Kazimierz Kaczor kojarzony jest głównie z rolami w serialach Polskie drogi, Alternatywy 4 czy Złotopolscy. W latach 90. prowadził popularny teleturniej "Va banque". Prezes Związku Artystów Scen Polskich między 1996 a 2002 rokiem. Niedawno pojawiła się książka Kazimierz Kaczor. Nie tylko polskie drogi, będąca zapisem wywiadu-rzeki z aktorem.

TOMASZ SKUPIEŃ: Kategoria "aktorzy". Jego genialne role w komediach Barei bawiły, mimo iż marnował państwowe paliwo, nie wyłączając dźwigu.

KAZIMIERZ KACZOR: Co wiemy o aktorze Kazimierzu Kaczorze?

Bardzo dobra odpowiedź. Tęskni pan za "Va banque"?

Nie wiem, czy "tęsknię" jest tutaj dobrym słowem. To był pewien rodzaj pracy, którą wykonywałem przez parę lat. Była dla mnie bardzo interesująca, frapująca, przynosiła też wiele satysfakcji. Poza tym "Va banque" stanowił dla mnie takie swoiste zabezpieczenie finansowe, dzięki któremu mogłem prezesować ZASP-owi, gdzie, jak wiadomo, pracowaliśmy społecznie.

Dziś poprowadziłby pan jakiś teleturniej?

Pewnie tak. Wszystko zależy od okoliczności, co aktualnie robię, z czego musiałbym zrezygnować. Lubię teleturnieje. W Stanach są ich dziesiątki, i to jeszcze parę takich, które w Polsce się nie pojawiły. Jeden jest szczególnie "aktorski", nazywa się "Pyramid". Tam doprowadzić zawodnika do zwycięstwa należy przy pomocy min i gestów.

Dwóch aktorów odpowiadających za sukces Polskich dróg, pan i Karol Strasburger, prowadziło w Telewizji Publicznej dwa popularne teleturnieje. Ciekawy zbieg okoliczności.

Rozumiem, że takie skojarzenie mogło zaistnieć. Z drugiej strony proszę pomyśleć o producencie, prywatnym człowieku, który wykupił licencję w Stanach Zjednoczonych i chciał te teleturnieje wprowadzić w Polsce. Do głowy przyszło mu, żeby prowadzili je dwaj najbardziej popularni aktorzy. I stąd Karol jest w "Familiadzie", a ja byłem w "Va banque".

Kiedy w Polsce powstawały lepsze seriale: w PRL-u czy teraz?

Oczywiście przedtem. Chodzi głównie o zasoby gotówki, które przeznaczano na te seriale i staranność ich robienia. Praktycznie rzecz biorąc, robienie serialu czy też granie w nim wtedy nie różniło się niczym od robienia normalnego filmu pełnometrażowego: ta sama ekipa, ci sami operatorzy, tak samo napisany scenariusz i ci sami reżyserzy. Z tym że trwało to dłużej - stąd też staranność była o wiele większa. A poza tym scenariusze były ciekawsze. Dziś przy robieniu seriali obecny jest pośpiech. I to już nawet nie nazywa się serial telewizyjny czy serial filmowy, tylko telenowela. Chodzi o to, żeby za małe pieniądze zrobić jak najwięcej i utłuc tych odcinków, ile tylko się da. I jeszcze chętnie z amatorami czy też półamatorami, którzy są bardzo niskopłatni. Niestety zmierza to ku bylejakości.

Ogląda pan któreś dzisiejsze seriale? Polskie, zagraniczne?

Tak, zagraniczne. Jestem miłośnikiem seriali amerykańskich, czy powiedzmy anglojęzycznych, gdyż w miarę swobodnie poruszam się w tym języku. Z tych emitowanych w Polsce oglądałem m.in. Grę o tron, Boardwalk Empire, Żonę idealną. Szczególnie ten ostatni to świetny serial. Równie dobre jest House of Cards, które powstało w sposób mniej tradycyjny - wyłącznie za prywatne pieniądze i dla internetu.

W Polsce grał pan między innymi u Stanisława Barei. Nie ma pan wrażenia, że jego seriale i filmy były lepszymi kronikami PRL-u niż te oficjalne?

Jak na dzisiejsze spojrzenie na tamte czasy, to oczywiście, były głębsze i śmieszniejsze, dobrze podglądające tamtą rzeczywistość. Oficjalne kroniki filmowe pokazywały świat wyłącznie z jednej strony i raczej chodziło o to, żeby tę rzeczywistość wygłaskać i ukazać "w różowych barwach". A Stanisław razem ze scenarzystami po prostu pokpiwał sobie z tego, co nas otacza.

Stanisław Bareja dziś miałby rację bytu? Odnalazłby się w naszej rzeczywistości?

Tak jak każdy utalentowany człowiek, pan Bareja by ewoluował, więc na pewno znalazłby swoje miejsce i w dzisiejszych czasach. Tym bardziej że do obśmiania jest sporo rzeczy. I nie trzeba się obawiać, że jakaś cenzura to zaatakuje czy będzie próbowała masakrować.

Czy którąś ze swoich ról uważa pan za kultową? Kurasia, Jana Serce, senatora Złotopolskiego?

Bardzo trudno określić, co dokładnie znaczy "rola kultowa". Czy to jest ta, która się najbardziej podoba, czy ta cytowana najczęściej? Niewątpliwie soczysty i obrazowy język Leona Kurasia mógłby być takim wzorcem - te jego powiedzenia aż do dzisiaj są powtarzane przez ludzi.

Czy seriale są ujmą dla aktora, zwłaszcza teatralnego?

Skądże. Nieważne jest, co się robi i jak nazwane jest to dzieło - ważne, czy jest ono dobre. Czy lepiej jest źle zagrać Hamleta niż dobrze w komedii? Hańbą jest zagranie w serialu, a wyczyny w reklamie są w porządku, bo przynoszą pieniądze? Liczy się, jak to zostało zrobione, co to w ogóle jest oraz czy jest to artystyczne i twórcze.

Skoro się pan nie wstydzi seriali, to dlaczego tytuł wywiadu-rzeki brzmi "Nie tylko polskie drogi"?

To akurat wybór nie mój, tylko pana Piotrowicza. Nie chciałem w tym zakresie autora ograniczać, po prostu przyjąłem go do wiadomości. Zresztą ja bym nie potrafił wymyślić lepszego.

Interesuje się pan grami, głównie strategicznymi. Czy mają coś wspólnego z grą aktorską?

Nie. Jeśli chodzi o gry komputerowe, to nic z mojego warsztatu nie jest potrzebne, bo nie ma znaczenia, czy będę przy tym pięknie recytował poezję, czy robił właściwe miny, czy zgrabnie się poruszał. Jedynym wspólnym elementem jest to, że w jednym i drugim używam szarych komórek. I w życiu również.

A co pan myśli o filmowych adaptacjach gier?

Mnie to trochę zaskoczyło. Myślę, że wszyscy traktują to jako taki związek: jeśli coś jest popularne, na przykład gra komputerowa, to zrobimy według niej film. Albo film był bardzo dobrze przyjęty przez publiczność, więc zrobimy grę komputerową i napiszemy książkę. Żeby na tym jednym sukcesie jechać. Znów powstaje pytanie: czy to jest dobre? Bo jak jest dobre, warto było to robić.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj