Podczas trwającego w tym roku SerialConu spotkaliśmy się z Josephem Mawlem, czyli Benjenem Starkiem. Porozmawialiśmy z nim o wpływie Gry o tron na współczesną telewizję oraz o tym, kogo gra w nowym filmie Agnieszki Holland.
DAWID MUSZYŃSKI: Wiem, że nie oglądasz Gry o Tron, ale chciałbym cię zapytać, jak duży wpływ na telewizję ma ten serial? Czy otworzył szeroko drzwi dla innych projektów wysokiej jakości?JOSEPH MAWLE: Wydaje mi się, że twórcy są dużo bardziej pewni siebie i częściej ryzykują, umieszczając coraz to ciekawsze projekty w telewizji. Uwierzyli, że dłuższa forma może przyciągnąć przed mały ekran ogromną rzeszę widzów. Trzeba tylko dostarczyć im produkt wysokiej jakości, czyli taki z większym budżetem. Producenci to rozumieją i coraz częściej zwiększają nakłady finansowe na produkcje telewizyjne. Aktorzy mają trochę więcej czasu – nie tyle, ile by chcieli, ale więcej – na dopracowanie swoich postaci. I nieważne, czy są to główni bohaterowie, czy postaci poboczne. Wszyscy oni są tak samo ważni, bo razem tworzą całość fabuły.
Czego szukasz w scenariuszach, które są ci proponowane? Ciekawej fabuły? Dobrej obsady? Złożonej postaci?
Zawsze patrzę na scenariusz i nie chodzi mi tylko o część dotyczącą mojej postaci. Jeśli mam przyjemność z jego lektury, to znaczy, że jest to produkcja godna poświęcenia jej czasu.
Tym właśnie urzekła cię produkcja Agnieszki HollandObywatel Jones? Scenariuszem? Czy tu może zadziałała bardziej magia nazwiska reżyserki?
Nie, w tym akurat przypadku wziąłem udział w castingu. Zostałem poproszony o nagranie kilku scenek przed kamerą i przesłanie ich do pani reżyser. Po przeczytaniu scenariusza strasznie spodobała mi się możliwość wcielenia się w George’a Orwella, genialnego pisarza. Nie jest to może duża rola, ale możliwość, przynajmniej na chwilę, wniknięcia w umysł tego wielkiego człowieka była dla mnie nie lada wyzwaniem. Do tego mieszkam z kolegą, który jest filozofem i studiował Orwella. Z jego pomocą właśnie nagrałem moją wersję George’a. Wysłaliśmy ją do Agnieszki, a reszta jest już historią.
Co jest trudniejsze, zagranie osoby, która istniała, czy bohatera fikcyjnego?
Gdy tylko mam ku temu okazję, lubię grać postaci historyczne. Przygotowując się do takiej roli, mam bowiem wiele materiałów do pracy. Mogę swojego bohatera lepiej poznać, dowiedzieć się czegoś ciekawego na temat jego życia. Ostatnio grałem osobę bezdomną w serialu MotherFatherSon. By zrozumieć człowieka w takim położeniu – scenariusz opisywał tę postać bardzo stereotypowo – postanowiłem udać się na ulicę, by na własnej skórze przekonać się, jak wygląda życie osób bezdomnych. Okazało się, że scenariusz ma wiele nieścisłości, które moim zdaniem należało poprawić.
I scenarzyści są otwarci na takie inicjatywy ze strony aktorów?
Chętnie przyjmują sugestie, co nie oznacza, że się z nimi zgadzają i wprowadzają poprawki do scenariusza (śmiech).
Obecnie w HBO emitowany jest finałowy sezon Gry o Tron. Grałeś w nim Benjena Starka, postać, która pojawiała się w najmniej oczekiwanych momentach, by ratować przedstawicieli rodziny Starków. Jestem ciekaw, czy spodziewałeś się, że ten bohater powróci do serialu?
Były pewne sugestie w tym temacie, ale w Grze o tron nic nie jest pewne.
Cała rzesza fanów zaczęła układać pewne teorie dotyczące twojej postaci.
Żyjemy w czasach, w których widzowie kochają pewne mitologie. Lubimy widzieć więcej niż rzeczywiście widać. I Benjen jest taką postacią, która stara się dostrzegać więcej. Wczoraj miałem bardzo interesującą rozmowę w pubie z osobą, która twierdziła, że nie lubi polityki, nie lubi religii, nie szuka miłości, uwielbia za to prosecco, które jest dla niej jak Bóg. „Ale mówisz, że uwielbiasz Grę o tron, a ona składa się właśnie z tego wszystkiego, czego nie lubisz, czyli polityki, miłości, religii”. To przecież te czynniki czynią ten serial tak interesującym. Oboje zaczęliśmy się śmiać.
Twoja ostatnia scena była bardzo emocjonalna, choć z Benjenem Starkiem nigdy nic nie wiadomo. Nie widzieliśmy momentu jego śmierci, więc może jeszcze powróci w najmniej oczekiwanym momencie. Możesz opowiedzieć, jak wyglądało powstawanie tej sceny?
Wbrew pozorom to była scena, która powstała bardzo szybko. Bez wielu powtórek. Kilka ujęć i było po wszystkim. Widzę rozczarowanie na twojej twarzy, ale tak było.
Ale to faktycznie ty machasz tą rozżarzoną kulą, zabijając umarlaków, czy te sekwencje były wykonywane przez dublera?
Trudno mi powiedzieć, bo w niektórych scenach jestem to ja, a w innych mój dubler. Wynika to z tego, że ubezpieczyciel nie pozwala nam wykonywać wszystkich scen kaskaderskich. Więc jak są jakieś bardziej widowiskowe sceny z wskakiwaniem na konia w czasie galopu, to z pewnością nie jestem to ja (śmiech).
Ale chcecie je wykonywać sami? Czy z radością powierzacie je kaskaderom.
Większość z nas chciałaby je wykonywać samodzielnie, ale niestety nie jest to możliwe. Wymagałoby to od nas wielu tygodni ćwiczeń i przygotowań, na które po prostu nie mamy czasu. Maisie Williams jest jedną z tych osób, która jest genialnie przygotowana fizycznie. Wiele scen, które widzimy na ekranie, robi sama. Wszystkie sceny walki, skoki - to ona.
Co było dla ciebie najtrudniejsze w graniu tej postaci?
Powrót na plan. Długo mnie na nim nie było, więc gdy pojawiłem się ponownie, to był już zupełnie inny serial. Bohaterowie byli dużo dojrzalsi. Sporo przeżyli. Zorientowanie się w obecnych wydarzeniach było dla mnie o wiele trudniejsze, niż podejrzewałem. A mój bohater musiał się zachowywać tak, jakby nigdy tej opowieści nie opuścił. Jakby był świadomy wszystkiego, co się dotychczas wydarzyło. I osiągnięcie tego stanu było dla mnie dużym wyzwaniem.