Osoby obserwujące mnie na Twitterze muszą mieć mnie serdecznie dosyć. Od dwóch tygodni moje ćwierkanie stało się wyjątkowo monotematyczne, ciągle tylko te same cztery literki - "TLoU" to, "TLoU" tamto. Do tego oczywiście obowiązkowy zestaw screenów złapanych za pomocą PS4Share. Co poradzić? Gdy wpada się w taki zachwyt, trudno jest się powstrzymać od dzielenia się nim z całym światem. Ostatnie dni to nie był mój pierwszy kontakt z tym wyjątkowym dziełem studia Naughty Dog, przyznam jednak, że jeszcze nigdy nie smakowało ono tak dobrze. Dlaczego?

W moim odczuciu właśnie dlatego, że już raz przeżyłam przygody Joela i Ellie na PlayStation 3. Podróżowałam z tymi bohaterami po zniszczonej Ameryce, spotykałam ludzi starających się przeżyć w świecie, gdzie to wcale nie jest taki proste. Zwiedzałam różne miejsca, wraz z Ellie zachwycałam się widokiem lasu tak, jak gdybym podobnie jak ona widziała go po raz pierwszy, a z Joelem chroniłam dziewczynę przed zagrożeniami, choć nierzadko to ona wyciągała mnie z tarapatów. I to było cudowne przeżycie. Byłam zauroczona The Last of Us, poruszona historią, którą twórcom udało się tak wspaniale opowiedzieć.

Tamto przeżycie blednie jednak przy tym, czego doświadczyłam, grając w wersję Remastered na PlayStation 4. I nie chodzi tu tylko o oprawę graficzną, choć ona jest tym, co dodaje grze uroku, zatem zatrzymam się przy niej na chwilę. Te same drzewa, które tak zachwyciły Ellie, teraz zmusiły mnie do zebrania szczęki z podłogi. Nie da się ukryć, że jedną z ogromnych zalet The Last of Us są malownicze lokacje wykonane z wielką dbałością o detale. Tu nie zdarzają się miejsca, o których moglibyśmy pomyśleć, że są tylko po to, aby trzeba było dłużej biegać. Każde pomieszczenie ma tu swoją rolę do odegrania, nawet jeżeli jest to tylko (lub aż) wynagrodzenie ciekawskich graczy notatką pozostawioną przez ludzi, którzy kiedyś w danym miejscu przebywali, czy też znalezienie części, które przydadzą nam się do stworzenia tak użytecznych przedmiotów. W wersję na PS3 grałam na początku tego roku, czyli już po premierze nowej generacji konsol, będąc po przygodzie z Killzone: Shadow Fall. Niestety byłam w stanie dostrzec wyraźnie, że stara generacja została w tyle. Teraz The Last of Us wygląda tak, jak na to zasługuje, i jakkolwiek byśmy nie próbowali sobie wmawiać, że grafika nie ma większego znaczenia, tak w mojej opinii podróż Joela i Ellie nabiera rumieńców dzięki temu, jak teraz się prezentuje.

Jednak głównym powodem, dla którego zakochałam się w tej grze jeszcze mocniej i jeszcze bardziej ją doceniłam, wcale nie jest oprawa. Mogłoby się wydawać, że znajomość zakończenia jakiegokolwiek dzieła – czy mówimy o grze, czy serialu, czy książce – wpłynie negatywnie na jego odbiór. W przypadku The Last of Us był to jednak mój klucz do czerpania jeszcze większej radości z rozgrywki.

O zakończeniu najnowszej gry Naughty Dog napisano już wiele, pewną część rozważań na ten temat przeczytałam i zgadzam się całkowicie z opinią, że jest to zakończenie absolutnie genialne. Wzbudzające wiele emocji, niekoniecznie w pierwszym momencie pozytywnych. Można nawet powiedzieć, że jest kontrowersyjne. Ale przy tym jest akceptowalne w znaczeniu takim, że nie wzięło się znikąd. Rozumiemy motywację bohatera. Wiemy, dlaczego zdecydował się postąpić w taki, a nie inny sposób.

Dzięki temu, że znałam zakończenie, mogłam w pełni docenić sposób, w jaki do niego doprowadzono. Zauważyłam subtelne zmiany zachowania bohaterów świadczące o pogłębianiu się ich wzajemnego zaufania i troski. Dostrzegłam, że wszystko, co się dzieje, prowadzi do takiego finału, jaki wymyślili twórcy. To musiało się tak skończyć, Joel ze wszystkimi swoimi doświadczeniami nie mógł zachować się inaczej. Cała podróż bohaterów ma określony cel, to on nadaje im motywację, dzięki niemu tak się do siebie zbliżają, co ostatecznie sprawia, że gra kończy się tak, jak się kończy. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak relacja Joel-Ellie została rozpisana na przestrzeni całej opowieści: zaczynając od niemal niechęci, kończąc na wielkim przywiązaniu, może nawet zbyt wielkim. Chciałabym tu zwrócić szczególną uwagę zwłaszcza na ostatnią sekwencję, następującą po zimie, swoją drogą absolutnie genialnej. Gdy widzimy kres podróży, zachowanie Ellie znacznie się zmienia. Dopiero znając zakończenie, dostrzegłam znaczenie tej zmiany, a zwłaszcza słów, które bohaterka wypowiada po pamiętnym, wzruszającym (tak, płakałam) spotkaniu z żyrafami. Kilka smaczków można też wyłapać dzięki znajomości dodatku "Left Behind". Chyba nie sądziliście, że żarty Ellie wzięły się znikąd?

Mało jest gier, które przechodzę kilka razy. Po co mam to robić, skoro jest tyle innych tytułów czekających na ogranie? Pewnie często myślicie podobnie. Zachęcam Was jednak do tego, żebyście wrócili do The Last of Us. Najlepiej oczywiście do wersji na PS4, bo oprawa graficzna i 60 klatek na sekundę sprawiają niesamowitą radość, ale jeżeli macie PS3, to zagrajcie drugi raz na tej platformie – opowieść docenicie przecież i tam.

Grajcie powoli, zwracajcie uwagę na szczegóły, nawet takie jak mimika czy drobne gesty postaci, bo to wszystko jest dopracowane do granic możliwości. Zwiedzajcie, znajdujcie notatki i listy, cieszcie się tym pięknym światem, świetnie wykreowanymi postaciami pobocznymi, a przede wszystkim doceńcie prowadzenie relacji Joel-Ellie i zastanówcie się nad zakończeniem. Pewnie nikt z nas nie wie, jak sam zachowałby się w takiej sytuacji, ale jest to kwestia warta przemyśleń.

Rozważcie też ustawienie poziomu trudności na co najmniej wysoki, nawet jeśli nie jesteście specjalistami od strzelania. I tak większość czasu spędzicie na skradaniu się, a radość i ulga, jakie poczujecie, gdy znajdziecie trochę amunicji, wynagrodzą stres pokonywania kolejnych przeciwników. Serce nieraz mocniej mi zabiło w podbramkowej sytuacji, a jeżeli udało mi się wyjść cało, byłam na siebie zła, że zmarnowałam tyle przedmiotów i wystrzelałam prawie wszystko, co miałam. Ale nie szkodzi, bo to znaczy, że wszystko działa tak, jak twórcy sobie zamierzyli – cały czas czujemy, że balansujemy na krawędzi. W końcu to nieprzyjazny świat, w którym zainfekowani wcale nie muszą być najgorszym wrogiem.

Czytaj również: "The Last of Us: Remastered" - recenzja

Taka gra jak The Last of Us zdarza się niezmiernie rzadko. Skoro już się pojawiła, nie wypada jej nie docenić. Byłam zachwycona, grając po raz pierwszy na PS3, ale tak naprawdę dopiero teraz zrozumiałam jej geniusz. Spróbujcie wrócić do tego wspaniałego świata, przeżyjcie jeszcze raz podróż Joela i Ellie. Polecam, warto. I wiecie co? Chyba zaliczę jeszcze poziom trudności Wysoki+.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj