Choć osobiście nie mam nic przeciwko Lady Gadze i Katy Perry, bo i zdarzało mi się w życiu doznać złego romansu i miałem nastoletnie marzenia, to jednak czasami człowiek ma po prostu dość tych wszystkich kalifornijskich niewiast. Muzyka masowa, czy popularna jest łatwa, prosta i przyjemna w odbiorze. Gdy jednak jest mało ambitna, nie ryje się w naszej wyobraźni, w naszym sercu. Zostaje tylko w pamięci. Czasami warto poszukać czegoś może mniej znanego, mniej nachalnego. Niekoniecznie przekreśla to mainstream. I w nim wiele jest różnych perełek, które czekają na odkrycie przez szersze grono. Innym wyjściem jest sięgnięcie do klasyki - sprawdzone utwory to gwarantowane emocje.
Takie zabiegi przez długie lata stosowała "Pogoda na miłość". Już do czołówki wybrano utwór "I Don’t Wanna Be" Gavina DeGraw, wtedy jeszcze zupełnie nieznanego artysty.
Twórcy znaleźli też na przykład The Wreckers, doprawdy znakomity duet wykonujący country. Ale znakiem firmowym produkcji ze stacji The WB (a dziś The CW) był alternatywny rock. Oprócz umieszczania piosenek słynnych, cenionych zespołów takich jak Jimmy Eat World, Eels, Jet, The Black Keys, dała szansę rozwinąć się młodym artystom - Susie Suh, Mattowi Nathansonowi, Bosshouse, czy Band of Horses. Niektóre utwory tych zespołów wciąż pozostają na mojej playliście, mimo że swoją premierę miały dawno temu, a za klasykę jeszcze ich nikt nie uważa. Gdyby nie ten serial, pewnie mało kto usłyszałby o Civil Twilight, prezentującym mieszankę alternatywy i indie rocka. Choć zespół istnieje już od 1996 to właśnie dzięki telewizji zaistniał na scenie muzycznej. Początkowo dzięki zwiastunom odcinków "Pogody na miłość" właśnie i serialowego "Terminatora", gdzie ich praca było wykorzystana jako podkład dźwiękowy, a następnie dzięki wykorzystaniu już w samych serialach. Tam została należycie wyeksponowana i stworzyła niesamowicie klimatyczne sceny, jak choćby ta poniżej, z "Wyspy Harpera":
"Letters From The Sky" wzbudza potężne emocje i sprawia, że scena ta na długo zostaje w pamięci widza, a on sam staje się niemal przez nią natchniony i opętany.
Do dziś "Pogoda na miłość" trzyma wysoki poziom muzyczny, co cieszy tym bardziej, że budżet produkcji topnieje z sezonu na sezon. W obecnej ósmej serii po trzech latach nieobecności wróciła nawet czołówka i to w wielu aranżacjach (w każdym odcinku utwór wykonuje inny artysta) – oto, jak pomysłowością i stosunkowo tanim kosztem można sobie zaskarbić serca fanów.
The WB chyba najlepiej ze wszystkich stacji zdawało sobie sprawę z istotności podkładu muzycznego w swoich produkcjach. Jasne, produkcje te były tworzone z myślą o ludziach najlepiej zaznajomionych z nowoczesną muzyką, czyli młodzieży. To jednak wcale nie umniejsza ich wartości. Serial, o którym chciałbym tu wspomnieć, grał muzyką niczym filmy Woody’ego Allena charakterystyczną osobliwością a "Matrix" fantastycznymi efektami specjalnymi. Niektóre sceny tego serialu od razu kręcono z myślą o konkretnym artyście, idealnie splatano wymowę utworu, fabułę odcinka i montaż sceny. Choć wielu z was nie uwierzy, to produkcją, którą mam na myśli są... "Tajemnice Smallville". Dziś Clark Kent nie przypomina już siebie sprzed lat, teraz ugania się raczej za coraz to nowymi czarnymi charakterami, a nie za Laną Lang. O ile ma to swoje dobre strony, to widać zatracenie pewnej cząstki, czegoś, co sprawiało, że historia młodego Supermana nie była tylko młodzieżową obyczajówkę, ale opowiadaniem z pewnym morałem, przesłaniem. Warstwy obrazowe i dźwiękowe tworzyły jedność, wzajemnie się uzupełniały. Często to nawet muzyka grała pierwsze skrzypce - jak choćby w "Slumber" w trzecim sezonie produkcji, kiedy to przez całe 40-minut towarzyszyły nam piosenki grupy R.E.M., a sam odcinek opowiadał o zmaganiach Clarka z – a jakże - sennością!
"Tajemnice Smallville" stały się domem dla zespołu Lifehouse, którego utwory w początkowych sezonach były użyte aż siedmiokrotnie, a "Everything", flagowa piosenka grupy, powróciła w trwającej obecnie 10. serii serialu i przypomniała fanom o dawnych czasach. Produkcja o młodym Supermanie to także znakomite użycie "Weapon" Matthew Gooda, czy popularniejszych – "Hurt" Johnny'ego Casha i "My Immortal" Evanescence.
Gdzieś od szóstego sezonu jednak muzyka zaczęła się gubić, stawała się niepotrzebnym i przede wszystkim drogim dodatkiem. Stopniowo rezygnowano ze muzyki popularnej, a więcej pracy dostawali kompozytorzy – Mark Snow, a później Louis Febre. Postawiono na nowe aranżacje filmowych motywów Johna Williamsa, a te niestety, bywają znacznie uboższe w stosunku do pierwowzoru, co tylko wzmaga smutek i tęsknotę za wcześniejszymi latami. Miejmy nadzieję, że finałowy odcinek zaskoczy nas kawałkiem, który wbije nas w fotel - czymś na miarę "Frantic" Metalliki z "Exile", premiery trzeciego sezonu.
Poza produkcjami The CW – gdzie warta wspomnienia jest także "Plotkara" i "Pamiętniki wampirów", a także osadzone w klimacie klasycznego rocka "Nie z tego świata" (ale to temat na osobny tekst) - o dobrą muzykę w serialu bardzo trudno i praktycznie w każdej z czterech wielkich stacji (pomijam tutaj kablówki) udaje się znaleźć praktycznie tylko jedną godną uwagi produkcję.
W NBC taką perełką jest "Chuck", który oprócz jednego z najlepszych score’ów z obecnie emitowanych seriali, posiada także szeroki asortyment ciekawych, aczkolwiek nie zawsze znanych artystów. W pierwszym (i kolejnych zresztą też) sezonie słychać folkowego Bon Ivera, rock and rollowe Spoon, w drugim brytyjskich specjalistów od Indie rocka – The Kooks i punkowych The Termals. Oprócz tego przewija się też trochę klasyki – Huey Lewis, Journey i Twisted Sister. Wraz z końcem drugiej serii jednak serial ulega przemianie i według mnie, niestety na gorsze, zarówno pod względem fabularnym, jak i muzycznym. Proponowane widzom utwory już nie są tak błyskotliwe, nie wpadają w ucho, nie wyróżniają się, stanowią jedynie tło dla wydarzeń. Właściwie jedynym kawałkiem z najnowszej serii, który utkwił mi w pamięci jest "Beat the Devil's Tattoo" zespołu Black Rebel Motorcycle Club, a pojawił się on mniej więcej w tym samym czasie również w "Plotkarze", "Pogodzie na miłość" i "Człowieku – celu".
Sytuację niekiedy poratuje też Jeffster!, śpiewając "Blaze of Glory" Bon Joviego, czy "Fortunate Son" CCR-u, ale to krótkotrwałe skoki jakościowe. To nie ten sam fajtłapa Chuck sprzed lat, to nie ta sama fantastyczna muzyka.
ABC z kolei może pochwalić się "Braćmi i siostrami" i nieco lżejszym, spokojniejszym brzmieniem. Subtelne, refleksyjne utwory doskonale wpasowują się klimat produkcji o rodzinie Walkerów. Alexiego Murdocha, Carlę Bruni, czy Katie Herzig (których utwory przewijają się w serialu), choć raczej rzadko można usłyszeć w polskim radiu, to jednak trudno odmówić im umiejętności i talentu. Jak już zauważył Robert Ziębiński w najnowszym Newsweeku - "dożyliśmy czasów, w których dobra piosenka i stacja radiowa się nie spotykają". Niestety podobnie dzieje się w telewizji, gdzie jakość ginie w obliczu wszechobecnej komercjalizacji.
Najbardziej muzyczna ze wszystkich amerykańskich stacji, FOX, w szranki może wystawić dwa, ale diametralnie różne, seriale – "Glee" i "Dr. House'a". Ten pierwszy zasługuje na osobną analizę, ale by uczynić choć trochę zadość należy wspomnieć, że mamy tu do czynienia z praktycznie wszystkimi możliwymi gatunkami muzycznymi. Dość powiedzieć, że w musicalowej produkcji pojawili się już i Rolling Stones, i Justin Bieber. A co ciekawe, w żaden sposób nie złamało to konwencji serialu i słuchało się tego jednakowo dobrze. Nikt przecież nie zabrania wyjścia do kuchni i zrobienia sobie na pewnych piosenkach kawy, prawda?
"Dr House" kojarzy się oczywiście z nieśmiertelnym "Teardrop". Zaskakujące jest to, że na całym świecie istnieje kilka różnych wersji czołówki tego serialu. W Stanach słyszymy Massive Attack, poza nimi bliźniaczo podobny motyw skomponowany na potrzeby serialu.
"Teardrop" jest fantastycznym kawałkiem w całej swojej rozciągłości i doprawdy trudno zrozumieć mi, czemu zdecydowano się na taki zabieg (prawa autorskie były nie do przejścia?). Pierwowzór, jak to zwykle bywa, jest niedościgniony i to właśnie w nim montaż czołówki zdaje się być najlepiej dopasowany do tła muzycznego.
Serial o tym jakże osobliwym lekarzu pełen jest poruszających, dających do myślenia utworów. Niepokojące nuty pięknie zbiegają się z wydarzeniami mającymi miejsce w serialu, jednocząc nas z bohaterami, praktycznie wysysając z nas uczucia. Dowód? Zacznijcie oglądać poniższy fragment z piosenką Petera Gabriela "My Body Is a Cage" z uśmiechem na ustach – po 15 sekundach przeminie on z wiatrem:
Ale i w trudnych, smutnych historiach zdarzają się bardziej pozytywne sceny, a co za tym idzie, żywsze utwory. Trafia się zatem tu również coś takiego jak "Stand up" Prodigy, "Break up the Concrete" The Pretenders, a także – ku mojemu uwielbieniu – AC/DC!
Kiedyś, dzięki serialom, dobra muzyka przychodziła do nas sama – dziś, by takową znaleźć trzeba naprawdę włożyć w to sporo wysiłku. Czy te zmiany idą w dobrym kierunku? Czy naprawdę seriale nie potrzebują już gotowych utworów i mogą trzymać się specjalnie dla siebie skomponowanych tematów? Sami producenci seriali może stratni nie będą, ale młodzi artyści i my, widzowie, na pewno.