Gra o tron rozpoczęła się jako dość wierna ekranizacja powieści George’a R.R. Martina, ale wraz z kolejnymi sezonami coraz bardziej różniła się od oryginału. Przyglądamy się największym różnicom między serialem a cyklem książek.
Martin słynie z uśmiercania postaci, ale nie sposób oprzeć się wrażeniu, że twórcy serialu jeszcze go pod tym względem przebijają, zapewne w celu dostarczenia widzom kolejnych szokujących scen. W efekcie nie tylko Mance Ryder w Grze o tron przedwcześnie odszedł. Ten sam los spotkał na przykład Barristana Selmy’ego, zabitego na ulicach Meereen, gdy w powieściach dowodzi on obroną miasta przed armiami władców niewolników (tego wątku być może się doczekamy w szóstym sezonie). Odrębną kwestią jest niepojawienie się w serialu kilku popularnych, nawet jeśli niespecjalnie fabularnie istotnych, postaci z powieści. Jednakże czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, więc zainteresowanych odsyłam do książek. W niektórych przypadkach dokonywano łączenia postaci lub odmieniania charakterów. Na przykład Shae, która zyskała znacznie większą rolę w serialu, z kart powieści wyłaniała się zupełnie inna - na pewno nie tak cwana i wyrachowana. Podobnie było z bękartem króla Roberta, który stał się wypadkową kilku różnych trzecioplanowych postaci z książki.
Pora na chyba największą modyfikację fabularną z piątego sezonu, a jednocześnie największą porażkę w kreowaniu historii. Widzowie polubili Jaime’ego i Bronna (który w tej serii zostaje wyciągnięty z zasłużonej emerytury, na której pozostaje w książkach), więc scenarzyści postanowili znaleźć im jakieś zajęcie. Wysłali ich więc do Dorne z misją, która przerodziła się niezamierzenie (przynajmniej należy mieć taką nadzieję) w slapstickową parodię z fatalnie napisanymi Żmijkami. A jak było w książce? Był to zupełnie inaczej poprowadzony wątek, bez udziału wyżej wymienionych postaci. W zamian był rycerz z Gwardii Królewskiej schwytany w sidła między namiętnością a obowiązkiem. W tle nieźle była zarysowana polityka w Dorne i charakterystyka tej krainy. Próby zabójstwa Myrcelli też były, ale znacznie ciekawiej przeprowadzone. Serial wykastrował i wywrócił do góry nogami jeden z bardziej udanych wątków z Tańca ze smokami. Trudno powiedzieć, czy da się coś jeszcze odratować w szóstym sezonie, chociaż z udostępnionych zdjęć zapowiada się, że książę Doran Martell odegra jeszcze jakąś rolę.
Być może będzie to dotyczyło wątków, które zostały jak na razie całkowicie pominięte w produkcji HBO. Warto wspomnieć o dwóch kwestiach związanych z Targaryenami. W powieściach pojawia się jeszcze jeden członek tego rodu – Aegon, którego wcześniej uważano za zabitego jako dziecko podczas obalania tej dynastii. Tymczasem okazuje się, że żyje, ma się całkiem dobrze i ląduje ze swoją kompanią najemników w Westeros, by upomnieć się o tron.
Drugi pominięty wątek dotyczy rywalizacji o rękę Daenerys. W powieści wcale nie jest ona tak odcięta od polityki w Westeros, jak to się jawi w serialu. Dorne wysyła następcę tronu, by zdobył jej względy – długa tradycja związków Martellów z Targaryenami sprawia, że ci pierwsi nadal chcą dochować wierności i stanowić bramę do Westeros dla przyszłej królowej. Oczywiście nic za darmo… Niemniej niespecjalnie dziwi, że scenarzyści pominęli ten wątek, bo – przynajmniej jak na razie – niewiele z niego wynikło.
Nie tylko Martellowie uwzględniają Dany w swoich planach. Nie zapomnieli o niej też Greyjoyowie – ród najbardziej pomijany w serialu. W zasadzie tylko w drugim sezonie mieli swój moment chwały, później ograniczono ich udział do kilku scen na Północy, losów Theona i sporadycznie jego siostry (której HBO zmieniło imię, bo za bardzo kojarzyło się z inną postacią…). Tymczasem na Żelaznych Wyspach w powieściach sporo się dzieje, dochodzi do interesującej walki o władzę, pojawiają się charyzmatyczne postacie, czego efektem jest znacznie większa aktywność najazdów na krainy Westeros, nie tylko na mroźną Północ. W dodatku ich nowy przywódca, Euron (młodszy brat króla Balona), ma mocarstwowe plany, a by je osiągnąć, musi zdobyć Daenerys i kontrolę nad jej smokami.
Na koniec warto wspomnieć o jeszcze jednej całkowicie pominiętej postaci, mianowicie o Pani Kamienne Serce. Pamiętacie z serialu dość krótki epizod z wskrzeszonym lordem Berikiem Dondarionem przez czerwonego kapłana (swoją drogą wątek też w serialu niewykorzystany w pełni)? W powieści odnajduje on wrzucone do rzeki, nadgryzione już zębem czasu zwłoki Catelyn Stark. Kapłan odmawia jej wskrzeszenia, więc Dondarion sam oddaje swoją esencję życiową i ją ożywia. Żona Neda, pozbawiona możliwości mówienia, zostaje nową przywódczynią rebeliantów, kierując się tylko jednym pragnieniem: zemstą. W pewnym momencie udaje jej się pochwycić Brienne (tak, wcale nie udała się na daleką Północ w celu ratowania Sansy) i pod groźbą śmierci zmusza ją do – jak się wydaje – wciągnięcia Jaime’ego w pułapkę. Wątki te zostały tak odmienione w serialu, że nie należy spodziewać się, by Pani Kamienne Serce objawiła się w produkcji.
Niemniej nie jest wykluczone, że do niektórych wymienionych powyżej wątków twórcy serialu jeszcze powrócą. Ponadto co prawda w większości wątków Gra o tron dogoniła już (albo nawet przegoniła) książkę, ale pozostaje jeszcze kilka nici fabularnych, których dalszy ciąg znamy z Pieśni Lodu i Ognia. Być może scenarzyści je wykorzystają… albo też pójdą własną drogą, co czynili już przecież niejednokrotnie.
Wiele zależy od tego, czy dany wątek będzie istotny dla finału walki o Żelazny Tron, czy też będzie stanowił jedynie boczną odnogę fabularną. Wszak Martin zdradził twórcom serialu planowane zakończenie i chociaż oba dzieła podążają od pewnego czasu różnymi ścieżkami, to na końcu mają się spotkać w tym samym miejscu. W jakim? O tym przekonamy się zapewne z serialu HBO, gdyż nie ma co liczyć, by autor wyrobił się wcześniej z zakończeniem cyklu. Ba, może mieć problem z wydaniem jednej z dwóch zapowiadanych książek…