Legion Samobójców w reżyserii Jamesa Gunna niestety nie może pochwalić się dobrymi wynikami w box office i chyba nie jest to winą wyłącznie pandemii koronawirusa i średniej promocji.
W momencie pisania tego tekstu, Legion samobójców: The Suicide Squad w reżyserii Jamesa Gunna nie przekroczył w kasach nawet pułapu własnego budżetu, co oznacza, że koniec końców nowe widowisko DC okaże się klapą finansową. Winna niestety nie jest wyłącznie pandemia koronawirusa, bowiem inne widowiska z podobnego okresu (Czarna wdowa, Szybcy i wściekli 9) były w stanie przynajmniej podwoić swój budżet w zestawieniach box office. Po części skrytykować należy na pewno kampanię promocyjną nowego filmu DC, która zbyt słabo akcentowała nowe podejście do Legionu Samobójców i wprowadzała w zakłopotanie widzów mających w pamięci artystyczną klapę widowiska o podobnym tytule z 2016 roku. Można nawet zaryzykować tezę, że reklama nowego Legionu Samobójców trafiła w większości do mocno siedzących w popkulturze fanów. Ludzi świadomych stylu Jamesa Gunna i kontekstu towarzyszącego premierze nowego widowiska.
Do takich osób się zaliczam, chociaż nawet zwiastuny filmu niespecjalnie mi się podobały i sprawiły, że podchodziłem do premiery z dystansem. Ostatecznie nie było potrzeby się martwić, bo to kapitalna wakacyjna rozrywka będąca listem miłosnym do tanich widowisk realizowanych przez studio Troma, nadrabiające braki finansowe pasją do kina i uczuciem do swoich bohaterów. Właśnie taki jest film Jamesa Gunna, któremu jednak wręczono ponad 180 mln dolarów na realizację swojej wizji, a ta niestety nie jest podzielana przez wszystkich. Gunn jest wszakże twórcą o charakterystycznym stylu, podchodzi do prowadzenia swoich narracji w sposób bardzo specyficzny, co oznacza, że nie wszyscy muszą czuć się dobrze, obcując z jego filmami. Chociaż moim zdaniem nowy Legion Samobójców jest jednym z najdojrzalszych filmów reżysera, to jednak nie wszyscy podzielają tę opinię, a negatywne komentarze też przekładają się na kiepskie wyniki w box office.
Legion Samobójców niespodziewanie stał się ciekawym zjawiskiem w ramach całego gatunku, mocno polaryzując opinie wśród widzów. Jasne, pozytywnych wciąż jest więcej i pokazują to noty wystawiane przez oglądających na IMDb (7.4/10) i Rotten Tomatoes (audience score na poziomie 82% pozytywnych recenzji). Warto jednak przyjrzeć się i zastanowić, skąd biorą się negatywne komentarze. Najczęściej wymieniane wady to:
Harley Quinn i Bloodsport jedynymi postaciami godnymi uwagi;
strata czasu.
Pamiętajmy, że każdy ma prawo do swojego zdania i jeśli potrafi je dobrze uargumentować, fani nie powinni się obrażać. Wypada zaakceptować cudzą opinię (pomijam komentarze twierdzące, że film Davida Ayera z 2016 roku jest lepszy, no tutaj zwyczajnie nie ma o czym dyskutować). Sam nie mogę zgodzić się z żadną z wymienionych wyżej uwag, ale ponieważ pojawiają się one w różnych miejscach tak często, to może coś jest na rzeczy? Nikt przecież złośliwie filmów nie ocenia... Może się więc okazać, że to bardzo zła informacja dla fanów autorskich filmów w ramach kina superbohaterskiego.
James Gunn obrał konwencję nieco mniej przystępną dla widza, ale mimo wszystko pasującą do produkcji spod szyldu Marvel Studios. Formuła widowisk z MCU jest genialna, trudna do rozgryzienia dla innych wytwórni, które chciałyby powtórzyć ten sukces u siebie, bo jest to coś gwarantującego ogromny sukces. Wypiera jednak przy tym autorskie podejście do filmu. I chociaż Marvel Studios zatrudnia reżyserów i reżyserki o określonym stylu, to wciąż są to filmy przefiltrowane przez konwencję Marvela. Wcześniej sam James Gunn przy Strażnikach Galaktyki, ale też Taika Waititi i Ryan Coogler, musieli w swoich wizjach artystycznych przyporządkować się schematom opracowanym przez ludzi z Marvel Studios. To nic złego, chwała im, bo są to kapitalne i spójne ze sobą widowiska, a sama receptura nie została jeszcze wyczerpana. Są jednak fani, którzy chcieliby od czasu do czasu zobaczyć projekt zdecydowanie odchodzący od schematów i takim właśnie filmem jest Legion Samobójców.
Reżyser, sięgnąwszy do panteonu bohaterów DC, wziął z niego w większości nieznane nikomu charaktery i wpakował je do jednego filmu, w którym ich żywoty nie trwały zbyt długo. Oczywiście taki jest koncept Legionu Samobójców, tak to wyglądało w komiksach, ale może na dużym ekranie efekt nie robi na wszystkich takiego wrażenia? Inną sprawą jest stworzenie filmu w stylu Parszywej dwunastki z wyraźną inspiracją tanimi produkcjami ze studia Tromy i campową stylistyką. Osobiście długo będę pamiętał starcie tytułowych bohaterów z wielką rozgwiazdą z kosmosu i twórcze wykorzystanie kategorii R, która nie służy jedynie bezpodstawnej przemocy. To jednak zdanie człowieka z bańki ludzi chcących na dużym ekranie wyłamywać się z typowych dla gatunku konwencji, miksowania ich i wyginania w niezbadane dotychczas strony. Powstaje więc pytanie, czy jest miejsce na kino autorskie realizowane za tak ogromne pieniądze? Czy James Gunn mógłby zrobić tak dobre widowisko za o wiele mniejsze pieniądze? Wyobrażam sobie sytuację, w której studio obejrzy jeszcze raz każdego dolara, zanim wręczy je artyście o ugruntowanym stylu. Gunn nie musi obawiać się o pracę, zrobi jeszcze niejeden wspaniały film, ale być może trudniej będzie o budżet zapewniający taką jakość.
Przyszłość pokaże, jakie reperkusje będzie miał słaby wynik Legionu Samobójców w box office. Może krytyczne głosy faktycznie stanowią mniejszość, o którą studio nie musi się martwić w kontekście kolejnych tego typu widowisk? Może zawiniła rzeczywiście pandemia i słabo poprowadzona promocja? A może masowy widz woli dobrze sprawdzoną formułę i samą rozrywkę, bez porywania się w tego typu kinie na tematy społeczno-polityczne z krytyką działań militarnych USA na czele? Dla mnie Legion samobójców: The Suicide Squad jest najdojrzalszym filmem Gunna i zdecydowanie najlepszym ze wszystkich dotychczasowych projektów DCEU. Nie wszyscy podzielają to zdanie i dobrze, bo warto dyskutować. Niezależnie od naszych opinii już teraz obraz Gunna stał się przyczynkiem do wielu ciekawych dyskusji wokół kina superbohaterskiego. To dolarów na koncie studia nie zapewni, ale chociaż fani popkultury mają nad czym dywagować.