Lepiej późno niż wcale to nowa propozycja Polsatu. Proponują widzom nowy program bazujący na zagranicznym formacie. Lepiej późno niż później okazuje się poprawną, bezpieczną produkcją, w której czterej dojrzali panowie i towarzyszący im młodzieniec z internetów stąpają po zupełnie nieznanej ziemi – odległej Japonii.
Lepiej późno niż wcale wpisuje się w styl programów, w których uczestnicy wysyłani są na drugi koniec globu, by tam, mierząc się z przeciwnościami losu i obcością orientalnej kultury, zasmakować tego, czego w życiu jeszcze nie smakowali, zdają się tylko zyskiwać na popularności. Tym lepiej, jeśli wspomnianymi uczestnikami są celebryci – ci bowiem samą twarzą są w stanie przyciągnąć widzów do odbiorników, z całą pewnością znacznie szybciej i łatwiej, niż zrobiłby to kolejny anonimowy Kowalski. Nie trzeba szukać daleko – w ubiegłym roku TVN wypuścił program Azja Express, który doskonale wpisuje się w te ideę. Teraz ze swoją propozycją do publiczności wyszedł Polsat, który – bazując na zagranicznym formacie – właśnie zaprezentował światu Lepiej późno niż wcale.
W tym miejscu muszę przyznać, że nie należę do osób, które śledzą tego typu programy telewizyjne. Kompletnie obce są mi reality shows, odcinkowe potyczki zawodników czy szczegółowe sprawozdania z każdej minuty życia kolejnego celebryty, który znalazł się w przeraźliwie trudnych warunkach na obczyźnie. Trudno mi do końca pojąć fenomen tego gatunku, bo usilne wpatrywanie się w to jak gwiazdy odbywają swoją szkołę przetrwania, nie jest według mnie czymś, na co warto byłoby poświęcać kolejne minuty swojego życia. Bo – umówmy się - jak tu dać wiarę we wszystkie te aranżowane scenki czy podbramkowe sytuacje, z których (olaboga) na pewno nie ma już wyjścia, skoro za plecami uczestników mamy całe zaplecze gotowe do tego, by wybawić ich z opresji? Tymczasem okazuje się, że w dobie coraz bardziej bezmyślnego wojeryzmu telewizyjnego, na ekrany wciąż można przemycić coś, co nie odstraszy, nie zniechęci swoją pustą formułą ani nie wywoła na plecach ciarek żenady – takie właśnie jest Lepiej późno niż później, które po pierwszym odcinku wypada całkiem bezpiecznie i prezentuje się jako przemyślana produkcja ze smaczkiem.
Lepiej późno niż wcale - o czym jest nowy program?
Nie potrzeba dużo główkowania, by pojąć to już z samego tytułu. Lepiej późno niż wcale, utarta fraza, tak często wymawiana przez nas samych gdy przychodzi potrzeba mobilizacji, oznacza ni mniej ni więcej jak otworzenie się na nowe doznania – życie ucieka, więc jeśli nie zasmakujemy go teraz, to kiedy? Program Polsatu nie pokazuje jednak odfajkowywania kolejnych pozycji z listy rzeczy do zrobienia przed śmiercią, a raczej przyjmuje formę uniwersalnej ciekawostki, z której można wyciągnąć sporo nowego – tym bardziej, jeśli sami jesteśmy oporni na to, co inne. Sama Azja zdaje się być w naszej kulturze traktowana jako najbardziej obca ze wszystkich obcości – nie wiem jak inaczej tłumaczyć fenomen kolejnych programów realizowanych właśnie w tamtej części świata. W tym przypadku również zaczynamy konkretem – Japonią, kolorowym, tętniącym życiem i pełnym dziwnych rozwiązań technologicznych krajem, w którym nietrudno mentalnie się zagubić.
Istnieje kilka podstawowych wyróżników, które sprawiają, że produkcja w ciekawy sposób odznacza się na tle pozostałych celebryckich reality shows. Po pierwsze – głównymi bohaterami nie są gwiazdki z Instagrama, a raczej szeroko znani i lubiani przedstawiciele dojrzalszego pokolenia. Piotr Polk, Karol Strasburger, Władysław Kozakiewicz i Krzysztof Hanke to osoby, które wymykają się definicji celebryty i tym samym wywołują w widzu znacznie pozytywniejsze emocje. Kto bowiem nie lubi poczciwego Hanysa Bercika czy suchych jak wiór żartów Strasburgera? Kto nie kojarzy gestu Kozakiewicza czy aktorskich występów sympatycznego Piotra Polka? W tym zdaje się tkwić pierwszy klucz do sukcesu – starsi (z całym szacunkiem) panowie są rozpoznawalni przynajmniej przez dwa pokolenia, a w nowej formule programu odnajdują się zupełnie inaczej niż przyzwyczajone do blasku fleszy samozwańcze celebrytki. Zwyczajnie miło jest zobaczyć dziarskich sześćdziesięciolatków, którzy mają przecież nieco inne podejście do tego, co nowe i szokujące.
Lepiej późno niż wcale - YouTuber jako wabik młodych widzów
Twórcy programu świadomie dołączyli do tego wesołego grona także przedstawiciela młodego internetowego pokolenia – mowa o Rafale Masnym, który prowadzi na YouTube słynny kanał Abstrachuje. Od początku sygnalizuje się nam, że YouTuber będzie przewodnikiem panów po tym obcym świecie - bo przecież jako młody człowiek już z samej definicji jest bardziej obrotny i obeznany w tej dziwnej współczesnej rzeczywistości. Mam jednak pewien problem z jego osobą i tak naprawę dochodzę do wniosku, że w jego miejsce można byłoby śmiało postawić kogokolwiek innego, a efekt dalej byłby taki sam – Masny nie ma w programie zbyt wiele do roboty, trzymając się raczej pobocza aniżeli obiektywu kamery. Owszem, też uczestniczy w tych samych próbach, na które wystawieni są czterej panowie, jednak w tym wszystkim zupełnie ginie, przyćmiony przez charyzmę starszych panów. Naprawdę - momentami większym liderem wydaje się sam Strasburger, który na jedno skinienie jest w stanie zmobilizować kolegów do działania czy zwołać ich na kolejną zbiórkę.
Powód angażu YouTubera do programu ze starszymi panami wydaje się jednak dość oczywisty – tak jak Polk, Strasburger, Hanke i Kozakiewicz zachęcają do siebie tę dojrzalszą część publiczności, tak jego zadaniem jest skupić wokół programu pokolenie internautów. Abstrachuje to przecież jeden z najpopularniejszych kanałów na YouTube i rzeczywiście – w siłę oddziaływania Masnego nie ma co wątpić. Na ekranie jednak zupełnie tego nie widać – nie podkreśla się ani jego roli, ani jego popularności, co dla starszego pokolenia widzów może być po prostu nieczytelne. Ot, kolejny młody człowiek, który jest w programie dlatego, że po prostu lepiej dogada się po angielsku w tej obcej części świata. Masny czasem wychodzi z inicjatywą jeśli chodzi o wybór hotelu czy restauracji na kolację i choć stara się wypaść w tym jak najbardziej naturalnie, czasem poziom wyreżyserowania niektórych scen za bardzo kłuje w oczy.
Lepiej późno niż wcale w swojej idei wydaje się programem dość szczerym – patrzymy na czterech starszych panów, którzy zwyczajnie dobrze się bawią, a ich reakcje na nowe sytuacje wywołują uśmiech na twarzy. Czasem jednak zdarzają się i takie momenty, które wydają się być odklepane z pamięci – za przykład uznać można sam wstęp, w którym Polk "spontanicznie" dzwoni do kolegów i proponuje im wyjazd do Azji. Na szczęście, w późniejszym czasie tego nie widać i kamera rzeczywiście stara się uchwycić naturalne reakcje na przeróżne nowinki. Ponownie wyrażę wdzięczność za to, że scenariusz tego programu nie przewiduje formy szkoły przetrwania i jeśli rzeczywiście panowie czemuś się dziwią lub czymś zachwycają, nie sprawia to wrażenia zaaranżowanego na siłę. Nie stawia się ich przed żadnymi poważnymi problemami, nie oczekuje od nich umiejętności radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych, nie tworzy się zbędnej dramy tylko po to, by na ekranie ukazać jak najbardziej skrajne emocje... Polk, Strasburger, Kozakiewicz i Hanke, przy zachowaniu całej swojej charyzmy i uroku osobistego, zwyczajnie pokazują nam to, jak bardzo japoński świat może różnić się od naszego. Może i muszą wykroczyć nieco poza sferę komfortu, jednak nigdy nie jest to naciągane ani sztuczne – ot, wycieczka po charakterystycznych miejscach, próba noclegu w specyficznym hotelu, możliwość przymierzenia pasa i spróbowania swoich sił w walce z sumo czy też posmakowanie narodowych japońskich przysmaków, na które składają się glony, „dętki” czy trujące ryby. Jest to formuła bezpieczna i sympatyczna – obserwujemy krótkie scenki z życia w Tokio, w których prawdopodobnie reagowalibyśmy tak samo. Na plus także plansze informacyjne dla widzów, które wyświetlane są przed każdym kolejnym wątkiem – to typowy zabieg w stylu „Czy wiesz, że...?”, jednak tutaj sprawdza się naprawdę dobrze. Nie tylko wprowadza nas to w nowum, przed jakim za chwilę staną bohaterowie, ale także samo w sobie jest formą edukacyjnej ciekawostki, którą bez większych trudności można przyswoić i zapamiętać.
Czy Lepiej późno niż wcale jest nudne w porównaniu z szalonymi perypetiami uczestników innych programów o podobnej tematyce? Być może – wszystko zależy od tego, czego oczekujemy. Dla mnie jednak taka „nuda” wciąż jest po stokroć lepsza niż sztuczne i na siłę śmieszne reality shows, w których liczy się tylko to, kto lepiej wypadnie przed kamerą. Nie nazwałabym programu "Azją Express dla emerytów", co wielokrotnie pojawiało się już na etapie promocji. Wspomniane przeze mnie reality shows rozgrywające się w odległych zakątkach świata często bardziej aniżeli kulturę promują samych celebrytów. Tutaj – rzekłabym – jest wręcz przeciwnie, bo to właśnie Japonia bryluje na pierwszym planie. Aktorzy wpasowują się w klimat najlepiej jak mogą, nie próbując jednak przeskakiwać tego, co jest poza ich zasięgiem – nikt tu nie zgrywa ważniaka, a cała obcość jest dodatkowo podkreślona właśnie przez tę niepewność, którą nasi bohaterowie mają momentami wręcz wymalowaną na twarzach. Jak kupić bilet do metra? Czy zaufać kucharzowi, który podaje trującą rybę? W którą stronę przejść na gigantycznym skrzyżowaniu Shibuya, czy też co zrobić, gdy obiad stygnie, a pałeczki wcale nie chcą poprawnie ułożyć się w dłoni? Każda scenka Lepiej późno niż później pokazuje konkretną konfrontację jednej kultury z drugą, czego dopełnieniem stają się nagrane w osobnych setkach komentarze uczestników, już po realizacji odcinka. Panowie nie boją się porównań, wyraźnie dostrzegają różnice między jednym światem a drugim, powołują się na własne doświadczenia szukając słów komentarza dla tego, przed czym stoją, a także wyraźnie starają się zrozumieć to, z czym na co dzień obcują Japończycy. Widać, że dla nich udział w programie jest ciekawą lekcją – i choć można ją porównać do lekcji raczej z podstawowego aniżeli zaawansowanego trybu nauczania, wciąż wypada to autentycznie i wymyka się jakiejkolwiek przesadzie.
Lepiej późno niż wcale dużo zyskuje także przez samą energię między uczestnikami – czterej panowie wyraźnie się lubią i często obdarzają się docinkami i przyjacielskimi prztyczkami, które dodają całości odpowiedniego wigoru. Hanke strzela komentarzami z lewa i z prawa, a Strasburger może i nie rozmawia po japońsku, ale niemiecką ripostę potrafi wyjąć z rękawa w każdej sytuacji. Polk jest w tym wszystkim najrozsądniejszy i wielokrotnie proponuje chłodne spojrzenie i rzut oka z dystansu, a Kozakiewicz zwyczajnie spędza miłe chwile, dobrze bawiąc się na każdym kroku. Ich wesołość w naturalny sposób udziela się widzowi i rzeczywiście - na coś takiego aż miło popatrzeć. Obserwowanie wszystkich panów w konfrontacji z postępową kulturą japońską jest dość zabawne, na co wpływ ma także wspomniana różnica pokoleń. Ich reakcje na kolejne nowinki czy eksperymenty są zwyczajnie szczere, co budzi pozytywne wrażenia.
Jak widać, gatunek reality show ma się jeszcze całkiem dobrze. Lepiej późno niż później może i nie ustanawia nowych wyżyn jeśli chodzi o programy telewizyjne, ale jest miłym odbiciem w nowym kierunku, wyróżniając się na tle pustego promowania gwiazdek podejmujących kolejne katorżnicze konkurencje gdzieś na odległych krańcach świata. Jest kolorowo, wesoło, pozytywnie i nienachalnie - zero lansu, parcia na szkło i prześcigania się w tym, kto zwróci na siebie większą uwagę kamery. To przyjemna propozycja na niezobowiązujący wieczór - w dodatku taka, która nie sprawi, że mózg wyparuje od głupoty, a raczej wyposaży nas w dodatkowe ciekawostki na temat obcej kultury. Można się pośmiać i wiele dowiedzieć. Ja bawiłam się dobrze. I szczerze - czego chcieć więcej?