DAWID MUSZYŃSKI: Twój wątek w serialu jest bardzo emocjonalny. Henry, gdy go spotykamy, ma już bardzo duży bagaż doświadczeń. Długą historię, której my jako widzowie dostajemy jedynie strzępki. Zastanawiam się, jak wyglądał proces przygotowywania się do tej roli. LAMAR JOHNSON: To prawda. O historii Henry’ego moglibyśmy pewnie nakręcić całkiem interesujący spin-off. Ja jednak zacząłem nie od jego przeszłości, a od zrozumienia i budowania więzi pomiędzy nim a Samem. Bo tego dotyczy nasza historia. Na tym skupiamy się w momencie, gdy w mieście pojawiają się Joel i Elie. Zależało nam bardzo, by ta opiekuńczość wyszła naturalnie przed kamerą. Dlatego też staraliśmy się z Keivonnem nawiązać więź zarówno na planie, jak i poza nim. I udało nam się złapać kontakt już pierwszego dnia, gdy spotkaliśmy się w biurze. Pamiętam, że już po 15 minutach bawiliśmy się w berka. Znasz język migowy? Teraz już tak. Przynajmniej trochę. Ale gdy byłem na castingu, nie znałem ani słowa. Musiałem się tego wszystkiego nauczyć. Keivonn pomagał mi szlifować ten język, by nie był koślawy czy jakiś niewyraźny. Wiedzieliśmy, że osoby niesłyszące też będą oglądać ten serial i chcieliśmy, by dla nich było to zrealizowane perfekcyjnie. Co ciekawe, już po jakimś czasie mogłem swobodnie komunikować się z Keivonnem. Nie były to może jakieś rozbudowane filozoficzne dyskusje, ale potrafiliśmy się dogadać. Gdy oglądałem 4. i 5. odcinek, zauważyłem, że Henry jest bardzo spokojny pomimo sytuacji, w jakiej się znajduje. Potrafi trzymać nerwy na wodzy… Ponieważ nie da się inaczej. Henry musi być dzielny i spokojny dla Sama. Tylko w ten sposób może dać bratu poczucie bezpieczeństwa. Pamiętaj, że chłopiec nie zna innego życia. Urodził się w świecie zdominowanym przez zainfekowanych i ludzi strzegących porządku, którzy są chyba jeszcze gorsi. To od mojej postaci zależy jego stan psychiczny. Henry nie chce, by Sam przechodził przez to samo piekło co on, dlatego stara się go chronić. Nie przedstawia mu pełnego obrazu sytuacji i niebezpieczeństwa. Woli trzymać go w błogiej nieświadomości. Co nie znaczy, że mu się to udaje. Sam nie jest ani głupim, ani naiwnym dzieckiem. Jednak Henry może kontrolować pewne informacje. Weźmy na przykład temat jedzenia. Mój bohater dobrze wie, że wystarczy go jedynie na 11 dni, ale nie mówi o tym od razu. Stara się to odwlec w czasie, by Sam się tym nie przejmował. Prawda wychodzi na jaw dopiero wtedy, gdy młody jest głodny, a żywności już nie ma. Ale nawet wtedy Henry mówi, że są do zrobienia ważniejsze rzeczy niż jedzenie.
fot. materiały prasowe
Dla mnie Henry i Sam są takim lustrzanym odbiciem Joela i Elie. Takie też było założenie Neila Druckmanna. Ja też czułem, że jesteśmy dla tych postaci lustrem. Henry jest takim samym obrońcą Sama, jak Joel dla Elie. Różnica jest tylko w dynamice. Na przykład wątek superbohaterstwa został wymyślony przez mojego bohatera, bo chciał on dodać bratu trochę więcej pewności siebie. Udowodnić mu, że ma w sobie tyle siły, by to wszystko przetrwać. By stawić czoła wszystkim wyzwaniom, jakie przed nimi staną. Superbohaterowie zawsze wychodzą z opresji cało. Grałeś wcześniej w grę? Oczywiście! I to na długo przed tym, jak ogłoszono, że powstanie serial. Zarówno ja, jak i wielu moich przyjaciół byliśmy ogromnymi fanami tego tytułu. Jednak gdy dostałem tę rolę, to nie chciałem, by mój Henry był 100% kopią tego z gry. Chciałem, by zyskał nieco inny sznyt, a Neil się na to zgodził. Fundamenty zostały oczywiście te same, bo głupotą z mojej strony byłoby je zmieniać, ale zinterpretowałem tę postać trochę inaczej. Craig Mazin, pisząc scenariusz, wprowadził kilka zmian, a ja poszedłem po prostu za jego wskazówkami. Na czym polegała ta nowa interpretacja? Nie wiem za bardzo, jak to wytłumaczyć. Jest to związane z tym, co dostajesz od swoich partnerów na planie. Z tym, jakie emocje się pojawiają. Reagowałem instynktownie na to, co robił Pedro czy Bella. I automatycznie odbiegało to od tego, jak twoja postać zachowywała się czy mówiła w grze. Do tego dochodzi jeszcze ogromny wątek związany z postacią Kathleen graną przez Melanie Lynskey, której przecież nie było w grze. Ten wątek też jest bardzo ważny i wpływa na mojego bohatera oraz jego zachowanie. Przejdźmy teraz do rozmowy spoilerowej o tej finałowej dla twojego bohatera scenie. Jak wyglądała praca nad nią? Powiem ci, że trudno przejść obok niej obojętnie. Była to bardzo trudna scena do nakręcenia. Praca nad nią zajęła nam dosłownie cały dzień. Wiem, że trudno w to uwierzyć, bo na ekranie to raptem kilka minut. Nie spodziewałem się też, że będzie ona dla mnie aż tak bardzo wycieńczająca psychicznie. Ilość emocji, jakie włożyliśmy wszyscy w tę jedną scenę, była ogromna. Chyba nigdy w życiu nie zaangażowałem się na tym poziomie w żaden projekt. Jak już mówiłem ci wcześniej, udało nam się z Keivonnem zbudować pewną więź, więc zobaczenie go jako wściekłego „zombie” było dla mnie przerażające. Wiedziałem, co się zaraz stanie – że ta nasza przygoda dobiegnie końca i więź się urwie. Razem z Jeremym, który był reżyserem czwartego i piątego odcinka, siedzieliśmy przy monitorach i oglądaliśmy scenę Elie z Samem w pokoju, gdy dziewczynka składa mu obietnice, że go uratuje. I zdradzę ci teraz tajemnicę, obaj płakaliśmy. Tak dobrze było to przez tę dwójkę młodych aktorów zagrane. Dlatego to, co nastąpiło później, było tak niszczące dla mnie. Henry musi podjąć okropną decyzję. Wydaje mi się, że w pierwszym momencie jest w szoku. A ten stan blokuje wiele innych emocji – w tym klarowne myślenie. Dlatego wyjął broń i skierował ją w stronę Joela. Uważam, że nie był świadomy tego, co robi. Jego umysł się wyłączył. Potem nastało wielkie zdziwienie i pojawiły się pytania: „Co ja właśnie zrobiłem?”, „Jak mogłem temu przeciwdziałać?”, „Co mogłem zrobić inaczej?”. Jego brat leży przed nim z dziurą w głowie. Krew wylewa się z niej na podłogę. I on nie wie, jak do tego doszło. Ma mętlik w głowie.
fot. materiały prasowe
Czuł się winny? Na pewno. Miał broń i jej użył. W tym momencie jego świat się rozleciał. Jedynym powodem, dla którego Henry walczył, był Sam. Bez niego życie nie ma sensu. Jest to wspaniałe nawiązanie do historii Billa i Franka, w której jeden nie widzi sensu dalszego życia bez drugiego. Z tą różnicą, że oni mieli 20 wspaniałych lat za sobą. Nam nie było to niestety dane. Dlatego też mój bohater wybrał samobójstwo. Stracił sens i wolę życia. Henry naprawdę uwierzył w happy end? Tak. Dlatego też na początku, gdy Sam rzuca się na Eli, Henry wyciąga pistolet i kieruje go w stronę Joela. Jakby przez ułamek sekundy podświadomie winił go za tę sytuację. On naprawdę uwierzył w to, że we czwórkę się stąd wyrwą. Przez te kilka godzin zobaczył Sama korzystającego z uroków dzieciństwa. Chłopiec miał kogoś, z kim mógł rozmawiać o komiksach, superbohaterach – być po prostu dzieckiem. Ludzie szybko przywiązują się do pozytywnych myśli. Do tego uwierzył też, że sam właśnie trafił na przyjaciela, który będzie go chronił i da mu poczucie bezpieczeństwa. Da mu komfort tego, że nie będzie musiał cały czas trzymać gardy. Dlatego Henry szybko przywiązał się do tej myśli, że tak będzie już zawsze. Że razem z Joelem będą mogli uciec. Powiem ci, że kibicowałem tym bohaterom. Byłem ciekaw, jak by wyglądała ta dynamika, gdyby podróżowali razem. No ale zostawmy to już w sferze „co by było, gdyby...?”. Podobało ci się to zakończenie, które nakręciliście? Tak, ponieważ to, co się stało, było spowodowane czystą miłością. Nie strachem, nie złością, nie żalem, ale miłością. Dlatego też ta scena tak łapie za serce. Jestem z niej bardzo zadowolony.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj