DAWID MUSZYŃSKI: Grany przez ciebie Lee Scoresby w pierwszym sezonie Mrocznych Materii wcale nie chciał zostać bohaterem. Został wciągnięty w tę całą intrygę trochę wbrew swojej woli. Czy w drugim sezonie jego nastawienie uległo zmianie? LIN-MANUEL MIRANDA: To prawda. Lee nie potrafi nawiązać z nikim stałych relacji - no może nie wliczając w to dajmona - tak więc podąża dalej drogą, którą obrał w pierwszym sezonie. Jednak z odcinka na odcinek widzimy, jak jego zaangażowanie rośnie. Wydaje mi się, że odzywają się w nim instynkty rodzicielskie, o których istnieniu nie miał pojęcia. Mimo tego, że jest odseparowany od Lyry, to pamięta, co jej obiecał. By to spełnić, pójdzie dla niej na kraniec świata. Ba! Nawet na krańce innych światów. Ten serial jest dla ciebie chyba pocztówką minionej epoki, w której praca na planie była dużo łatwiejsza… Pandemia dużo zmieniła. O czym przypominają mi wszystkie sceny z Andrew Scottem nagrane na pokładzie mojego balonu. Teraz takie ujęcia byłyby pewnie niemożliwe do realizowanie przez panujący reżim. Wiesz, jak teraz realizuje się takie sceny? Wszyscy mają wyznaczone strefy, noszą maski i przyłbice. Przynajmniej do momentu, gdy reżyser krzyknie "akcja". Wtedy na chwilę je zdejmujemy, wygłaszamy swoje kwestie i znów zakładamy. Tak wygląda kręcenie filmów i seriali w 2020 roku. Ten drugi sezon Mrocznych Materii pochodzi jeszcze z czasów przed COVID. To jak pocztówka z innego świata. Właśnie kończę prace nad dźwiękiem do mojego nowego filmu In The Heights. Wzgórza marzeń. Są tam sceny, w których setka Latynosów tańczy i przytula się na ulicy. To piękny obrazek, którego teraz nie mógłbym pewnie zrealizować właśnie z powodu pandemii. A to byłaby duża strata dla naszej produkcji. Zwłaszcza że te ulice kiedyś tak wyglądały.  Wiem to, bo się na nich wychowywałem. Ale z drugiej strony Mroczne Materie są znakomitym komentarzem do tego, co teraz dzieje się w społeczeństwie amerykańskim. W książce Philipa Pullmana bohaterowie walczą z represją, która ich spotyka ze strony władzy. I my walczymy teraz na ulicach dokładnie z tym samym. O to przecież chodzi w ruchu Black Lives Matter. Jak widzisz, czasy się zmieniają, ale problemy cały czas pozostają takie same. I to twoim zdaniem motyw przewodni tej historii? Walka z represyjnym systemem? Motywów w tym serialu, a zarazem w książce jest kilka. Głównym jest moim zdaniem wyparcie faktu, że są inne światy. Trzymanie ludzi w niewiedzy. Najlepszym tego przykładem jest scena, w której Lord Asriel, ojciec Lyry, przychodzi z dowodami na to, że istnieją inne światy, ale rządzący to wypierają. Nie chcą przyjąć tych faktów do świadomości. Udają, że to nieprawda. Desperacko bronią się przed oczywistą wiedzą i za wszelką cenę chcą ją ukryć przed społeczeństwem. Zatrzymując tym samym postęp. I powiedz mi, czym to się różni od tego, co obserwujemy w temacie zmian klimatycznych? Donald Trump wypiera wszystkie fakty naukowe. Ludzie mają to do siebie, że bardzo często wypierają naukowe nowości, twierdząc, że są błędne. Spójrz na Kopernika, który odkrył, że to nie Słońce kręci się wokół Ziemi, ale Ziemia wokół Słońca. Jak długo zajęło nam przyswojenie tej wiadomości i uznanie jej za prawdziwą? Na Boga, wciąż żyją ludzie, którzy wierzą, że Ziemia jest płaska! Innym motywem tej opowieści jest dojrzewanie, co zobaczymy bardzo dobitnie w tym sezonie, gdy Lyra przestanie być już dziewczynką, a stanie się kobietą. Jak sam powiedziałeś, te tematy dalej są aktualne. Ludzkość nie potrafi uczyć się na własnych błędach. Cały czas je popełnia. I tak się zastanawiam, czy filmy, seriale, teatr, książki są w stanie wyrwać nas z tego obłędnego koła? Czy może dają jedynie poczucie, że próbowaliśmy? Sztuka jest moim zdaniem takim magicznym orężem, który dużo lepiej trafia do ludzi niż na przykład polityka. Zmiany nie są masowe, ale jednak książki takiego autora jak Pullman skłaniają ludzi do refleksji. Liczę, że to będzie działać jak domino. Oczywiście zmiany nie nastąpią w jednym pokoleniu. Da się jednak zauważyć, jak poprawia się podejście ludzi np. do zanieczyszczenia środowiska. Wolniej, niż byśmy sobie tego życzyli, ale jednak.
foto. naEKRANIE.pl
Kiedy więc sztuka wpłynęła na ciebie? Jest jakieś dzieło, które znacząco zmieniło twoje podejście do danego tematu? Nie wiem, czy mamy tyle czasu, bym ci tu wymienił wszystkie tytuły, które na mnie wpłynęły. Na przykład film Święty z fortu Waszyngtona zmienił kompletnie moje spojrzenie na problem bezdomności w Nowym Yorku. Takich produkcji fabularnych czy dokumentalnych w moim życiu jest mnóstwo. Więc jak widzisz, sztuka może zmienić czyjeś podejście do świata. Jestem tego żywym przykładem.   Mroczne Materie to bardzo obszerna historia… Dlatego ucieszyłem się, że jest realizowana jako serial. Złoty kompas pokazał, że tej historii nie da się ukazać w dwugodzinnym filmie, a to dlatego, że Philip Pullman stworzył nie tylko rozległy świat, ale i multiversum. Pracuję teraz też nad The Kingkiller Chronicle i zaczynam dostrzegać, jak trudno jest zekranizować powieści o tak rozległym świecie, do tego z mnóstwem ciekawych bohaterów. Z których zrezygnować? To niezwykle trudne zadanie. W serialu mamy do dyspozycji 8 godzin i nadal jest to za mało, by wszystko pokazać. I przy The Kingkiller Chronicle mam dokładnie ten sam problem. Dlatego projekt utknął w miejscu, bo wciąż nie dostałem scenariusza, który by to wszystko ładnie spinał. Szukam też reżysera, który będzie rozumiał tę historię i przedstawi mi ciekawą wizję. A czy pokazanie tego w odpowiedni sposób jest możliwe? Cały czas się nad tym zastanawiam. Popatrz na świat Gwiezdnych Wojen. Mieliśmy już z 15 filmów pokazujących ten świat i nagle pojawił się The Mandalorian, który udowadnia, że cały czas jesteśmy w przedpokoju i długa droga przed nami.   Wspomniałeś o lataniu balonem z Andrew Scottem, czyli nowym bohaterem tego serialu. Jaka chemia jest między nim a Lee? Trudno powiedzieć. Lee wie, że jego kompan ma przy sobie broń, która może bardzo pomóc Lyrze w walce i nawet może odmienić losy tej wojny. To nie będzie łatwy i kumpelski związek. Tyle mogę powiedzieć. Ale za to podzielę się z tobą pewną anegdotą związaną z Andrew. Otóż gdy zaczęliśmy zdjęcia i zostało ustalone, że spędzimy dwa miesiące razem na pokładzie balonu, mój telefon zaczął dzwonić jak oszalały. Moje koleżanki i kilku kolegów dzwoniło, by powiedzieć, jak bardzo mnie nienawidzą z tego powodu, że będę zamknięty w dość ograniczonej przestrzeni z przystojnym księdzem z Współczesnej dziewczyny. Nie byłem świadomy, jak bardzo ludzie są zafiksowani seksualnie na punkcie Andrew. I wiesz co? On też nie miał pojęcia. Ale go uświadomiłem (śmiech). Tak słucham o twoich nadchodzących projektach, mam wrażenie, że pandemia raczej ci pomaga w pracy, niż ją utrudnia. Trochę tak jest, że pandemia odcięła mnie od wszystkiego, co mogłoby mnie rozpraszać, i pozwoliła bardziej skupić się na pracy. Oprócz tych dwóch projektów, o których ci powiedziałem, piszę właśnie dwa animowane musicale w latynoskim klimacie. Jeden dla Sony i jeden dla Disneya. Ich premiera ma się odbyć w 2021 lub 2022 roku. Tak więc nie próżnuje. Nie ma czasu (śmiech). To wszystko? Bo mam wrażenie, że o czymś zapomniałeś. O moim debiucie reżyserskim! Film nazywa się Tick, Tick... Boom! I tworzę go dla Netflixa. Zapomniałem o tym, bo na razie spędziłem na planie raptem osiem dni i pandemia nam wszystko przerwała. Ale powinienem lada dzień wrócić na plan. Co ciekawe, wielką pomoc dostaliśmy od ekipy filmu Bal, który nagrywał przed nami. Przekazali nam swoje notatki, jak realizować musical w czasach pandemii. Mam nadziej, że nam to pomoże.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj