Filmy Makoto Shinkaia są trochę jak produkcje Christophera Nolana – mają ogromne rzesze fanów, lecz nie brakuje też malkontentów twierdzących, iż Shinkai jest przereklamowany. Do reżysera przywarł już przydomek nowego Hayao Miyazakiego, co rzeczywiście może być sporą przesadą, jednak filmy Shinkaia to zawsze wydarzenie. On oraz Mamoru Hosoda wyrobili sobie już dobrą opinię wśród widzów i krytyków. Studio Ghibli chwilowo nie jest w zbyt dobrej kondycji – Hayao Miyazaki ponownie powrócił z emerytury, lecz i tak tempo pracy studia znacznie zmalało. Pustkę wypełnił właśnie głównie Makoto Shinkai, którego pierwsze dzieło trwa zaledwie kilka minut (Ona i jej kot, org. Kanojo to kanojo no neko). Po drodze reżyser wykreował jeszcze graficzne laurki, jak Hoshi o ou kodomo, przypominające wręcz animacją filmy studia Ghibli czy Koto no ha no niwa, film z tak obłędną grafiką, że zapomina się o fabule. Fani japońskiej animacji kojarzą na pewno najbardziej 5 centymetrów na sekundę, podzieloną na trzy części historię, zdecydowanie najbliższą klimatowi najnowszemu dziełu Shinkaia. Wydawałoby się, że Makoto Shinkai może kiedyś dogoni renomą Hayao Miyazakiego, kto wie... Kimi no na wa. pokazuje, że cel nie jest wcale tak daleko. Mitsuha Miyamizu to licealistka z małej miejscowości Itomori, malowniczej, pięknej, lecz nudnej. Za nudnej dla dziewczyny, która wolałaby być chłopakiem, bo faceci mają łatwiej, a do tego najlepiej jeszcze mieszkać w Tokio. Co można robić w Itomori? Mitsuha mieszka z babcią i młodszą siostrą, podczas gdy ojciec dziewczynek wolał zająć się polityką. Nie w smak mu bowiem odziedziczona za sprawą zmarłej żony świątynia. Mitsuha wraz z rodziną opiekuje się shintoistycznym przybytkiem, co jest jej jedynym urozmaiceniem dnia, poza szkołą oczywiście. Taki Tachibana to licealista z Tokio, pracujący dorywczo w restauracji. Marzy o zostaniu architektem, co ma sens, zważając na jego upodobanie do rysowania krajobrazów i budynków. Mitsuha i Taki nie mają więc ze sobą wiele wspólnego, poza jednym – pewnego dnia on budzi się w jej ciele, a ona w jego… Zamiana ciał to koncept stary jak świat, ale trzeba z niego wycisnąć coś nowego, aby zainteresować widza. Kimi no Na wa się to w pełni udaje. Myk polega na tym, że bohaterowie długo mylą swoje zamiany ze snami. Zamieniają się ciałami podczas snu, a co ciekawe, kiedy na przykład Mtitsuha jest w ciele Takiego, nie ma bladego pojęcia, co robi w tym czasie w jej ciele Taki. Tym sposobem oboje zaczynają zapisywać swoje sprawozdania w telefonach tej drugiej osoby, prowadząc swoisty pamiętnik, ażeby nie wprowadzić zbyt dużego zamieszania w swoim życiu. W końcu nawet znajomi bohaterów zaczynają zauważać, że ich przyjaciele zachowują się od czasu do czasu dość nietypowo – zamiany są dość losowe. O ile więc wygląda to dość sztampowo, w życie Mitsuhy i Takiego wkrada się dramat. Nad Ziemią przelatuje kometa Tiamat. Nagle zamiany ciałami ustają, a zdezorientowany Taki postanawia dociec, co właściwie się stało. To wszystko, co można zdradzić, nie psując przyjemności z oglądania, ponieważ dopiero w dalszej części filmu zaczyna być naprawdę ciekawie. Kimi no na wa. urzeka fabułą, która w pewnym momencie przeradza się w coś na kształt kryminału. Początkowy wydźwięk, jakby nie było zabawnej i dziwnej sytuacji, która spotyka bohaterów, gdzieś zanika, ustępując pola coraz to poważniejszemu klimatowi. To właśnie tajemnica stojąca za zamianą ciałami, a przede wszystkim powód zniknięcia tego fenomenu są najważniejsze. Makoto Shinkai lubi serwować widzom dość łzawe historie, a Kimi no na wa. jest tego jednym z wielu przykładów. Dramat rozgrywający się na ekranie dostarcza mnóstwo emocji, a chwilami ogląda się tę animację z zapartym tchem. Niestety zarówno Mitsuha, jak i Taki nie posiadają szczególnie złożonej osobowości – to po prostu zwyczajni młodzi ludzie, niewyróżniający się wśród tłumu. A jeżeli jesteśmy przy wadach – uważny widz zauważy niestety dziury fabularne, które bez wątpienia sprawiają, że fabuła wciąż pędzi do przodu, a nie grzęźnie w konkretnych miejscach. Trzeba Kimi no na wa. oglądać w ciągłym skupieniu, aby nie pogubić się w wydarzeniach dotyczących dwójki bohaterów. To nie jest może Incepcja, lecz seans wymaga myślenia. Strona wizualna, jak to w filmach Shinkaia, prezentuje się wspaniale. Tła są przepiękne, animacja płynna, a muzyka wspaniale oddaje nastrój wydarzeń rozgrywanych na ekranie. Osoby nieinteresujące się na co dzień japońską kulturą (nie tylko tą popularną), mogą czuć się odrobinkę zagubione – Mitsuha pomaga w rodzinnej świątyni, warto więc przynajmniej sprawdzić, czym właściwie jest religia shinto. Historia jest jednak na tyle uniwersalna, że polecam obejrzenie Kimi no na wa. absolutnie każdemu. Nie trzeba być fanem animacji, aby docenić dobry film – nawet, jeżeli to anime, czyli chwilami dość specyficzna dla zachodniego widza stylistyka. Jeżeli ktoś chce dowiedzieć się, dlaczego film nazywa się właśnie tak, jak się nazywa (ang. Your Name, Twoje imię), musi po prostu go obejrzeć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj