Kiedy człowiek ma dwadzieścia pięć lat, tchnąć w niego życie mogą nawet i trupy. Garniec ze złotem leży bowiem nie tylko na końcu tęczy, ale i sześć stóp pod ziemią. Tymi słowami o Kirkmanie, Bartosz Czartoryski rozpoczyna swój comiesięczny cykl publicystyczny na temat komiksów.
Ciężko być Robertem Kirkmanem. Ale nie, zupełnie serio. Znaczy fajnie dostawać regularnie pięciocyfrowe przelewy, cieszyć się statusem jednego z najpoczytniejszych scenarzystów komiksowych w Ameryce, kręcić filmy i chodzić na piwo z Normanem Reedusem, lecz ciężko dźwigać na barach to wszystko, kiedy chciałoby się usiąść przy biurku z kotem na kolanach, upić łyk kawy i napisać coś nowego. Bo zawsze zostanie się gościem od zombie. Nie jest to zła fucha (George A. Romero poświadczy) i chwała temu, kto tyle życiu wyrwie, lecz, zakładając, że Kirkman ma jeszcze jakieś ambicje artystyczne poza zrzucaniem kolejnych lawin nieszczęść na Ricka Grimesa – a przecież ma – to ciężko przeskoczyć światowy fenomen, który rozprzestrzenił się niczym niegdyś pandemia dżumy. I choć od czasu zasilanej sukcesem wiadomego serialu eksplozji popularności
The Walking Dead coś tam dłubał przy różnych projektach dla Image (
Thief of Thieves nadal czeka na polską premierę), ale bodaj dopiero ukazujące się za granicą od niecałych trzech lat, a u nas od paru tygodni
Outcast #1 dochrapało się niemałej rozpoznawalności.
Pewnie nie bez wpływu na ten stan rzeczy miała decyzja o realizacji serialu na podstawie cyklu, która zapadła jeszcze przed publikacją pierwszego zeszytu. Można go oglądać także i u nas, co również czynię z przyjemnością, ale kłuje mnie pewien szczegół, a mianowicie dopisek „Opętanie” przy angielskim tytule, który, niejako z konieczności, obecny jest także na okładce komiksu. Niby pierdoła, lecz słowo to obarczone jest pewnym kontekstem teologicznym, a Kyle Barnes, czyli ów „wyrzutek”, do spółki z miejscowym klechą dopiero starają się dociec natury osobliwych zdarzeń nękających okolicę i niekoniecznie musi się rozchodzić o biblijne demony. Lecz może, nie wykluczam. Stąd sam ubolewam nad swoim czepialstwem („Toć bohaterem komiksu jest ksiądz, Czartoryski, głupi cepie”), ale, cóż, ja piszę poniższe słowa, czyli mi wolno. Chciałbym jednak, żeby tajemnica ciążąca nad niewesołym życiem Barnesa była bardziej złożona. I będzie (stąd moje czepialstwo wydaje się jeszcze bardziej zbędne), bo nawet jeśli okaże się, że za wszystkim stoi Belzebub czy inny Pazuzu, to z pewnością Kirkman odpowiednio wszystkim zamiesza.
Dopuszczam myśl, że odpowiedzi na pewne pytania znają już ci, co są z serią na bieżąco – sam przeczytałem jedynie wydany przez Mucha Comics pierwszy tom serii – i z góry podkreślam, że mogę się w swoich rozważaniach mylić, lecz wygląda na to, że będziemy mieli do czynienia ze specyficzną odmianą opowieści o egzorcyzmach*, bo rozchodzi się o opowieść drogi. Ryzykiem jest, oczywiście, pewna epizodyczność, ale przy jednoczesnym rozwinięciu i pogłębieniu wątku obyczajowego (co czyni serial) istnieje szansa, że komiks nie rozpłynie się w „uproceduralnieniu całości”. A tego bym nie chciał. Rozmawiałem niedawno z moim przyjacielem Robertem Sienickim (zbieżność imion! Przypadek?), który zmarnował sobie życie marzeniem o rysowaniu historii obrazkowych i doszliśmy do niezbyt skądinąd oryginalnej konkluzji, że procedural sprawdza się, jeśli ktoś nie przeniósł jeszcze swojej jaźni do internetu i nadal funkcjonuje z programem telewizyjnym pod pachą, a przed zaśnięciem odpala sobie przypadkowy odcinek
C.S.I.: Crime Scene Investigation (czy naprawdę to nadal trzy czwarte Ameryki?). Podobnie, przeniesiona na grunt komiksu, taka forma narracji potrafi wykastrować nawet potencjalnie porządną historię i sprowadzić tytuł do roli comiesięcznego zeszytowego czytadełka. Ale na to, jak sądzę, stary wyjadacz Kirkman jest zbyt bystry. Zresztą co ja mu będę podpowiadał, sam najlepiej wie, czego chce czytelnik i zdziwię się, jeśli
Outcast nie chwyci. Facet, który sprzedał miliony komiksów nie może się przecież mylić.
*skoro, jak już ustaliliśmy, ja piszę te słowa, wolno mi dopuścić się lingwistycznej niekonsekwencji i użyć słowa również obciążonego pewnymi teologicznymi konotacjami, a co (przypisek autora)
Bartek Czartoryski. Samozwańczy specjalista od popkultury, krytyk filmowy, tłumacz literatury. Prowadzi fanpage Kill All Movies
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h