ADAM SIENNICA: Na konferencji prasowej wspominaliście o tym, ile czasu trwały przygotowania do tego filmu. Wiele osób aż nie może w to uwierzyć. ŁUKASZ KOŚMICKI: Przygotowania do filmu trwały pięć lat. Początkowo mieliśmy go kręcić dwa lata temu, ale musieliśmy przesunąć zdjęcia o kilka miesięcy z różnych powodów. Do takiego normalnego filmu kręconego w Polsce przygotowania trwają dwa albo trzy lata. Ten jest troszkę inny i przez to też były one bardziej skomplikowane. W związku z tym zajęło to nam więcej czasu. Nie mam wrażenia, że jakoś spowalnialiśmy ten proces. Po prostu ścieżki, którymi poruszaliśmy się realizując film, nie były przetarte w Polsce. Nie było nikogo, kto dobrze wiedział, jak taką produkcję dobrze zorganizować. Dlatego nam to zajęło trochę czasu, bo musieliśmy się wszystkich tych rzeczy nauczyć.  Też nie ma potrzeby niczego przyspieszać, bo mogłoby to odbić się na jakości. Jak najbardziej. Dodatkowo ten film miał robione "focus grupy" w Polsce i w Stanach, które pomogły nam zrozumieć pewne rzeczy i znaleźć drogę do widza. Ukryta gra nie jest tak do końca filmem, jak to nazywam, festiwalowym. Jest to historia, która ma przenieść widza w intrygujący świat. Ma on być zaintrygowany i zafascynowany opowieścią. Po prostu ten czas w kinie ma mu dobrze minąć. Takie jest założenie. W takich filmach ważna jest też wiarygodność. Wygląda to tak dobrze, że można by pomyśleć, że część scen była kręcona w Stanach. Nie, oczywiście wszystko kręciliśmy w Polsce. Posługiwaliśmy się również obrazem generowanym komputerowo. Faktycznie nasza wiara od początku była taka, że jeśli damy widzowi jakościowy film, bardzo rzetelnie zrobiony, z dobrą scenografią Allana Starskiego i świetnymi zdjęciami Pawła Edelmana, to on to doceni i będzie chciał go zobaczyć. Mimo że nie jest to komedia romantyczna. Już teraz wydaje się to doceniać. Widać to w reakcjach na pierwszy zwiastun. Często pada stwierdzenie: to nie wygląda jak polski film. Tak, są takie głosy, że to nie wygląda jak polski film... Trudno to komentować [śmiech]. To film robiony w Polsce, przez polską ekipę. Aktorzy są po prostu zagraniczni, a też nie wszyscy. Nam po prostu zależało na tym, by jego jakość była zauważalna. Zdecydowanie jest zauważalna. Zwłaszcza to napięcie, które trzyma do końca seansu, bez znaczenia, czy znamy historię kryzysu na Kubie, czy nie. Napięcie i ciekawość tego, co będzie za tym kolejnym zakrętem historii - w tego rodzaju filmach te elementy są kluczowe. Trzeba też kształtować głównego bohatera i otoczkę wokół niego w taki sposób, abyśmy się z nim utożsamiali i również trochę o niego obawiali. Zastanowili się, czy jego wybory nie są dobre. Jest to więc element gry, którą chcieliśmy podjąć z widzami. W tym aspekcie istotne też były te focus grupy, o których wspominałem, bo uświadomiły one nam, jaką ludzie mają wiedzę lub niewiedzę na temat zimnej wojny i kryzysu kubańskiego. Dlatego z jednej strony musieliśmy te informacje dozować tak, by były czytelne, ale z drugiej strony na tyle subtelnie, by widz, który zna temat, nie poczuł się obrażony. Poza tym film z założenia ma mieć dystrybucję na świecie. Zostało już ogłoszone, że dystrybutor będzie pokazywać go w Stanach Zjednoczonych i w Kanadzie. W planach są Chiny, Turcja i kilka innych krajów. Cały czas trwa proces sprzedaży filmu. Z tego powodu musieliśmy też opowiedzieć polski aspekt naszej historii tak, by był zrozumiały poza naszym krajem, a dla polskiego widza nie był kolejnym przynudzaniem na dobrze znane tematy. Staraliśmy się to wyważyć, by było to ciekawe dla wszystkich. Istotny wpływ na to ma sama postać Mansky'ego, który przez swój geniusz i chęć spożywania alkoholu jest bardzo nieprzewidywalny. Jest to postać bardzo skomplikowana. Założyliśmy kilka filtrów na tę postać. Przede wszystkim jest to geniusz matematyczny z drobnymi oznakami zespołu Aspergera. Stąd pewnie pojawiła się ta matematyka w jego życiu. Jest geniuszem, więc jego mózg pracuje o wiele szybciej. Używa więc alkoholu, by go spowolnić. Paradoksalnie: im bardziej jest pijany, tym bardziej normalny, a im bardziej trzeźwy, tym bardziej zamknięty w sobie i swojej głowie. Jest też kolejna warstwa emocjonalna, która w trakcie filmu staje się imperatywem jego działania, jest fakt, że uczestniczył w projekcie Manhattan, czyli był współtwórcą bomby atomowej. Wiemy, że na wszystkich konstruktorów, którzy byli w Los Alamos i widzieli pierwszy wybuch, ta cała sytuacja wpłynęła i całkowicie ich zmieniła. Po Hiroszimie i Nagasaki niektórzy zwariowali, ktoś popełnił samobójstwo, ktoś zamknął się w klasztorze, a inny przekazywał informacje Rosjanom, bo uważał, że nie może mieć tylko jedna strona tak demolującej broni. Dlatego czynników wpływających na zachowanie Mansky'ego jest kilka i przez to jest on faktycznie nieprzewidywalną osobą. Bill Pullman świetnie to oddaje. Wydaje mi się, że jest on niedoceniany, bo to naprawdę wybitny aktor. Obecnie gra w 3. sezonie serialu Sinner. Cały czas jest aktywny zawodowo, zagrał w 90 filmach. Niedawno widziałem go na deskach teatru w Londynie – Bill nie ogranicza się tylko do filmu. Zauważyłem, że w naszym pięknym i wymuskanym świecie mniej pisze się teraz pierwszoplanowych ról dla aktorów po 60-tce. Idąc pod prąd tym tendencją liczyłem, że uda się w ten sposób „złowić” świetnego aktora zza oceanu głodnego zagrania postaci głównego bohatera. W ten sposób udało nam się pozyskać światową gwiazdę do naszego filmu. Pamiętamy, że pierwotnie tę rolę grał William Hurt, ale potem był wypadek... Bill Pullman wówczas był waszym pierwszym wyborem? Jak wyglądała ta sytuacja? Bardzo ważnym elementem tutaj był czas. Jedna rzecz jest taka, że byliśmy już na zdjęciach. Druga jest taka, że prócz Billa mieliśmy innych niesamowitych aktorów. Roberta Więckiewicza, bardzo zajętego aktora, Wojtka Mecwaldowskiego, ale również Aleksieja Sieriebriakowa, który obecnie jest największą gwiazdą w Rosji. Dlatego ten czas był dla nas bardzo ważnym elementem. Bill zgodził się przyjechać z dnia na dzień. Przeczytał scenariusz, zadzwonił do mnie, a ja nawet nie wiedziałem, że to on dzwoni. Pogadaliśmy z 45 minut i widzieliśmy, że jest fajnie. Powiedziałbym, że to nie my wybraliśmy Billa, to on wybrał nas. Jestem niesamowicie wdzięczny, że to zrobił, bo z jednej strony uratował nam film, a z drugiej strony świetne było to, że on przyjechał tu głodny tej roli, pracy. Nie przyjechał odpocząć i przy okazji zagrać sobie w filmie. Po prostu zostawił kawał serca w tym projekcie i to było niesamowite. Czapki z głów. Trudno sobie teraz wyobrazić innego aktora w tej roli... To prawda, Bill świetnie ją wyczuł. Proszę zwrócić uwagę, że na początku jego postać – pomimo że pierwszoplanowa – nie jest dominująca na ekranie. Pojawiają się kolejne postaci: Stone (Lotte Verbeek), Krutov (Aleksiej Sieriebriakow) czy Dyrektor (Robert Więckiewicz), Mansky jest jakby jedną z nich. Jednak im dalej wchodzimy w naszą historię tym bardziej Mansky zaczyna w filmie dominować. To jest fantastyczne, że potrafił stworzyć tę rolę z taką finezją.
FOT. K. Wiktor
Wspomniani przez ciebie partnerzy na ekranie mu w tym pomagają. Chyba moją ulubioną jest jego przyjacielska relacja z dyrektorem Pałacu Kultury granym przez Więckiewicza. Od razu jakoś miło i zabawnie się zrobiło, gdy nazwał go Joszkiem... Trzeba było w tę historię wprowadzić trochę powietrza, luzu i śmiechu, bo to zawsze dobrze działa. Z drugiej strony postać dyrektora grana przez Roberta jest tragikomiczna, bo ma przeszłość wojenną i wspomnienia z Powstania Warszawskiego. Jednocześnie jest to jego pijaństwo, łażenie po mieście i rozdrapywanie swoich ran. Rzeczywiście ich relacja zadziałała na ekranie i widzowie emocjonująco reagują, gdy są razem. Dobrze jest, że w momentach, w których zakładaliśmy śmiech, on się pojawia, a gdy powinna być cisza i jakieś uczucie wzruszenia u postaci dyrektora, dało się też te emocje wyczuć na widowni. Podczas rozmowy z Allanem Starskim zaskoczyłem się, że te tajne przejścia w Pałacu Kultury naprawdę istniały. Oczywiście jest legenda miejska, że był nawet korytarz, który prowadził prosto do domu partii, ale został zasypany w trakcie budowy metra. Spędziłem trochę czasu w Pałacu Kultury, bo miałem sporo dokumentacji, więc sam chodziłem po różnych wnętrzach. Jak sprawdzałem potem na zegarku, to przeszedłem jednego dnia dystanse rzędu 25 kilometrów wewnątrz Pałacu Kultury.  Wyliczyliśmy, że jest tam tyle wnętrz, że jeśli  codziennie ktoś chciałby mieszkać w innym pokoju w Pałacu Kultury, zajęłoby to mu 10 lat. Są tam niesamowite, dziwne miejsca i staraliśmy się to pokazać. Pałac żyje swoim własnym życiem. Dzięki temu też to miejsce buduje wyjątkową atmosferę filmu i zarazem staje się jednym z głównych bohaterów. Jasne, jest to idealne miejsce do zdjęć. Gdyby naprawdę rozgrywał się taki pojedynek pomiędzy amerykańskim a radzieckim  arcymistrzem szachowym w Warszawie, na pewno miałby miejsce w Pałacu Kultury. Pamiętam jakie zrobił na mnie wrażenie, gdy widziałem go pierwszy raz, bo nie pochodzę z Warszawy. Gdy przyjechałem tam jako dzieciak, byłem zszokowany. Często też obcokrajowcy tak reagują na Pałac Kultury. Prawda jest taka, że jest to bardzo amerykańska budowla. Gdyby nie zdobnictwo, wieżyczki i cała sztukateria, to wyglądałby w pewnych fragmentach jak kawałek drapacza chmur z Nowego Jorku czy Chicago. Rudniew, architekt Pałacu Kultury, przebywał w tych miastach i uczył się tamtejszej architektury. Miał budować tak samo monumentalne budynki w Moskwie. W pewnym momencie Stalin uznał, że Warszawa też powinna mieć coś takiego i dał mu całe dwa dni na zrobienie projektu. Po prostu niesamowite miejsce. Aż mnie ciekawi, jak sam Bill Pulman na nie zareagował. Jak to wyglądało pierwszego dnia? Po tym, jak Bill przyleciał do Warszawy, miał kilka dni rozruchu. Wówczas kręciliśmy zdjęcia z innymi aktorami, czyli sceny bez postaci Mansky'ego. Po to, aby Bill mógł się zaaklimatyzować, choć i tak towarzyszyło temu szalone tempo. Do tego też przecież dochodzą przymiarki kostiumów, charakteryzacji i tym podobnych rzeczy, które zajmują czas. Bill zamieszkał w hotelu Intercontinental naprzeciwko Pałacu Kultur. Widział go więc codziennie i codziennie też o nim rozmawialiśmy. Bill po przyjeździe miał milion zajęć na czele z nauką gry w szachy z mistrzem szachowym, panem Andrzejem Filipowiczem, który nam wszystkie ruchy rozpisał i uczył Billa, jak wygląda balet tych ruchów, jak się łapie za pionek w sposób profesjonalny i tym podobne rzeczy. Pomimo tego wszystkiego w wolnej chwili potrafił wpaść do nas na plan, chociaż tego dnia nie grał, bo był ciekawy, co się dzieje. Chciał poznać wszystkich. To było urocze, niesamowite i bardzo profesjonalne. Po prostu ludzkie. Podczas festiwalu w Gdyni odbyło się premierowe wykonanie piosenki The Secret Game Ani Karwan. Chyba wszyscy mają wrażenie, że mamy piosenkę z Bonda w polskim filmie. To na pewno pytanie do Łukasza Targosza, który nie tylko skomponował muzykę do filmu, ale też tę piosenkę. Przyznaję, że słyszałem już kilka takich opinii i nie były to złośliwie głosy. Ania Karwan faktycznie kapitalnie to wykonała. Nie wiem, jak z tak drobnej osoby, może się wydobyć taki głos! Zaśpiewała to niesamowicie emocjonalnie i z charakterem. Łukasz też napisał taki dobry kawałek, który w pewnym momencie dopowiada nam w filmie historię bohaterów, nieświadomych jeszcze, że najgorsze przed nimi.
FOT. K. Wiktor
Tak ciągle rozmawiamy o Billu, a warto wspomnieć o świetnej Lotte Verbeek. W rozmowie z nią zastanawiałem się, czy można by nazwać jej postać realistyczną żeńską wersją superszpiega w stylu Bonda. Jak to widzisz? Na pewno jej postać to perfekcyjnie działający agent. Musi być bardzo mocna i dobra w tym, co robi, że tak daleko zaszła w tamtych czasach. Amerykanie wówczas wykorzystywali kobiety w działaniach wywiadu tylko w aspektach seksualnych. Lotte potrafi być na ekranie totalnym kameleonem. Z jednej strony potrafi być piękna, uwodzicielska, zjawiskowa, a z drugiej potrafi być przerażająco zimna, a wręcz antypatyczna. Świetne niuansuje różne detale. Sugeruje, że nic nie gra, ale tam cały czas coś pracuje, coś się dzieje. Jest w tym bardzo intrygująca.  To jak podsumować Ukrytą grę. Jaki to film? Chcieliśmy opowiedzieć ciekawą historię rozgrywaną w intrygujących czasach, o bohaterach, których los zaskakuje. Jeśli ktoś lubi oglądać kino sensacyjne, pasjonują go kryminały, uwielbia być zaskakiwanym, podobają mu się filmy kostiumowe i generalnie lubi chodzić do kina, Ukryta gra jest dla takiej właśnie osoby - takie opinie słyszałem od pierwszych widzów oglądających film na festiwalu w Gdyni.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj