Fabuła Kac Vegas jest prosta jak budowa cepa. Paczka gości przybywa do „Krainy grzechu i rozpusty”, żeby oddać się radosnemu rozpasaniu. Członkowie ekipy różnią się od siebie charakterami, ale ogólnie rzecz biorąc, każdy z nich odstaje nieco od przyjętych norm społecznych. Im większy wariat, tym śmieszniej – ta reguła towarzyszy kinu komediowemu od zarania dziejów (pamiętacie braci Marx?). Panowie przeżywają multum przygód, których większość znajduje się na granicy dobrego smaku, a inne beztrosko ją przekraczają. Opowieść jest dynamiczna, niegrzeczna i atrakcyjna audiowizualnie. Przepis na komedię idealną? Nie do końca. Zauważmy, że powyższa specyfikacja może dotyczyć wielu amerykańskich produkcji komediowych. Od nieco prymitywnych obrazów z Adamem Sandlerem w rolach głównych, przez wulgarne popisy Setha Rogena, aż po intelektualne refleksje Judda Apatowa. Nie ma nic lepszego od przygód zdziecinniałych mężczyzn, którzy przez swoją głupotę pakują się w coraz to większe kłopoty. Przyprawienie fabuły imprezowym sosem sprawia, że całość nabiera lekkiej, a momentami wręcz ludycznej atmosfery. Balanga z kumplami zawsze na propsie! Szczególnie taka, na której wszystko może się zdarzyć. Co miało miejsce w Vegas, zostaje w Vegas i tak dalej. Kto z nas nie chciałby wybrać się w taki szalony trip, nie ponosząc później konsekwencji swoich kontrowersyjnych zachowań? Niestety (albo na szczęście), takie rzeczy zdarzają się jedynie w filmach. Być może tutaj leży klucz do zawrotnej popularności tego typu obrazów – wypełniają co poniektórym deficyt wrażeń w życiu codziennym. Powyższe nie odpowiada jednak na pytanie, czemu to właśnie Kac Vegas uważany jest za jeden z najlepszych filmów w tej stylistyce.
Warner
Wizerunek Las Vegas jako ziemi obiecanej dla wszystkich wykolejeńców i rozpustników funkcjonuje w popkulturze od dłuższego czasu. Twórcy poruszający się w gatunkach buddy movies czy filmów drogi lubią wykorzystywać to miasto w swoich produkcjach, żeby zdynamizować akcję i nadać koloryt fabule. Terry Gilliam w Las Vegas Parano pokazał stolicę hazardu jako surrealistyczny cyrk, w którym rzeczywistość staje się bardzo relatywna. Mike Figgis w Zostawić Las Vegas ukazał metropolię jako ostatni przystanek na autodestrukcyjnej drodze alkoholika. W popkulturze Las Vegas często stanowi metaforę przedstawiającą Amerykę w krzywym zwierciadle. Groteskową, przerysowaną i kiczowatą. Mimo takiego podejścia, dla wielu obywateli USA wciąż jest to symbol równie ważny co Statua Wolności czy Wielki Kanion. Mit stolicy hazardu związany jest zarówno ze świtem amerykańskiej potęgi, jak i ikonami kultury zza wielkiej wody. Elvis Presley, Liberace czy obecnie Céline Dion lub Britney Spears to z jednej strony symbole luksusu i przepychu, z drugiej gwiazdy niekoniecznie kojarzone z dobrym stylem i kulturą wyższą. Czy nowoczesne kino korzystającego z rozrywkowej formuły, ma szansę spojrzeć na Las Vegas w nieco odmienny sposób? Kac Vegas nie czyni z Las Vegas głównego bohatera opowieści. Może świadczyć o tym fakt, że bohaterowie zaczynają i kończą przygodę w zupełnie innym miejscu niż stolica hazardu. Twórcy odhaczają obowiązkowe punkty w obranej konwencji (jak opowiadać o Las Vegas bez epizodu toczącego się w kasynie?), ale klucz do sukcesu filmu Todda Phillipsa leży gdzie indziej. Zwróćmy uwagę na to, że obraz nie wyróżnia się pod względem humoru na tle dziesiątek podobnych produkcji. Ma jednak coś, co w Hollywood wcale nie jest regułą. Twórcom i aktorom udało się wykreować świetne postacie, z rozbudowaną historią, których wzajemna chemia stanowi paliwo napędowe fabuły. Phil, Stu i Alan (o Dougu celowo nie wspominam) to postacie z krwi i kości. Są charakterystyczni, niedoskonali, a ich interakcje stanowią sól filmu. Scenarzyści odnieśli sukces tam, gdzie poległo wielu autorów buddy movies. Nie udało się oprzeć opowieści na dobrze napisanych postaciach ani w Dużych dzieciach z Adamem Sandlerem, ani w Szefach wrogach z Jasonem Batemanem. Kac Vegas dużo w tym zakresie zawdzięcza aktorom. Todd Phillips przy Jokerze udowodnił, że ma szczęście do świetnie obsadzonych wykonawców. W Kac Vegas było podobnie. Bradley Cooper jest dziś pierwszoligową supergwiazdą. Zach Galifianakis również uważany jest za jednego z najważniejszych amerykańskich aktorów. Ed Helms być może nie ma takiego statusu, ale z pewnością posiada ugruntowaną pozycję w amerykańskim showbiznesie. Co ciekawe, przed 2009 rokiem (kiedy to Kac Vegas miał premierę) jedynie ten ostatni znajdował się na właściwej drodze do hollywoodzkiego nieba. Ed Helms stanowił część obsady Biura, serialu, który już wówczas uważano za kultowy. Nie był on pierwszoplanowym aktorem, ale jego komediowe umiejętności przed 2009 rokiem zostały zauważone. Pozostali znajdowali się dopiero na przedsionku wielkiej sławy. Galifianakis występował głównie w rolach epizodycznych (W chmurach). W 2002 roku zagrał nawet w horrorze Ciśnienie, w którym udało mu się przemycić nieco komediowej maniery. Również Bradley Cooper zaliczył przed Kac Vegas wiele drugoplanowych ról, ale żadna z nich nie wywindowała go na szczyt. Todd Phillips miał jednak oko do obsady. Doskonale dobrał aktorów do swojego filmu, co później tak pięknie zaowocowało. Dziwak, przystojniak, frustrat – Galifianakis, Cooper i Helms stworzyli tak sugestywne role, że rozwijając później swoją karierę, musieli uważać, by nie zaszufladkować się w konwencji komediowej. Nie było to łatwe, bo po sukcesie Kac Vegas panowie z mety stali się najbardziej pożądanymi hollywoodzkimi aktorami. Wszyscy chcieli oglądać ich w rolach Alana, Phila i Stu. Widzowie pokochali postacie z filmu. Jak to zazwyczaj ma miejsce w takich sytuacjach, zaczęli utożsamiać wykonawców z ich rolami. Wynikiem tego, niedługo po Kac Vegas, Zach Galifiniakis stworzył bliźniaczą rolę w dość nieudanym filmie Zanim odejdą wody, a Bradley Cooper wcielił się w przystojniaka Buźkę w remake’u Drużyny A. Z czasem aktorom udało się zerwać ze stygmatem Kac Vegas. To zjawisko pokazuje, że charakterystyczne role w kasowych filmach mogą być dla wykonawców zarówno trampoliną do sukcesu, jak i przeszkodą na dalszym etapie kariery.
fot. Warner
Phil, Alan, Stu gubią w Las Vegas, tracą resztki zdrowego rozsądku, a następnie ścigają się z czasem, żeby naprawić błędy. Całość toczy się według zasad panujących w kinie rozrywkowym od lat osiemdziesiątych. Mimo schematyczności, pękamy ze śmiechu, obserwując szalone perypetie chłopaków. Dajemy się wciągnąć w zabawę, delektując się każdym rajdem na tym rozchybotanym rollercoasterze. Film ogląda się jednym tchem, a po jego zakończeniu wciąż mamy chrapkę na kolejne przygody ekipy. Powyższe jest oczywiście zasługą sprawnego reżysera. Todd Phillips, który w zeszłym roku zasłyną jako autor przełomowego Jokera, postawił w Kac Vegas na dynamiczną narrację, mocną ścieżkę dźwiękową i szybki montaż. Film jest po prostu świetnie zrealizowany. Dodatkowo autor zostawił bardzo dużo przestrzeni na zabawę aktorom. Czuć, że artyści portretujący główne role mieli wolną rękę w niektórych sekwencjach. Jak na komików przystało, wykorzystali swoją szansę w stu procentach. Kac Vegas doczekał się dwóch kontynuacji. Sequel nakręcony został w myśl reguły: po co zmieniać to, co zadziałało dobrze za pierwszym razem? Wynikiem tego dostaliśmy bliźniaczy film, który absolutnie nic nie wnosił do wypracowanej formuły. Trzecia część okazała się natomiast nieudaną produkcją. Wątek gangsterski, który tym razem znalazł się na pierwszym planie, okazał się gwoździem do trumny serii. Historia straciła imprezowy i szaleńczy klimat będący znakiem rozpoznawczym poprzednich odsłon. Zamieniła się w kolejną komedię sensacyjną, która nijak miała się do tego, co w Kac Vegas zawsze było najważniejsze. Poza tym obraz był zwyczajnie słaby. Nieśmieszny, nudny i odtwórczy. Postacie działające jak należy w pierwszych częściach, straciły swój błysk. Książkowy przykład marki, którą chciwi producenci wyczerpali praktycznie do cna. Zapomnijmy jednak o kontynuacjach i delektujmy się filmem komediowym, który dla odmiany działa jak należy. Pierwsza część jest przykładem właściwie ułożonych klocków gatunkowych. Nie ma tutaj większej finezji fabularnej ani scenariuszowych fajerwerków. Jest za to solidna praca realizatorów, dobrze dobrani aktorzy rozumiejący konwencję i kawał świetnej, niezobowiązującej zabawy. Amerykańskie kino rozrywkowe z prawdziwego zdarzenia, z akcją umiejscowioną w stolicy rozpusty i przepychu. To miało prawo się nie udać, a jednak… Zarówno miłośnicy ambitniejszego kina, jak i fani rozrywkowych popcorniaków pokochali Kac Vegas. Wataha rozpierzchła się już dawno, ale tę imprezę zapamiętamy wszyscy do końca życia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj