowie otrzymali zmęczonego życiem Seana Beana. I owszem, wypada dobrze, ale dla czytelników był to bez wątpienia szok przy pierwszym kontakcie. Jedną z pierwszych poważnych zmian w produkcji była zmiana ukochanej i przyszłej żony Robba Starka. W serialu jest to nieznana medyczka z obcych krain. W powieści tymczasem jest to córka pomniejszego rodu zaprzysiężonego Lannisterom, a jej podstawienie Robbowi było efektem dobrze zaplanowanego spisku wycelowanego w sojusz z Freyami. Mimo że finalnie uczucie dziewczyny wydawało się szczere, a jej udział nieświadomy, to dołożyło to dodatkową warstwę do intrygi, która doprowadziła do Krwawych Godów. Chociaż, co zrozumiałe, w książkowej wersji młoda królowa Północy nie zginęła. Scenarzyści jednakże nie mogli się powstrzymać przed okrutnym zabójstwem ciężarnej… która w książce wcale przy nadziei nie była. No url Sporo namieszano także w wątku Sansy, która w powieściach nadal siedzi grzecznie w Eyrie i uczy się od Petyra sztuki manipulowania innymi. Celem jest zjednanie sobie rycerzy z Doliny i zbrojne odbicie Północy. Nie została więc sprzedana Boltonom, a okaleczony Theon nie musiał jej ratować przed Ramsayem (którego rola została znacząco rozbudowana w serialu). W zamian spod jego władzy wyrwał dwórkę Sansy, która miała udawać Aryę. W podstęp ten uwierzył zresztą Jon, który wysłał jej na ratunek… Mance’a Rydera. Tak, były Król za Murem w powieściach wcale nie zginął na stosie, chociaż nie można powiedzieć, by Stannis i Melisandre tego nie próbowali. Dość marginalnie wykorzystywany jest do tej pory w serialu Loras Tyrell, ale jego los w książkach był znacznie ciekawszy. Zamiast skończyć jako więzień za homoseksualne skłonności, został wysłany przez Cersei na Smoczą Skałę, gdzie - jak wieść niesie – spotkał go los godny największego rycerza swoich czasów.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj