Czterdzieści lat temu pewien śmiałek na nartach wodnych przeskoczył czającego się pośród fal rekina. I wówczas nikomu jeszcze nie przyszło do głowy, że jego wyczyn zapisze się w historii telewizji i będzie synonimem karkołomnego zwrotu fabularnego.
Seriale telewizyjne to rzecz, której żywot zależy tylko i wyłącznie od widza. No, może jeszcze od pieniędzy, ale jak wiemy, nie ma kasy bez oglądalności. Z kolei oglądalności nie ma bez zainteresowania, a żeby tworzyć produkcje zdolne zaciekawić, ich twórcy często uciekają się do radykalnych rozwiązań. Motywowani myślą, iż to, co niespodziewane, przyciągnie przed domowe ekrany tłumy ludzi, decydują się odejść od powszechnie przyjętej konwencji w stronę czegoś zupełnie innego. Często jednak staje się to nie trampoliną do sukcesu, a przeciwnie – gwoździem do trumny. Za sprawą proponowanych zmian czy niespodzianek serial w pewnym momencie zupełnie przestaje przypominać, to, do czego przywykliśmy. Główna fabuła nagle się gubi, bo scenarzyści kładą nacisk nie na jakość, a na jak najdłuższe podtrzymywanie życia swego dziełka, w dodatku za wszelką możliwą cenę. To właśnie te złe decyzje, które na zawsze zmieniają odbiór ulubionych produkcji, nazywamy przeskoczeniem rekina.
Termin, rzec można, na pierwszy rzut oka nie ma absolutnie nic wspólnego z telewizją. Bo gdzie rekiny, gdy mowa o zabiegach fabularnych? Okazuje się jednak, że nic nie bierze się z powietrza, a to znane dziś określenie także wywodzi się z serialu. A konkretnie z Happy Days, które święciło triumfy w latach 70. W piątym sezonie serialu, emitowanym w roku 1977, ulubieniec widzów, Arthur „Fonzie” Fonzarelli (w tej roli Henry Winkler) przyjął zakład, że przeskoczy rekina na nartach wodnych. I rzeczywiście to zrobił, ku dezorientacji wszystkich fanów serialu. Zupełnie odbiegało to od familijnej konwencji i jednocześnie stało się przyczyną wyniesienia drugoplanowej postaci (bo taką w założeniu Fonzie właśnie był) do rangi superbohatera, skupiającego na sobie światła wszystkich reflektorów. Scena została skrytykowana i rzuciła cień na dalsze odcinki. I choć serial trwał po tym incydencie jeszcze przez siedem sezonów, coraz mniej przypominał telewizyjny hit, który pokochali widzowie.
Jak to zatem jest z tym przeskakiwaniem rekina? By klarownie wyjaśnić pojęcie, posłużę się definicją rozpowszechnioną przez Jona Heina, twórcę nieistniejącej strony jumptheshark.com. Zgodnie z jego wypowiedzią, przeskoczenie rekina to „moment, w którym wiesz, że serial osiągnął szczyt. I w którym czujesz, że od tej pory będzie już tylko gorzej”. Na stronie Heina znajdowało się ponad 200 tytułów seriali, które jego zdaniem dokonały tego chwalebnego czynu. Oczywiście nie sposób teraz przywołać wszystkich z nich, niemniej jednak przykładów do poprawnego zrozumienia tego zjawiska mamy pod dostatkiem. Graficznie można byłoby to przestawić w ten sposób:
Zastanawiając się nad przyczynami tego zjawiska, można wyróżnić kilka kluczowych czynników. Należy do nich między innymi świadomość twórców, że ich świetnie sprzedający się serial nieuchronnie zbliża się do końca, bo zaplanowali fabułę na konkretną liczbę sezonów, a ludzie chcą jeszcze. Co się robi w takiej sytuacji? Na siłę się go przedłuża, nawet jeśli zakończenie ostatniej serii było idealnym zamknięciem całości. Ten przykry los spotkał między innymi serial Prison Break, który opowiada o ucieczce z więzienia. Choć historia zdawała się do dążyć do konkretnego punktu, twórcy ani myśleli zakończyć jej w momencie, gdy główny bohater rzeczywiście wydostaje się poza mury zakładu. Przeciwnie, powstały kolejne, rozlazłe i wysilone odcinki, które miały coraz mniejszy związek z samym tytułem (w wolnym tłumaczeniu z języka angielskiego Prison Break oznacza dokładnie ucieczkę z więzienia). Ostatecznie głównego bohatera nawet uśmiercono, by potem jednak przywrócić go do życia w nowym, piątym sezonie. Czego się nie zrobi dla utrzymania kultowej marki przy życiu...
Podobny los spotkał główną bohaterkę serialu Buffy The Vampire Slayer, którą uśmiercono we wzniosłej scenie końcowego odcinka piątego sezonu. Wydawało się to naturalną koleją rzeczy, tym bardziej, że moment ten przedstawiono z należytymi honorami, dodając wydarzeniu niezwykłej rangi i powagi. I gdy fani zdążyli pogodzić się z tragedią... okazało się, że będzie szósty sezon. Który zaczyna się od niczego innego, jak od zmartwychwstania Buffy. Prawdopodobnie wielu fanów początkowo czerpało frajdę z powrotu ulubionej produkcji, jednak nowa odsłona okazała się na tyle naciągana, że nie była w stanie dorównać temu, do czego serial ich przyzwyczaił. Ostatecznie emisję zakończono w roku 2003, wraz z sezonem numer siedem.
Na temat przeskakiwania rekina wiedzą także co nieco twórcy serialu Dexter, który po wielkim zakończeniu czwartego sezonu i domknięciu wielu ważnych dla bohatera wątków, został niepotrzebnie przeciągnięty na trzy kolejne serie. Nietrudno się domyślić, że każda z nich była tylko gorsza od poprzedniej. Szkoda, że producenci i scenarzyści skusili się na nagabywania producentów – gdyby serial zakończył się właśnie wtedy, wraz z sezonem czwartym, prawdopodobnie pozostawiłby po sobie o wiele lepsze wrażenie.
Inną powszechną przyczyną spadku jakości serialu jest brak kreatywności jego twórców. Choć dana produkcja zapowiada się bardzo dobrze, czasem okazuje się nie mieć wystarczającego polotu, aby pociągnąć interesujący pomysł. Dobrym przykładem jest serial Heroes, który miał potencjał na porządny thriller o ludziach z niezwykłymi umiejętnościami. Zamiast jednak wprowadzić do fabuły coś świeżego, twórcy nieustannie krążyli wokół utartych schematów, raz po raz decydując się uśmiercać znane postaci. Skrajnością okazał się moment pożegnania z jedną z bohaterek, która za chwilę ponownie zmaterializowała się na ekranie. Choć twarz aktorki pozostała ta sama, widzom usiłowano wmówić, że mamy do czynienia z jej siostrą bliźniaczką. Zabieg niezwykle naiwny – nic dziwnego, że wielu fanów odwróciło się od serialu z grymasem niesmaku.