DAWID MUSZYŃSKI: Już pierwsze odcinki finałowego sezonu The Walking Dead pokazują, że współpraca pomiędzy Maggie a Neganem będzie trudna, a może nawet niemożliwa. JEFFREY DEAN MORGAN: Przed nami długi sezon, więc zobaczymy, jak to wszystko się potoczy (śmiech). Ale widać, że przez to, że jest to ostatni sezon, scenarzystom nie chce się owijać w bawełnę. Też oglądałem pierwsze dwa odcinki. Widać, że eskalacja konfliktu pomiędzy Neganem a Maggie jest natychmiastowa. Nie ma budowania napięcia, jest momentalna erupcja. To świetnie się oglądało. Wydaje mi się, że fani będą zadowoleni z powrotu Maggie do serialu w takiej formie, czyli jako kobiety, która nie daje sobie w kaszę dmuchać i której nawet Negana się boi. To duży progres wpływający na dynamikę serialu. Prawda jest taka, ze ta sytuacja może zostać rozegrana na dwa sposoby. Albo on zabije ją, albo ona jego. I już w pierwszych odcinkach widzimy, że będą próbować i wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję. LAUREN COHAN: Nie liczyłabym raczej na pokojowe rozwiązanie sprawy i wspólne romantyczne wieczory przy ognisku. Tak jak Jeffrey powiedział, wskakujemy od razu w akcję zmuszającą te dwie postaci do współpracy. Niby mają się wspierać i chronić, ale widzowie wiedzą, że tak nie będzie, i to jest fajne. Nikt tu nie udaje, że się lubi.   JEFFREY DEAN MORGAN: Z  punktu widzenia Negana (i nie jest to chyba żaden spojler) wygląda to tak, że został on przydzielony do tej grupy tylko z jednego powodu - by Maggie mogła go zabić. I mówi o tym otwarcie. Bardzo podoba mi się w nim to, że nie udaje, tylko mówi wprost: „Wy podążacie ślepo za tą kobietą, która nie wie tak naprawdę, co robi, bo cała jej uwaga jest poświęcona temu, jak i kiedy mnie zabić. A to oznacza, że wszyscy zginiecie, jeśli będziecie jej nadal słuchać”. Ten serial już w drugim odcinku robi się jeszcze mroczniejszy, niż był dotychczas. LAUREN COHAN: I w sumie na tym polega pierwszy sezon (śmiech). Takie przeciąganie liny, kto będzie bliższy zabicia rywala. No właśnie widzę, że główna frustracja Negana nie jest skierowana w stronę Maggie, tylko raczej reszty grupy, że jej na to zezwalają. JEFFREY DEAN MORGAN: To prawda. On uważa, że odkupił swoje grzechy. Przynajmniej sporą ich część. Uratował wiele osób z tej grupy. Zabił Alfę. Należy mu się szacunek i miejsce w grupie. Niestety, gdy Maggie wraca, to on musi zaczynać od zera i strasznie go to wkurza. Zastanawiam się, czy z aktorskiego punktu widzenia granie tak ciekawych i emocjonalnych postaci, które cały czas są nakręcane nienawiścią do siebie, jest ekscytujące? LAUREN COHAN: W żadnym wypadku! Jest to cholernie męczące. Wiesz, jak trudno jest wkurzać się na tego gościa, który cały czas poza ujęciami doprowadza wszystkich do śmiechu? To jest tak diabelsko trudne, że czasami cieszę się, że już skończyliśmy kręcić i reżyser mówi, że ma wszystko. Bo wtedy mogę wybuchnąć śmiechem, a nie go w sobie kumulować. JEFFREY DEAN MORGAN: Nadrabiam zaległości. Przez ostatnie sześć czy siedem lat grania w tym serialu nie miałem zbyt dużo okazji, by zagrać wspólne sceny z Lauren. Staram się więc te wszystkie lata nadrobić intensywnością wygłupów. Co faktycznie może jej trochę przeszkadzać w utrzymaniu pełnej powagi pomiędzy scenami. Może dlatego ode mnie tak często ucieka (śmiech). Ale na moją obronę chcę powiedzieć, że Andrew Lincoln robił mi dokładnie to samo. Ja tylko utrzymuję tradycję na planie.
foto. naEKRANIE.pl
Wiem, że ta wiadomość wisi nad wami od dawna, bo zamykacie finałowy sezon. Teraz jesteście jeszcze w połowie zdjęć, ale jestem ciekaw, czy czujecie, że nastał czas rozstania? LAUREN COHAN: Wydaje mi się, że na razie to wszyscy skupiamy się na tym, by to zakończenie było godne. By widzowie nie zostali z poczuciem, że jakiś wątek nie został odpowiednio domknięty. To chyba nie jest tajemnicą, że nie dla wszystkich postaci koniec The Walking Dead oznacza rozstanie z tym tytułem. Norman Reedus i Melissa McBride dostali swój własny spin off. Może dla naszych postaci też znajdzie się jeszcze jakieś miejsce. JEFFREY DEAN MORGAN: No i zasiałaś pewne ziarno niepewności (śmiech). Ale też mam takie wrażenie, że my z tymi postaciami jeszcze długo się nie rozstaniemy i one w tym świecie będą sobie dalej egzystować i będą się rozwijać. Na pewno powrócą, tylko nie wiem jeszcze w jakiej formie. Na razie skupiamy się na tym, by statek matka został dobrze zakotwiczony w finałowym porcie.   A jak bardzo ostatnie półtora roku i to, co wydarzyło się na świcie, wpłynęło na to, jak postrzegacie ten serial? LAUREN COHAN: Byliśmy zdziwieni, jak bardzo to, co scenarzyści napisali w temacie ludzkich zachowań, się sprawdziło. W trzecim sezonie skupiliśmy się mocno na tym, by nie dać się przytłoczyć sytuacji, która jest ponad nasze siły, i przede wszystkim nie bać się tego, że chce się normalnie żyć. I mam wrażenie, że dokładnie z takimi obawami zderzyliśmy się podczas pandemii. JEFFREY DEAN MORGAN: Do tego serial stał się w czasie pandemii tym, co pozwalało ludziom na chwilę oderwać się od czarnych myśli, więc tym bardziej zależało nam na tym, by wrócić na plan i dokończyć 10. sezon, co się udało. Mało tego, nasz plan jest jednym z tych miejsc na świecie, w których czuję się najbezpieczniej, co jest nienormalne, ale pokazuje, z jakimi profesjonalistami mamy do czynienia. I muszę powiedzieć, że gdy sytuacja w USA się pogarsza, to już się tak bardzo tym nie przejmuję. Oczywiście, można by było wyjść z założenia, że to uczucie nadchodzącej apokalipsy dobrze zrobi takim serialom jak nasze, ale powiem szczerze, że psychicznie jest to bardzo wyniszczające. Rozumiem, że Negan musi bać się o swoje życie na każdym kroku, ale czy ja jako Jeffrey Dean Morgan też muszę? A tak się czułem, gdy w domach czekaliśmy na powrót na plan tak zwanych covidowych odcinków, czyli końcówki zeszłego sezonu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj