Drugi dzień w Gotham zaczął się od deszczu. Szare ulice, ludzie schowani pod parasolkami przemykający do metra, a pośród tego wszystkiego nasz wielgachny, biały autobus, którym przewożono dziennikarzy z hotelu na plan. Czyli w tym przypadku - w okolice Wall Street, do biurowca, w którym kręcono sceny z 8. odcinka Gotham. Bo choć serial ma swoje miejsce w studiach Warnera, filmowcom czasami zdarza się wyjść na zewnątrz.
To był dzień Wielkich Wywiadów. Zaczęliśmy od... Batmana. David Mazouz okazał się niezwykle energicznym, pogodnym i inteligentnym chłopakiem. Tej pogodności zresztą się nie dziwimy - od zawsze był fanem Gacka, więc gdy dowiedział się, że dostał rolę, zaczął krzyczeć. A gdy po pierwszym dniu zdjęciowym obudził się rano i uświadomił sobie, że wczoraj był Bruce'em Waynem, przez 30 minut skakał po łóżku.
[image-browser playlist="581871,581872" suggest=""]
Biurko Jima Gordona i posterunek w Gotham
Potem przyszedł czas na Alfreda, czyli Seana Pertwee. Brytyjscy dziennikarze rzecz jasna wypytywali go o ojca, który w końcu był Doktorem Who. Ja zaś byłem zainteresowany nową wersją lokaja-opiekuna młodego Wayne'a. Nowy Alfred to ekskomandos, który zamiast wujkiem-dziadziusiem jest dla Bruce'a momentami twardym opiekunem, nie powstrzymuje szorstkiego języka i ponoć będzie także uczył chłopaka sztuczek z nożem. Fajno.
W końcu przyszedł czas na Donala Logue'a i Bena McKenziego, czyli detektywów Harveya Bullocka i Jima Gordona. Tego drugiego oczywiście zapytaliśmy o ranę na głowie. Kręcił scenę walki z trzema opryszkami; miał uderzyć głową jednego z nich w ścianę, ale przez nieuwagę sam zahaczył o krawędź betonowego słupa. Trochę krwi, nic poza tym. Z kolei Donal okazał się wulkanem energii (a przecież rozmawialiśmy z nim w przerwie między ujęciami, po kilku godzinach pracy), niezwykle zaangażowanym w temat i zainteresowanym samymi dziennikarzami (współczuł mi długiej podróży z Polski).
[image-browser playlist="581873,581874" suggest=""]
Wayne Manor i studio Warner Bros. na Brooklynie
A, no i wcześniej odwiedził nas producent John Stephens, który do ekipy dołączył już po nakręceniu pilota. Jednym słowem: geek. Cudowny gaduła, z ogromną wiedzą o komiksach i widoczną miłością do materiału źródłowego - dobrze, że produkcją kierują tacy ludzie. (Nie omieszkał zauważyć, że miałem na sobie koszulkę z uniwersum Marvela. Wybaczył mi jednak, bo poprzedniego dnia miałem coś z DC i tłumaczyłem się chęcią zachowania dziennikarskiego obiektywizmu.)
Na koniec czekało nas podglądanie samej produkcji, czyli przemykanie niczym myszki po planie i przyciskanie się do ścian, by nie wejść nikomu pod nogi. A było komu wchodzić: jejku, ile oni mają sprzętu! Właśnie kręcili scenę w toalecie, gdzie Jim Gordon trafia, idąc tropem krwi, a gdzie rzuca się na niego jakiś oprych. Niby nic wielkiego, trzech aktorów, jedno miejsce, a sprzętu więcej niż podczas transmisji z meczu piłkarskiego.
Czytaj również: Relacja z pierwszego dnia na planie "Gotham"
Toaleta toaletą, mnie jednak bardziej interesowało, czy twórcy wykorzystają jako scenerię wielgachny gabinet pełen nazistowskich hełmów i samurajskiego ekwipunku. Jak się jednak okazało - to nie ich sprzęt. Takie kolekcje mają finansiści z Wall Street w swoich klubach. Choć jeszcze dziwniejsza była gablotka pełna pucharów, książek o Wall Street, albumów o Nowym Jorku i 11 września 2001 roku, w której obok tego wszystkiego stało... kolekcjonerskie wydanie filmografii Whoopi Goldberg.
[image-browser playlist="581875" suggest=""]
W domu mamy Pingwina