"Gdzie są zabawki z superbohaterkami?" – pytał badacz mediów i kultury popularnej Christopher Bell w czasie prelekcji na konferencji TED w 2016. Bell, ojciec dziewięciolatki zakochanej w popkulturze, przytoczył dwa przykłady, gdy próbował kupić dla niej coś w sklepie Disneya. W pierwszym przypadku, szukając gadżetów z Gamorą ze Guardians of the Galaxy, zauważył, że na większości z nich – plecakach, pudełkach śniadaniowych czy koszulkach – postać ta była... nieobecna. Innym razem, w okolicach premiery Avengers: Age of Ultron, miał problem ze znalezieniem jakiegokolwiek produktu z Czarną Wdową. Natrafił za to na zestaw odzwierciedlający scenę z filmu, w której grana przez Scarlett Johansson bohaterka wyskakiwała na motocyklu z odrzutowca. Z tą różnicą, że rzeczony zestaw składał się z motocykla, odrzutowca i... Kapitana Ameryki. Wygumkowanie przez Disneya postaci kobiecych z samodzielnie dystrybuowanych gadżetów (bo już u licencjobiorców – Lego czy Funko – pojawiają się one nieco częściej), ma swoje uzasadnienie. Kupując w 2009 Marvela, Disneyowi przyświecał jeden cel – pozyskać nową grupę konsumentów. Dotąd, dzięki serii animacji z księżniczkami, firma zarabiała przede wszystkim na dziewczynkach. Pozyskanie rynku komiksowego miało jej pozwolić dotrzeć także do chłopców. To wynikające z socjokulturowych przyzwyczajeń rozgraniczenie jest oczywiście głęboko seksistowskie: oto bowiem okazuje się, że nie opłaca się dystrybuować gadżetów z superbohaterkami, bo chłopcy/chłopacy/mężczyźni nie potrafiliby się z nimi utożsamić, a dziewczynki/dziewczyny/kobiety w ogóle nie byłyby nimi zainteresowane. Co więcej, wpływa to bezpośrednio na rynek adaptacji komiksowych – filmy z superbohaterkami nie powstają, bo... patrz wyżej.
fot. Hasbro
Zwolennicy obecnego status quo mówią wprost: zanim zaczniesz walczyć o genderową dywersyfikację rynku komiksowego, wykaż, że istnieje na nią zapotrzebowanie. I wiedzą, co robią, bo znalezienie miarodajnych statystyk dotyczących udziału płci w czytelnictwie komiksów wcale nie jest proste, przez co proste nie jest też dowiedzenie, że kobiety je czytają. A przynajmniej, że czytają komiksy superbohaterskie i to w stopniu wystarczającym, by opłacało się kręcić dla nich filmy. Faktem jest, że wszystkie dotychczasowe próby uczynienia z kobiety motoru filmu opartego na komiksie – od Supergirl z 1984, po Elektrę z 2005 – kończyły się finansową klapą. Stąd już krótka droga do wygodnej wymówki: skoro żaden nie okazał się sukcesem finansowym, nie istnieją przesłanki, by twierdzić, że któryś kolejny nim będzie. Warto zastanowić się, dlaczego produkcje z superbohaterkami – a w tym wąskim gronie znajdują się też Tank Girl (1995), Żyleta (1996) i Catwoman (2004) – nigdy nie odniosły sukcesu. Najprościej (i zgodnie z prawdą) byłoby napisać, że żadna z nich nie była dobra, ale istnieje jeszcze jeden wspólny powód: żadna nie miała dobrego pomysłu na swoją bohaterkę. Na pierwszy plan wysuwa się więc klęska charakterologiczna: Supergirl pozostała w cieniu swojego sławniejszego kuzyna, Tank Girl zabrakło siły oddziaływania, dwoista natura Elektry została zbanalizowana, a Barb Wire (bohaterkę Żylety) i Catwoman sprowadzono do roli seks-manekinów. Na kartach komiksu każda z nich miała złożoną osobowość, na ekranie do ich opisania wystarczy jeden wybrany przymiotnik: "dzielna", "zbuntowana", "seksowna", i tak dalej. Problem uwypukla się sam: ilekroć filmowcy dostają w swoje ręce komiksową superbohaterkę, nie wiedzą – w myśl stereotypu, że opowieść o mężczyźnie jest uniwersalna, ale już opowieść o kobiecie musi przemawiać tylko do wybranej płci – co zrobić, by zainteresować nią zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Potrzeby obu grup również traktowane są stereotypowo i nierzadko krzywdząco, bo jeśli "męskie" bohaterki są na ogół seksowne i heroiczne, to już te "kobiece" – infantylne, przesadnie emocjonalne i w jakiś sposób ubezwłasnowolnione. Przykładem niechaj będzie próba uczynienia z Wonder Woman serialu fabularnego z 2011. Dość powiedzieć, że w zrealizowanym wtedy, ale niesprzedanym pilocie bohaterka rozkleja się oglądając Pamiętnik z Ryanem Goslingiem i nieustannie lamentuje nad odejściem byłego chłopaka. No id Problematyczne podejście branży do superbohaterek bardzo dobrze puentuje skecz Saturday Night Live sprzed dwóch lat, ze Scarlett Johansson wcielającą się w Black Widow w prześmiewczym zwiastunie jej samodzielnego filmu. Seksizm w myśleniu o kobiecie jako konsumencie widać tam jak na dłoni: życie bohaterki sprowadza się do zagadnień modowo-plotkarskich, osią fabuły jest zawód miłosny, a w tle pobrzmiewają popowe szlagiery. "Marvel rozumie kobiety" – zapewnia narrator, a złośliwość zdaje się mieć drugie dno, bo choć skecz uderza w rynkową tendencję, to rykoszetem trafia też w samą Widow. Ta, pomimo pojawienia się w aż pięciu filmach Marvela, wciąż daje się czytać głównie przez pryzmat swojej seksualności i zależności wobec mężczyzn z drużyny. Przewrotnością całej sytuacji jest, że gdy przez Hollywood przetacza się feministyczna rewolta, wywracająca dotychczasowe postrzeganie płci, komiksowe superprodukcje pozostają jedyną jego odnogą tak niechętną zmianie. Czy Wonder Woman, pierwszy od dwunastu lat blockbuster z kobietą-superbohaterem, będzie w tym sensie nowym rozdaniem? Na razie nic na to nie wskazuje, bo choć zapowiedziano już realizację Captain Marvel z Brie Larson w roli tytułowej, Batgirl czy Gotham City Sirens, którego bohaterkami mają być Harley Quinn, Poison Ivy i Catwoman, to w tym samym czasie powstanie... blisko trzydzieści adaptacji komiksów, których bohaterami są mężczyźni. Co więcej, ewentualna klapa którejkolwiek z nich nie zagrozi powstaniu pozostałych. Z Wonder Woman jest dokładnie odwrotnie – w przypadku niepowodzenia, na kolejny film z kobietą-superbohaterem prawdopodobnie przyjdzie nam czekać dłużej niż "tylko" dekadę. Piotr Pluciński. Krytyk filmowy, publicysta. Prowadzi fanpage Z górnej półki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj