Jak zatem można rozumieć konflikty w branży filmowej? Są czymś, co tak naprawdę nie powinno występować wśród profesjonalistów w świecie kina, jednak w wielu przypadkach pojawiają się jako substytut pewnego dążenia do perfekcji wszystkich członków ekipy filmowej. Tak naprawdę tylko od osób zaangażowanych w dane nieporozumienie zależy, czy będą potrafiły to przełożyć na idealną, dopracowaną w każdym calu produkcję, czy pozwolą, aby w kinach widzowie dostali marne okruchy z całego początkowego zamysłu. Innym rodzajem konfliktu w branży filmowej jest spór związany z biurokracją, zwykle na poziomie ekonomicznym - aktorzy nie mogą dogadać się z władzami studia na temat szczegółów swoich kontraktów i po prostu wytwórnie decydują się na kogoś stawiającego mniejsze wymagania. Wielogodzinna praca na planie i przebywanie każdego dnia z tymi samymi ludźmi sprawia, że dane osoby znają wszelkie złe i dobre cechy charakteru swoich współpracowników. Jeżeli podczas kręcenia filmu panuje miła atmosfera pełna przyjaźni, wtedy okres zdjęciowy przebiega bez zarzutu, jeśli jednak u kogoś budzi się jego wybujałe ego, może to sprawić, że wysiłki całej ekipy pójdą na marne. Gdy ogłoszono, że w produkcji jest film Annapolis, wydawało się, że ten tytuł ma wszystko, aby stać się hitem kasowym. Bardzo dobra młoda obsada z Jamesem Franco i Tyrese'em Gibsonem na czele, solidny reżyser w postaci Justina Lina oraz dobry scenariusz miały zapewnić tej produkcji glorię i chwałę. Wszystko jednak zostało zniszczone przez jeden szczegół: dwie główne gwiazdy filmu, Franco i Gibson, szczerze się nienawidziły. Doszło nawet do tego, że podczas sceny bójki między ich bohaterami James uderzał naprawdę Tyrese’a pięścią w twarz. Aktor bronił się jeszcze później, że taki jest styl jego gry, utożsamiający się w pełni z postacią, w którą się wciela, ale i tak wszyscy wiedzieli, co panowie o sobie myślą. Po latach w jednym z wywiadów Gibson powiedział, że jeżeli miałby wybrać dom jednego celebryty, który wysadziłby w powietrze, byłby to właśnie dom Jamesa Franco. Annapolis nie zarobiło nawet na koszty produkcji. Podobnie sytuacja wyglądała podczas zdjęć do Batman Forever Joela Schumachera. Po świetnie przyjętych dwóch poprzednich częściach postanowiono zatrudnić nowego aktora wcielającego się w Mrocznego Rycerza i został nim Val Kilmer. Nie tylko fani uważają to za wielki błąd w historii filmów komiksowych - sama ekipa filmowa pewnie nie posiadała się z radości, gdy Kilmer zakończył pracę na planie. Według Joela Schumachera aktor w czasie zdjęć zachowywał się niegrzecznie, nieodpowiedzialnie i straszliwie dziecinnie. Podobno Kilmer wykorzystywał każdą sytuację, aby obrażać operatorów, specjalistów od kostiumów oraz kolegów z planu. Po artystycznej i finansowej klapie filmu aktor pożegnał się z rolą Batmana. Najświeższym przypadkiem takiego problemu personalnego jest reżyser Josh Trank, który na planie ostatniej The Fantastic Four miał zachowywać się jak niestabilny emocjonalnie psychopata, obrażać aktorów oraz zdemolować pokój hotelowy podczas jednego z wielu napadów gniewu. Gdy informacje te przedarły się do mediów, wróżono, że film okażę się totalną klapą. Jego pojawienie się w kinach było już tylko ostatnim gwoździem do trumny dla produkcji, która otrzymała niechlubny tytuł najgorszego filmu roku „uhonorowanego” Złotą Maliną.
Tyrese Gibson i James Franco / fot. materiały prasowe
Niekiedy jednak okazuje się, że napięta, złowroga wręcz atmosfera na planie sprzyja powstaniu dzieła kultowego. Podczas pracy przy Blade Runner reżyser widowiska, Ridley Scott, popadł w ogromny konflikt z ekipą filmową poprzez swoją tyranię wobec całego zespołu. Potrafił przez kilka godzin powtarzać jedno, nawet najmniejsze ujęcie, aby było ono perfekcyjne w jego mniemaniu. W scenie, w której Daryl Hannah wykonuje swoje akrobacje, zastępująca ją dublerka powtarzała ujęcie tyle razy, że w końcu była zbyt wyczerpana i musiał ją zastąpić gimnastyk. Ponadto w jednym z wywiadów Scott narzekał, że woli pracować z angielskimi filmowcami, ponieważ mniej marudzą niż ich amerykańscy koledzy po fachu. Obraz nie odniósł sukcesu kasowego, ale kilka lat później stał się dziełem kultowym i do dzisiaj uważany jest za jeden z najlepszych filmów science fiction w historii. Podobny rygor na planie stosował twórca Titanic, James Cameron, który był opryskliwy wobec aktorów i skrajnie ich zamęczał w czasie pracy. Legendą obrosła już historia o tym, jak to w jednej ze scen Cameron kazał naprawdę topić się Kate Winslet, co o mało nie doprowadziło do śmierci aktorki. Sam film jednak został najbardziej kasowym dziełem w historii kina. David Ayer podczas tworzenia Fury potrafił napuszczać aktorów na siebie, aby lepiej wczuli się w role, co prawie skończyło się bójką między Shia LeBeoufem a Jonem Bernthalem. Sam film został bardzo ciepło przyjęty przez krytyków i osiągnął dobry wynik w box office. W Hollywood zdarza się też, że trzeba pozbyć się niesfornego aktora bądź aktorki z obsady. Zwykle wynika to z wyjątkowo kapryśnego zachowania danej osoby na planie, czasem jednak w grę wchodzą kwestie finansowe. Po sukcesie pierwszej części Iron Man grający postać pułkownika Jamesa Rhodes’a Terrence Howard zażądał większego honorarium za udział w kolejnej części. Marvel nie zgodził się na te warunki, uznając, że Howarda w przeciwieństwie do Roberta Downeya Jr., któremu podwyższono pensję, można łatwo zastąpić. Tym sposobem w Iron Man 2 jako Rhodey pojawił się Don Cheadle. Inaczej sprawa miała się podczas niemiłego rozstania Megan Fox z serią Transformers. Aktorka w jednym z wywiadów nazwała Michela Baya „Hitlerem”, opowiadając o tym, jaki był on niemiły dla niej na planie. W związku z tym konfliktem na linii reżyser-aktorka na prośbę Baya wytwórnia Paramount rozwiązała kontrakt z aktorką, a w trzeciej części przygód Autobotów wprowadzono nową bohaterkę, graną przez Rosie Hauntington-Whiteley.
fot. materiały prasowe
Konflikty na planie sprytni spece od marketingu w Hollywood czasami mogą doskonale przekuć w sposób promocji filmu. Włodarze wytwórni potrafią nawet je wymyślić, aby zainteresować widza i ściągnąć go do kina. Odbiorca jest ciekawy, jak rywalizacja na planie przekuwa się na filmowy efekt, i wybiera się do kina, aby zobaczyć to na własne oczy. Konflikty zwykle kreuje się jako starcie dwójki lub więcej osób w formie walki perfekcjonizmu obydwu stron, która doprowadza do powstania dzieła wyjątkowego. Widz to kupuje, spodziewając się, że przez dwie godziny w kinie będzie świadkiem prawdziwej filmowej uczty. Taka strategia często się sprawdza. Wielką niewiadomą do tej pory jest, czy Daniel Craig jest już zmęczony rolą Jamesa Bonda i nie pojawi się w kolejnej części jego przygód. Podczas promocji Spectre do mediów ciągle przedostawały się plotki o tym, że aktor ma dość pracy nad tą postacią, która pochłania za wiele jego czasu, a dodatkowo mówiło się o konflikcie aktora ze studiem Sony. Doprowadziło to do tego, że Spectre w pewnej chwili reklamowano jako pożegnanie Craiga z rolą Agenta 007. To ściągnęło masę fanów aktora i jego wersji Bonda do kin. Film nie zdobył może przychylności krytyków, jednak osiągnął ogromny sukces kasowy, zarabiając na całym świecie prawie 900 milionów. Uważam, że konflikt, jeżeli podparty jest dążeniem do wspólnego dobra (w tym wypadku - stworzenia fantastycznego dzieła filmowego), jest usprawiedliwiony. Ba, może nawet wnieść oczekiwania widza na wyższy poziom i spotęgować emocjonalny odbiór filmu w kinie. Taki sposób prowadzenia sporu może przyczynić się tylko do bardzo dobrego efektu końcowego. Gorzej, jeśli konflikt wynika z egoizmu i dbania o własne interesy tylko jednej ze stron. Wówczas w kinie zobaczymy kolejną produkcję, o której będziemy chcieli jak najszybciej zapomnieć zaraz po wyjściu z sali. Konflikt w branży filmowej jest według mnie do przyjęcia tylko jako zdrowa, zawodowa rywalizacja, a jakie jest Wasze zdanie?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj