Od 1999 roku – od premiery filmu Gwiezdne Wojny: Część 1 - Mroczne Widmo – Jar Jar Binks jest najbardziej znienawidzoną postacią uniwersum. Dlaczego tak się stało?
Jar Jar Binks jest infantylny, głupkowaty, denerwujący i jego absurdalnie dziecinne zachowanie wybija z rytmu opowiadanej historii i burzy wszelką iluzję świata przedstawionego. A tak naprawdę to po prostu ktoś, kto działa na nerwy. Docelowo miał być takim Chaplinem Gwiezdnych Wojen, a... stał się czymś unikalnym. Jeśli ktoś mówi o bardzo złej postaci w jakimś filmie, porównanie do Jar Jar jest często spotykane. Ba, nawet wśród niektórych fanów Jar Jar występuje jako obelga w najczystszej postaci. A tak naprawdę miał być to śmieszek, który rozbawi, doda luzu i przede wszystkim będzie bawić najmłodszych. Tę ostatnią rolę spełnił w 100%. Co poszło nie tak?
Trudno nie zauważyć w sieci, że wśród wielbicieli (hardcore'owych i zwyczajnych – bez znaczenia) Gwiezdnych Wojen panują skrajności. Rzadko kiedy ktoś potrafi podejść do tematu na chłodno, merytorycznie i nie poddać się emocjom, by ocenić coś takim, jakie jest. Ileż to w dyskusjach widzimy argumentów, które mówią z całą stanowczością, że coś jest takie albo takie? Prawda zawsze leży po środku, dlatego mój tekst ma za zadanie – poniekąd – stanąć w obronie poczciwego Jar Jar Binksa. Reakcja na jego osobę w 1999 roku jest doskonałym przykładem owej fanowskiej skrajności, która obrazuje się poprzez gniew i szczerą nienawiść. Może własnie to jest największa zasługa Jar Jar Binksa? Gdyby była to postać niepotrzebna, nijaka lub mdła, nie wywoływałaby takich emocji – przesadzonych, nieadekwatnych do sytuacji i naprawdę krzywdzących dla wizji George'a Lucasa. W końcu reakcja była tak gwałtowna, że nawet ktoś taki jak George Lucas uległ i zmienił swoją wizję.
Warto zauważyć, że młodsi odbiorcy, którzy rozpoczynali swoją przygodę z Gwiezdnymi Wojnami od części I, pokochali Jar Jar Binksa. To był ich bohater – pozwolił im: wczuć się w opowieść, pośmiać w odpowiednich momentach i w pewnym sensie identyfikować z nim. Jar Jar Binks wydaje się kimś zdezorientowanym, kto ze swojej rutynowej, bezpiecznej codzienności wchodzi w świat wojny, przygody i śmierci. Można potraktować to jako alegorię nowych fanów Gwiezdnych Wojen, którzy są jak Jar Jar Binks i potrzebują Qui-Gona, by nie zgubić swojej drogi. Nie mogę powiedzieć, że Jar Jar nie ma sensu, jednak patrząc z tej perspektywy, swoją rolę wypełnił perfekcyjnie. Dodatkowo był nowatorski pod względem technologicznym, więc nawet w tej kwestii znaczenie Binksa dla historii kina jest wielkie. Jestem pewien, że ma też swoich fanów wśród dorosłych widzów. Wydaje się, że ci czasem boją się do tego przyznać, bo dla wielu z nich Jar Jar to taki guilty pleasure, do którego wstyd się przyznać, gdy panuje tak wielki hejt na jego osobę.
Jar Jar Binksa na pierwszy rzut oka najłatwiej porównać do Wicketa z Powrotu Jedi, który ma rzesze wielbicieli. Sam uwielbiam walecznego Ewoka – potrafił skraść serce – a Jar Jar...? Cóż, nie powiem. Początkowo sam byłem niechętny wobec niego. Jego głupkowate zachowanie nie pasuje do historii, bycie łamagą nie bawi, a sposób w jaki mówi naprawdę działał mi na nerwy. Jednak z biegiem lat i w kontekście całej trylogii prequeli zacząłem doceniać Binksa. W czasach kinowej emisji stworzono nam postać tragiczną, która ma więcej na sumieniu niż ślepy Zakon Jedi, skorumpowani politycy czy nierozgarnięci przyszli twórcy Rebelii. Lucas wziął najbardziej prostą istotę w galaktyce i zrobił z niej symbol kozła ofiarnego. Zmanipulowany przez Dartha Sidiousa dał mu nieograniczoną władzę, a przecież dobrze wiemy, że Jar Jar Binks zrobił to z pełną świadomością słuszności tej decyzji. Sądził, że robi to dla dobra wszystkich. Takim sposobem nie tylko przyczynił się do powstania Imperium, ale również stał się w pewnym symbolem tego sukcesu. Iluż ludzi potem przeklinało jego imię, gdy zdali sobie sprawę, do czego doprowadził wniosek tego zwyczajnego polityka? Historia galaktyki musi być bezlitosna dla Jar Jar Binksa. Ten smutny los został w pewnym sensie potwierdzony w książce Star Wars: Aftermath: Empire's End, gdzie Jar Jar jest wyrzutkiem, robiącym wszystko, by mieć za co przeżyć. Znając te wszystkie informacje, trudno mi nienawidzić postaci, która stała się pionkiem w grze tak wielkiej, że sam nie jest on tego w stanie pojąć. Żal mi Jar Jar Binksa.
Jednocześnie jednak mam nadzieję, że los pokazany w książce nie jest ostatecznym, ponieważ chcę go jeszcze zobaczyć na kinowych ekranach. Tak, wiem, że dla wielu z Was brzmi to jak herezja, ale chcę, aby Lucasfilm wykorzystał fakt, że "nieoficjalnie" Jar Jar Binks miał być czarnym charakterem, a jego głupkowatość tylko fasadą. Z uwagi na słowa Ahmeda Besta – który grał tę postać naprawdę wierzę, że był to pierwotny plan Lucasa, chociaż sam Stwórca pewnie nigdy tego nie przyzna. Raz poddał się zbiorowej nienawiści i zmienił coś, co mogło koniec końców dać nam o wiele lepszą historię. Wyobrażacie sobie Atak Klonów, gdzie nagle Jar Jar Binks okazuje się uczniem Dartha Sidiousa o niewiarygodnej potędze? Albo kimś jeszcze potężniejszym niż sam Palpatine? To byłby twist na poziomie "Jestem twoim ojcem" z Imperium kontratakuje, bo po Mrocznym widmie nikt by się czegoś takiego nie spodziewał. To byłoby coś, co zmieniłoby oblicze trylogii prequeli w sposób, jakiego nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić.
Dlatego wydaje się ważne, by Jar Jar Binks powrócił. Ponowne spojrzenie na tę postać jako mistrza zła mogłoby być czymś, co zunifikowałoby nasze zapatrywanie na Gwiezdną Sagę. Wciąż przecież panują podziały na wielbicieli tylko Oryginalnej Trylogii, tylko Trylogii Prequeli oraz wszystkiego. Odkupienie filmowych win Jar Jar Binksa sprawiłoby, że patrzylibyśmy na te trzy części zupełnie inaczej. Zmieniłoby to pryzmat tak samo, jak fakt śmiesznej wady pierwszej Gwiazdy Śmierci po Łotrze 1 albo i bardziej. Wydaje się tego właśnie potrzebuje Lucasfilm, by z czystym sumieniem tworzyć filmy lub seriale w czasach Starej Republiki, by w oczach wielu widzów odkupić to, czym jest Trylogia Prequeli i co sobą reprezentuje. Jako że Jar Jar Binks jest jednym z najmocniejszych argumentów przeciw, byłby to krok w dobrą stronę.
Tak sobie myślę, że może George Lucas w pewnym sensie oczekiwał tak gwałtownej, negatywnej reakcji? Zauważcie, że Jar Jar Binks wywołał strach, gniew i nienawiść, czyli wszystkie przywary Ciemnej Strony Mocy. Zaiste prawdziwy to Sith, który potrafi tak wpłynąć Mocą na wszystkich odbiorców. Czemu od razu tego nie zauważyliśmy?!
Wiem, że mogę być teraz w Waszych oczach jak Don Kichot, który rozpoczyna walkę z wiatrakami razem ze swoim wiernym Pancho Piskozubem (niedawno ukazał swoją sympatię do Jar Jar w pewnym newsie...). Chyba jednak warto przyjrzeć się temu, czym Jar Jar Binks jest i zobaczyć, czy faktycznie to taka straszna postać, jak zawsze myśleliśmy? Trudno odmówić mu znaczenia dla fabuły i uniwersum, ale być może w końcu po zweryfikowaniu swojego osądu nie będziemy tak drastyczni? Rian Johnson – reżyser Ostatniego Jedi – stwierdził, że jest otwarty na powrót Jar Jar Binksa. Minęło 18 lat od narodzin tej postaci, więc może też powinniśmy dać mu drugą szansę.