Kultura Gniewu już po raz czwarty wznawia kultowy komiks Śledzia, którego namówiliśmy, żeby po latach powrócił z nami chociaż na moment na stare śmieci.
Bartek Czartoryski: Minął kawał czasu od domknięcia przez ciebie ostatniego numeru Osiedle Swoboda, a jednak ludzie nadal chcą czytać twój komiks. Zapewne nie najgorsze to uczucie?
Michał Śledziński: Fakt, stuknęło już dziesięć lat od zakończenia serii i jest mi naprawdę miło, że komiks nadal znajduje czytelnika. Ale trudno powiedzieć, czy to dlatego, że Produkt wychodził w małym nakładzie, czy może ludzie chcą mieć Osiedle w wydaniu zbiorczym, a Kultura Gniewu również stosuje strategię niedoboru i stąd tyle tych reedycji...?
Sporo jeszcze w tobie zostało tego Śledzia, który przed laty rysował pierwsze plansze Osiedla?
Nie mam pojęcia, ale wydaje mi się, że bardzo dużo. Trzeba by pewnie zapytać bliskich mi ludzi, czy coś się pozmieniało, bo z mojej perspektywy – niewiele.
Ale na blokach już nie mieszkasz, zmieniłeś otoczenie.
Niby tak, lecz i tutaj, na Żoliborzu, w swoim budynku mam takie samo środowisko, jak niegdyś na blokach. Mam starszego pana, takiego ledwie żywego, co ostro pije i słabo wygląda, którego żona wyrzuca z domu i który potem próbuje dostać się do środka, wbija kod do drzwi, ale coś źle przyciska i ten nie działa. Jak się na niego natknę, to mu pomagam, czasem schodzi jego kolega, również pijaczek, i bywa, że on go wpuszcza. Obok z kolei mieszkają młode dresiki. Z ludźmi zazwyczaj jesteśmy tutaj na „dzień dobry”, nic więcej. Jest też pan, który zamiata, codziennie kończy o piętnastej, a potem murek, piweczko. Osiedlowa klasyka.
Czyli, jakby nie było, masz gotowe scenariusze?
Mam, i sobie coś tam od półtora roku rysuję, starając się ugryźć ten temat na nowo i zobaczyć, czy coś ciekawego z tego wyniknie. Jak na razie rozgrzebałem trzy różne rzeczy i żadnej nie mogę skończyć, bo pojawiają się kolejne pomysły, które wydają mi się bardziej trafione, bardziej aktualne jeśli chodzi o komentarz społeczny. Prawdopodobnie dojdzie do tego, że porzucę te stare, kiedyś wymyślone rzeczy i zacznę coś zupełnie nowego.
Po tych wszystkich latach nadal czujesz się niejako zobligowany do narysowania sequela przez wzgląd nad niemal mityczny głos ludu domagający się kontynuacji Osiedla?
Chyba udało mi się ten moment przetrwać, raczej już nikt na sequel nie czeka, nie wymaga ode mnie kontynuacji. I dobrze się stało, bo nie wyobrażam sobie robienia komiksu pod presją. Przy drugiej serii, kolorowej, która wychodziła w zeszytach, musiałem projekt ciągnąć chcąc nie chcąc i wydaje mi się, że odbiło się to na całości, nie ma ona odpowiedniego rytmu. Absolutnie nie była to wpadka, raczej ciekawy eksperyment z mieszaniem gatunków, ale jednak rysowałem w stresie. A teraz chyba tylko jacyś najtwardsi fani czekają na kontynuację Osiedla. Coś tam cały czas wymyślam, dłubię i pewnie nareszcie dojdę do momentu, że będę miał coś, co jest okej i mogę to narysować.
Gdy trafiają do twoich rąk kolejne wydania Osiedla, kiedy je otwierasz, kartkujesz, przerzucasz kolejne strony, masz ochotę coś zmienić, przepisać, przerysować?
Nie, to nie jest zdrowe myślenie, raczej niehigieniczne, jeśli chodzi o psychikę, o głowę. Jak coś jest zakończone, to zostawmy już to, jakim jest. Dlatego też długo zwlekałem z decyzją o wydaniu zbiorczego Osiedla, bo nie byłem do końca zadowolony z tego, jak jest narysowane pod względem czysto warsztatowym. Przez trzy lata myślałem o tym, że trzeba by to było narysować od nowa i były to trzy lata kompletnie przeze mnie zmarnowane. Jedyne, o co mogę się pokusić, to, jak w przypadku nowego wydania, dorysowanie jakiejś planszy. Dorzuciliśmy splash page, bo okazało się przy składzie, że jest pewien kłopot i zostaje nam pusta strona, którą wypada zagospodarować.
Na Facebooku pisałeś także o nakładzie pracy, jaki włożyłeś w obwoluty. Rozwiniesz?
Chodziło mi o kwestię techniczną, bo chciałem otrzymać jak najczarniejszą czerń, a przy okazji pokolorować całość ręcznie akwarelą. Wykonanie tej pracy, czyli szkicowanie i nakładanie akwareli, nie było znowu jakąś wielką filozofią. Myślałem raczej o tym, ile czasu spędziłem już przy komputerze, w Photoshopie, wygładzając wszystko. Chciałem, żeby obwoluty wyglądały naprawdę super.
Nieprzerwanie słychać też o innych twoich projektach, nie tylko komiksowych, ale i – szczególnie ostatnimi czasy – filmowych. Tak bardzo wciągnęło cię reżyserowanie?
Póki co reżyserem jestem bardziej wirtualnym. Ostatnio robiliśmy reklamówkę z Wojtkiem Wawszczykiem i reżyserowałem pusty stół i dym z maszyny, bo reszta była robiona cyfrowo. Jest to ten rodzaj roboty, do której potrzeba sporo wyobraźni. Podobnie z animacją, mam gołe modele bez tekstur i muszę sobie wyobrazić, jakie te prymitywnie jeszcze prezentujące się lalki będą wyrażały emocje, a potem rozmawiać z animatorami, jak mają ostatecznie wyglądać. Sporo czasu spędziłem na pisaniu maili z poprawkami, to praca warsztatowa i szybko widać, czy coś się schrzaniło. Moim zadaniem jest sprawić, by animatorom dobrze się pracowało. Takie kelnerowanie troszeczkę.
A jak się ma aktorska adaptacja Osiedla?
Akurat teraz pracuję na storyboardami do filmu i jesteśmy na etapie składania wniosku o dofinansowanie, czyli oznacza to, że mamy scenariusz, że jest reżyser, że jestem ja i robię rzeczone storyboardy, a więc coś się dzieje. Co dalej, zobaczymy na kolejnym posiedzeniu Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej, czy wniosek znajdzie przychylne oko albo ucho. Dzieje się to wszystko po cichu i powoli. Po co o tym krzyczeć, skoro nie ma na razie o czym?
Swoją drogą: można być u nas jedynie komiksiarzem, odpuścić sobie inne projekty? Rzecz jasna chodzi mi o stronę komercyjną, nie artystyczną.
Zdaje mi się, że tak, jeśli tworzy się dla mecenatu, czy to państwowego, czy prywatnego. Jest nisza komiksów historycznych, polscy twórcy robią sporo takich rzeczy. Szczerze mówiąc, nie znam stawek, ale wydaje mi się, że są większe niż te, które zgarnia się na komiksach autorskich.
Nie myślałeś, żeby pójść ze swoimi komiksami na Zachód?
Szczerze mówiąc, nigdy nie próbowałem, bo moje rzeczy są mocno osadzone w kontekście lokalnym i nie ma możliwości przeniesienia ich w skali jeden do jednego. Bo tak naprawdę, co miałbym na tym Zachodzie robić? Jako rysownik może i dostałbym jakąś serię, ale pisać nikt by mi nie dał jako człowiekowi stąd, może mógłbym sprzedać jakiś koncept, są wydawnictwa jak Boom Studios, Dynamite czy Valiant, które potrafią przyjąć debiutancką serię, więc jeśli już, to tam, ale tego też nie robiłem. Nie wiem czemu, chyba jeszcze nie nadszedł odpowiedni moment.
Mam nadzieję, że tak czy inaczej Polska jako potencjalny temat prędko ci się nie znudzi.
Bynajmniej, to bardzo interesujący kraj, a robi się tu duszo i ciasno, dobrze by było się trochę porozpychać łokciami.