DAWID MUSZYŃSKI: Kiedy w waszych głowach pojawił się pomysł, że ta franczyza nadaje się na serial? Kto jako pierwszy wyszedł z taką inicjatywą do Netflixa? MAIRGHREAD SCOTT: Jeśli chodzi o mnie, to dostałam telefon od mojego managera z informacją, że firma BioWare jest zainteresowana zrobieniem serialu na podstawie gry Dragon Age. Zapytał mnie, czy chciałabym się z nimi spotkać i przedstawić kilka pomysłów na to, jak mogłaby ta historia wyglądać na ekranie. Dobrze wiedział, że jestem ogromną fanką tego tytułu, więc informacja, że mogłabym pracować przy ekranizacji, wprawiła mnie w panikę i ekstazę jednocześnie. Przygotowałam na spotkanie trzy różne pomysły, które chciałam przedstawić ekipie z BioWare, mając nadzieję, że przynajmniej jedna z nich się im spodoba. Historia, którą wybrali, była moją ulubioną. Musiałam ją tylko bardziej rozbudować, byśmy zapełnili liczbę odcinków, na które się umówiliśmy. Możesz mi zdradzić, jak brzmiały dwa pozostałe pomysły? MAIRGHREAD SCOTT: Niestety nie, bo zostały odrzucone, co oznacza, że pewnie BioWare nie chce, by były upublicznione. Tego nie wiesz. Może te pomysły jeszcze wrócą w kolejnych sezonach. MAIRGHREAD SCOTT: Mogę jedynie powiedzieć, że wybrana została najbardziej krwawa i brutalna historia. Może być tak, że dwie poprzednie były zbyt grzeczne i dlatego nie przypadły przedstawicielom firmy do gustu. Opowieść, którą finalnie widzimy jako Dragon Age: Rozgrzeszenie, to takie połączenie Wściekłych psów z Helikopterem w ogniu. Mamy tutaj zdrady, akcję, wiele twistów. Widz nie powinien się nudzić, bo cały czas coś się dzieje. Jak długo zajęło wam stworzenie tego serialu od momentu zaprezentowania pomysłu na spotkaniu z BioWare do dnia premiery na Netflixie? MAIRGHREAD SCOTT: Dostarczenie tych sześciu odcinków, które miałeś okazję zobaczyć, zajęło nam trzy i pół roku. Mam jednak nadzieję, że następną partię będziemy mogli dostarczyć fanom szybciej. Oczywiście to nie jest moja obietnica, bo nie ja o tym decyduję. Jest to jedynie moje życzenie (śmiech). Obecnie fani gier żyją w czasach, które możemy nazwać złotą erą, jeśli chodzi o ekranizacje gier. Nie tak dawno dostaliśmy świetne seriale – Arcane, Cyberpunk: Edgerunners czy aktorskie The Last of Us. JOHN EPLER: Tym, co wyróżnia wszystkie te ekranizacje, jest fakt, że przy ich powstawaniu byli obecni twórcy gry lub przedstawiciele studia, którzy doskonale rozumieją opowiadaną historię. To nie jest tak, jak było kilkanaście lat temu, że jakieś studio filmowe dostaje zgodę na wykorzystanie nazwy i tworzy coś własnego, kompletnie oderwanego od materiału źródłowego. Twórcy takich hitów jak Arcane czy Castlevania dokładnie wiedzą, dlaczego fani na całym świecie tak bardzo kochają te gry. Wydaje mi się, że w centrum musi być zawsze dobra historia, a nie sam fakt, że widzimy swoich ulubionych bohaterów z gry. Ekranizacje dają też szansę twórcom na wykorzystanie jakichś pomysłów na opowieść, która nie sprawdziłaby się jako gra. Każde z tych mediów ma swoje silne i słabe strony. Dzięki takim projektom mogą się one w pewnym sensie uzupełniać.
fot. Netflix
+10 więcej
Czy w takim razie były jakieś tematy, postaci czy wątki, których podczas tworzenia pierwszych odcinków nie mogliście poruszać? MAIRGHREAD SCOTT: Nie będę cię czarować. Było wiele różnych pomysłów i alternatyw, które zostały zablokowane przez BioWare z powodów, których nie mogę tutaj przytoczyć. Jedno, co mogę powiedzieć, to to, że współpraca z tą firmą była bardzo dobra. Nawet gdy nie zgadzano się na jakiś nasz pomysł, to nigdy nie było to na zasadzie: „nie, bo nie”. Zawsze dostawaliśmy dość obszerne wytłumaczenie, dlaczego dany pomysł im się nie podoba. Dzięki temu było obustronne zrozumienie. Wiedzieliśmy dokładnie, na czym stoimy. Na szczęście takich momentów nie było dużo w czasie współpracy. To teraz poproszę cię o szczerą odpowiedź, bez owijania w bawełnę. Cieszysz się z tego powodu, że jest to serial animowany? A może wolałabyś wersję aktorską? MAIRGHREAD SCOTT: Jestem scenarzystką specjalizującą się w animacji i bardzo lubię ten gatunek. Uważam, że decyzja, by zrobić z tego serial animowany, była strzałem w dziesiątkę. Ten świat jest tak magiczny i rozbudowany, że nie bylibyśmy w stanie oddać jego majestatu w serialu aktorskim. Animacja pozwala nam na zrobienie rzeczy, których w wersji aktorskiej nawet z wykorzystaniem zaawansowanej technologii komputerowej nie bylibyśmy w stanie zrobić. Przynajmniej nie tak, by widzowie byli zadowoleni. Najlepszym przykładem są nasze sceny walki, które wyglądają fenomenalnie. Nie bylibyśmy w stanie osiągnąć podobnego efektu na planie nawet z wyszkolonymi profesjonalistami. Umówmy się, wersje aktorskie nie zawsze są lepsze. To kiedy możemy spodziewać się 2. sezonu? MAIRGHREAD SCOTT: Nie mogę udzielić odpowiedzi na to pytanie. Na pewno nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa, bo jest sporo historii do opowiedzenia. Jako fanka gier i osoba, która zakochała się w tych postaciach, mocno trzymam kciuki, by fani byli zadowoleni, a oglądalność była na tyle duża, że będę mogła wrócić do pracy nad kolejnym sezonem. Zapytam w takim razie inaczej. Jaką historię chciałabyś pokazać w 2. sezonie, jeśli dostaniesz zielone światło? MAIRGHREAD SCOTT: Pierwszy sezon to historia Miriam. Jeszcze jej nie skończyliśmy. Do tego wprowadziliśmy wielu bohaterów, których fani polubili i którzy zasługują na więcej czasu. Tam kryje się wiele ciekawych historii. Mam nadzieje, że będziemy mogli je opowiedzieć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj