Format obrazu

Mój redakcyjny kolega Michał wspominał w swoim tekście o tym, że - powszechny do dziś - 35 mm film stosował już Thomas Edison w swoim kinetoskopie i kinetofonie. To jednak nie wszystko, co zawdzięczamy jemu, a raczej przede wszystkim jego pomocnikowi, Williamowi Kennedy'emu Dicksonowi, fotografowi pracującemu w studiu wynalazcy. W 1888 roku, znana chyba każdemu, firma Eastman Kodak wprowadziła na rynek 35 mm film fotograficzny w rolkach. Edison postanowił wykorzystać go w swoim nowym wynalazku. Wprowadzenie tego planu trwało kilka lat i wymagało wielu eksperymentów. Dickson opracował w końcu zapis obrazu o wysokości czterech perforacji (otworów po bokach, lub - jeśli mowa o wykorzystaniu filmu w fotografii - na górze i dole rolki). Rezultatem była klatka o wymiarach 24.13 mm x 18.669 mm, co dawało proporcję obrazu 1.33:1 lub - jak kto woli - 4:3. Format ten królował w kinach i domowych pieleszach przez długie lata, a wszystko dzięki standardowi wdrożonemu w roku 1909. Telewizory i monitory komputerowe utrzymały format 4:3 przez blisko 100 lat, nieco inaczej było już w przypadku kina. Tam status quo utrzymało się do roku 1929, kiedy to zaczęto wprowadzać optyczny zapis dźwięku na filmie. Spowodowało to ściśnięcie nieco klatki zawierającej obraz. Tutaj na pomoc przyszła Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej. W 1932 r. wprowadziła  nowy, uzyskiwany przez ucięcie kawałka obrazu na dole i górze, standard, 1.37:1. Różnica w wielkości była na tyle mała, że komfortowo można było oglądać taki obraz na ekranach o starym formacie, oraz używać ich zamiennie na projektorach. Format akademii obowiązywał w każdym filmie nakręconym w latach 1932 - 1952. Jego zmierzch nastał wraz z pojawieniem się naturalnego wroga kina - domowych odbiorników telewizyjnych. Po co ktoś miałby chodzić do kina, skoro to samo miał w domu? Przemysł filmowy bardzo wtedy cierpiał. Żeby przyciągnąć widzów z powrotem przed kinowe ekrany, zaczęto eksperymentować z dwoma nowinkami. Wielokanałowym dźwiękiem, do którego wrócimy później, i obrazem panoramicznym. 30 września 1952 pokazano coś, co zapoczątkowało panoramiczną rewolucję. Cinerama, bo taką nazwę nosił nowy system audio-wideo, to dziecko Freda Wallera. Zaczął on tworzenia wielokamerowych i wieloekranowych symulatorów dla działonowych na bombowcach podczas II Wojny Światowej. Do nagrywania Cineramy stosowano 3 kamery z obiektywami o ogniskowej 27 mm, z których każda używała filmu 35 mm, ale o wysokości 6, a nie 4 perforacji. Dawało to obraz o polu widzenia wynoszącym aż 147 stopni i formacie 2.59:1. Całość wyświetlana była na zagiętym ekranie za pomocą 3 projektorów i aż 7 kanałów dźwiękowych. Z Cineramą związane było kilka problemów, przede wszystkim z nagrywaniem obrazu. Przede wszystkim stała ogniskowa kamer znacznie ograniczała możliwości wykorzystania głębi ostrości. Przez pierwszą dekadę jedynym zastosowaniem systemu było obwoźne kino prezentujące filmy podróżnicze. Dopiero w 1962 roku zastosowano go do nakręcenia filmu fabularnego, a za całego życie Cineramy powstały ich jedynie dwa. How the West Was Won był tym, który zdobył zdecydowanie większą sławę, Wspaniały świat braci Grimm miał nieco mniej szczęścia. Rok po starcie Cineramy Paramount wypuścił swój pierwszy film szerokoekranowy. Obraz zatytułowany Shane oryginalnie nakręcono w formacie akademii, ale ucięto nieco górę i dół, dając stosunek obrazu 1.66:1. Film ten pokazano na znacznie większym niż dotychczas ekranie, co uświadomiło twórcom nowy problem. Większy obraz równał się większemu ziarnu filmowemu a to, gorszej jakości obrazu. 20th Century Fox, kolejna z wielkich wytwórni filmowych zgłosiła się o pomoc do prof. Henriego Chrétien, twórcy Anamorfoskopu. Urządzenie to korzystało z obiektywu anamorficznego o formacie 2:1. Optyka taka ściskała obraz w poziomie, na standardowej taśmie 35 mm z zapisem o wysokości 4 perforacji., by potem wyświetlać go na specjalnych projektorach w stosunku obrazu 2.35:1. Systemu tego, zwanego Cinemascope, zaczęły używać wszystkie wytwórnie filmowe prócz Paramount. Po dziś dzień, choć zmieniono sposób zapisu, ten właśnie format stanowi standard w kinie. Co ciekawe, choć w nomenklaturze przyjęło się używać niższej wartości  w rzeczywistości stosunek obrazu waha się od 2.35 do 2.4:1, ze średnią 2.39. Paramount opracowywał w tym czasie nowy, własny system o nazwie Vistavision, z formatem 1.85:1. Sposób uzyskania takiego obrazu był banalnie prosty. Wpierw nagrywano go na obróconą o 90 stopni taśmę, na klatkach o szerokości 8 perforacji, by potem nagrać je jeszcze raz, w normalnej orientacji, za to ze znacznie mniejszym ziarnem. Alfred Hitchcock bardzo cenił sobie ów format, kręcąc w nim wiele swoich dzieł. Taśma 35 mm ma jednak swoje ograniczenia. Tutaj swoją niszę znalazł Mike Todd i jego Todd AO, wprowadzając taśmę 70 mm i format 2.20.1, The Sound of Music czy Patton to tylko 2 przykłady filmów wykonanych w tej technice. Do dziś są one wzorem i pokazem możliwości jaką ona daje. Kolejnym jest nakręcony w niebywale szerokim formacie 2.76.1 i również z użyciem taśmy 70 mm Ben-Hur, który powstał z użyciem kamery MGM 65. Jest to dosyć ważny dla historii filmu kawałek sprzętu, który później zakupiła firma Panavision, montując na nim standardowy, sferyczny obiektyw zamiast anamorficznego, osiągając taki sam format, jaki miała Todd AO. Koszta związane z kręceniem filmów na taśmie 70 mm oraz rozwój odczynników i procesów chemicznych przy wywoływaniu 35 mm negatywów, a co za tym idzie lepszej jakości obrazów, doprowadziły niestety do znacznego spadku liczby  produkcji tworzonych na tych wielkich taśmach. A gdzie w tym wszystkim format 1.77:1, czy też - jak kto woli - 16:9? Kiedy w latach 80. ubiegłego wieku zaczęto tworzyć standard HD dla telewizji, Kerns H. Powers zaproponował ten format jako formę kompromisu między systemami 1.33:1 (4:3) i 2.35:1, dwoma najbardziej skrajnymi wśród popularnych formatów. Dzięki jego powierzchni i geometrii, każdy właściwie format, wyświetlany na ekranie z tym stosunkiem szerokości do wysokości, zajmował tyle samo powierzchni, oferując widzowi komfort oglądania. Tak też narodził się standard stosowany do dziś w produkcjach DVD, HD i 4K.

IMAX, cyfry i 3D

Istny renesans 70 mm filmów stanowi IMAX, jedyny chyba na świecie, tak bardzo niezależny producent kamer, projektorów, jak i właściciel sieci kin pod tą samą nazwą. Podobnie jak w Vistavision, film nagrywany jest tutaj poziomo, jednak w innym formacie, mianowicie 1.44:1. Sam rozmiar filmu jest też inny niż w przypadku klasycznej taśmy 70 mm. Filmy IMAX wyświetlane są na znacznie większych ekranach niż w przypadku klasycznego kina. System ten cieszy się stale rosnąca popularnością, do tego stopnia, że nadchodzący wielkimi krokami film Avengers: Infinity War w całości nakręcony został za pomocą cyfrowych kamer IMAX, do tej pory z reguły tylko część fabularnych filmów pełnometrażowych była kręcona w tym formacie. W zabawie nim i wplataniu w klasyczny obraz bryluje Christopher Nolan A skoro przy kinematografii cyfrowej już jesteśmy, to i tu należy się drobny rys historyczny, zwłaszcza, że ten sposób rejestracji obrazu od niedawna dominuje rynek kinematografii. Już we wczesnych latach 80. ubiegłego wieku firma Sony propagowała ideę elektronicznej kinematografii. Nie spotkało się to ze zbyt ciepłym przyjęciem, jednak ich system nie spotkał się ze zbyt ciepłym przyjęciem, jak większość nowin w tej branży. W przypadku kamer cyfrowych ciężko mówić o kompletnej rewolucji. To było raczej powolne, stopniowe i nieraz niechętne przystosowanie się branży do rozwoju technologicznego. Największy wpływ na popularyzacje miał film Star Wars: Episode II - Attack of the Clones, który był jednym z pierwszych całkowicie kręconych kamerami cyfrowymi. Pozostaje nam jeszcze jedna nowinka, czyli kino 3D. Eksperymenty nad trójwymiarowym, stereoskopowym obrazem trwały od końca XIX wieku, ale pierwszy pokaz dla szerszego grona widzów nastąpił dopiero w 1922 roku. Przez lata system ten był wznawiany i porzucany, zaś badania nad nim wyjątkowo nieregularne. Na ratunek przyszedł tutaj James Cameron i jego pasja do nowinek technologicznych. Jego Głosy z głębin 3D, zapis jego podróży do wraku Titanica, do dziś uważany jest za wskrzesiciela trendu i jeden z najlepszych trójwymiarowych filmów jakie kiedykolwiek powstały. Jednak to jego kolejne dziecko, Avatar, było technicznym majstersztykiem. Możemy się spierać o jego walory fabularne, ale pod względem technologii... Do dziś pamiętam jak siedziałem w kinie, a wokół mnie rozkwitała Pandora.

Dźwięki kina

Już wiemy, jak rozwijała się technika i format obrazu. A jak wygląda kwestia udźwiękowienia filmów? Choć zaczęło się już od kina niemego, kiedy to taper, bądź też cała orkiestra, akompaniowały na żywo pokazom filmowym, ciężko tu jednak mówić o prawdziwym udźwiękowieniu. Z tym zaczął eksperymentować nikt inny, jak Thomas Edison, tworząc wspomniany już wcześniej Kinetofon, czyli połączenie Kinetoskopu ze zwykłym fonografem. Co prawda jednocześnie mógł to oglądać tylko jeden widz, a samo urządzenie dźwiękowe było mało pojemne, to nie można nie zauważyć wkładu, jaki Edison miał w kinematografię. W roku 1919, 3 dekady po tym, jak rozpoczęły się prace nad Kinetofonem, Josef Engl, Joseph Massole i Hans Vogt opatentowali system nagrywania dźwięku na taśmę, eliminując potrzebę dodatkowego nośnika. Proces tri ergonowy był niezwykle złożony i wykorzystywał przetwarzanie dźwięku na impuls elektryczny napędzający błyskające światło nagrywane na taśmę filmową. Do odtworzenia tak nagranego dźwięku wystarczyło jedynie odwrócić proces. Problem pojawił się jednak w kwestii nagłośnienia. Tutaj z pomocą przyszedł doktor Lee de Forest i jego audion, rodzaj lampy próżniowej, wzmacniającej sygnał. Stworzył on własne studio, zaś swój wynalazek opatentował. Przeszło 1000 filmów nagranych jego systemem wyświetlane było w 34 kinach na wschodnim wybrzeżu. Czas dźwięku jako nieodzownego elementu kinematografii jednak jeszcze nie nadszedł. Po drodze powstały jeszcze takie systemy, jak Vitaphone, autorstwa Western Electric i Bell Telephone Labs. Znów mamy tu do czynienia z płytą zsynchronizowaną z obrazem. Jedynie Warner Bros., maleńkie wówczas studio, wykazało zainteresowanie. Nie chodziło im jednak o pełne udźwiękowienie filmów, a jedynie o zastąpienie taperów i orkiestr. Trudno się zresztą dziwić, wszak przerobienie całej infrastruktury kin, otwarcie studiów dźwiękowych, więcej kryteriów przy doborze aktorów no i jeszcze problem z lokalizacją filmów w krajach nieanglojęzycznych. To wszystko stanowiło ogromne ryzyko dla branży filmowej. Na wycofanie się było już jednak za późno. Firmy Loew (obecnie MGM), Famous Players Lasky (potem część Paramount), First National, Universal i Producers Distributing Corporation podpisały umowę o wprowadzeniu ujednoliconego systemu dźwięku w przypadku, w którym dźwięk szerzej zawita w branży. W międzyczasie Warner Bros. nieźle się rozkręciło. W 1927 r. powstało pierwsze studio dźwiękowe. W tymże roku powstał film, który na dobre wprowadził dźwięk do kin - Śpiewak Jazzbandu. Z początku miał być kolejnym filmem niemym z nagranym akompaniamentem, jednak dzięki improwizacji wokalnej aktora, Ala Jolsona, stało się inaczej. Flm zawierał tylko dwie sceny z nagranym głosem, resztę dialogów, prezentując na planszach. To jednak wystarczyło. Potem przyszedł wspomniany rok 1929 i uznanie przez Akademię udźwiękowienia kina. Wtedy już każde studio filmowe posiadało ten czy inny sposób rejestracji dźwięku. Pojawiła się standaryzacja formatu, a 3/4 filmów nakręconych w tym roku posiadało dźwięk w tej czy innej formie, choćby i prerejestrowanej muzyki opisowej. Status quo utrzymał się, podobnie jak format akademicki, do momentu pojawienia się telewizji. Historię Cineramy i jej 7 ścieżek audio już znacie, zasadniczo do 1976 roku niewiele się w tym temacie zmieniło. Jednak gdy ta zmiana przyszła, to z całą, że się tak wyrażę, mocą, a wręcz Mocą. W tymże roku opracowano system dźwięku Dolby Stereo, wbrew swej nazwie posiadający 4 kanały. Po raz pierwszy użyto go w Star Wars: Episode IV - A New Hope Gwiezdnych Wojen. Od tego czasu przeszliśmy przez kolejną generację Dolby Stereo, Dolby Digital (5.1 kanału), DTS (cyfrowy dźwięk na osobnym nośniku), czy SDDS, będący pierwszym systemem 7.1. Co dalej? W japońskich kinach już szaleje dźwięk 22.2 kanału, zaś magicy z Dolby stworzyli przestrzenny dźwięk obiektowy. Nie ma się co oszukiwać, technika idzie naprzód, a kino staje się coraz bardziej i bardziej magiczne.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj