Ostatni komentarz Jasona Momoa dotyczący konkurencji pomiędzy studiami DC i Marvel wywołał niemałe poruszenie wśród fanów obu uniwersów. Trudno powiedzieć, czy aktor napisał poważnie, czy był to jedynie żart, a może zaognienie konfliktu fanów, który na dłuższą metę jest korzystny zarówno dla DC, jak i Marvela. Tak czy inaczej, konflikt istnieje i warto przyjrzeć się jego historii. Czy firmy zawsze ze sobą walczyły, czy była to po prostu zdrowa rywalizacja?
Jeśli chce się dobrze zrozumieć tę trwającą już ponad pół wieku rywalizację, trzeba cofnąć się oczywiście do samych początków, a dokładniej do pierwszego wielkiego superbohatera. Stworzony w 1933 roku przez Jerry'ego Siegela i Joego Shustera Superman jest uważany niejako za ojca ery superherosów. Jego pojawienie się na łamach "Action Comics" zapoczątkowało prawie 30 lat dominacji firmy, która dziś jest znana jako DC Comics.
Pojawiające się później postacie takie jak Batman czy Wonder Woman do dziś są uważane za najbardziej rozpoznawalne ikony świata superbohaterów. Marvel, a raczej Timely Comics, nie był wtedy kompletnie bez znaczenia. Seria komiksów o Kapitanie Ameryce odniosła spory sukces w czasie II wojny światowej i wprowadziła do świata komiksów takie postacie jak Namor Sub-Mariner czy pierwsza Ludzka Pochodnia, jednak kiedy wojna zmieniła się w zimną wojnę, zainteresowanie tymi postaciami znacznie spadło. Nie pomogła też próba zmiany wizerunku Kapitana z wroga nazistów na wroga komunistów. Tak więc przodek Marvela wycofał się z rynku superbohaterów na rzecz romansów i horrorów z potworami. W tym czasie DC prowadziło natomiast bardzo ostrą politykę, wycinając lub absorbując konkurencję. Najciekawszym przykładem owej dominacji był pozew twórców komiksu „Captain Marvel” dotyczący postaci znanej dzisiaj jako Shazam. Autorzy zostali pozwani przez DC o plagiat, ponieważ według studia postać Kapitana Marvela była zbyt podobna do Supermana. Parę lat później natomiast autor „Kapitana…” został zatrudniony przez DC do pracy właśnie przy Supermanie. Spod jego pióra wyszły najbardziej ikoniczne dla lat 50. historie o Człowieku ze stali. Kapitan Marvel został natomiast wchłonięty i dodany do galerii bohaterów DC.
Zanim przejdę do początku Marvela, warto zwrócić uwagę na wpływ kulturowy, jaki wywarły postacie ze świata DC. Historie o Supermanie trafiły do programu radiowego (tam właśnie po raz pierwszy pojawił się dziennikarz Jimmy Olsen) i to między innymi za jego pomocą został obalony Ku Klux Klan. Superman w audycjach walczył z przeciwnikami i odkrywał ich tajemnice, które były prawdziwymi informacjami dotyczącymi realnego ugrupowania.
Zobacz również: Nowy kostium Wonder Woman w komiksach. Ubrana od stóp po szyję
Jak więc na tak zdominowany rynek mógł wejść z impetem Marvel? Sukces firmy przypisuje się głównie dwóm czynnikom. Po pierwsze, DC w tamtych czasach kierowało swoje komiksy do bardzo młodego czytelnika. Historie były dość proste i właściwie zawsze zamykały się w jednym numerze. Szefowie Marvela postanowili niejako przechwycić konsumentów, którzy właśnie wyrastali z Supermana, i zaproponowali im twórczość kierowaną właśnie do nastolatków. Niezwykle pomogło im w tym doświadczenie nabyte przez lata tworzenia romansów i horrorów, które słynęły z tak zwanych cliffhangerów. Życie Petera Parkera nie opierało się wyłącznie na walce ze złoczyńcami, ale także na problemach rodzinnych i przede wszystkim sercowych. Fantastyczna Czwórka natomiast przedstawiona została jako grupa odkrywców, którzy udają się w nieznane, napotykają różnego rodzaju monstra i tajemnice. Ta odrobinę bardziej dorosła tematyka sprawdziła się tak bardzo, że już na początku lat 70. Marvel górował w sprzedaży nad DC. Drugim niezwykle ważnym dla sukcesu Marvela czynnikiem była postać Stana Lee. Dzisiaj jest on widziany jako legenda i geniusz stojący za stworzeniem całego potężnego uniwersum Marvela. Wiele osób nie zdaje sobie jednak sprawy, że to nie twórczość Stana była kluczem do sukcesu, a jego charyzma i znajomość rynku. Dla rozwoju Marvela ważniejszy był fakt, że Stan to świetny sprzedawca, a nie tylko twórca.
To właśnie Stan Lee rzucił pierwszy kamień w wojnie pomiędzy DC a Marvelem. Pisał on wielokrotnie o tym, że czas wybrać stronę, że Marvel otwarcie walczy z DC i że czytanie Marvela to inteligentny wybór (w przeciwieństwie do czytania konkurencji, którą to Stan żartobliwie obrażał). Doszło wręcz do sytuacji, w której fani obu uniwersów zaczęli pisać do Stana z prośbą o nieobrażanie DC. W odpowiedzi na końcu jednego z numerów "Fantastycznej Czwórki" pojawiła się ankieta z dwoma pytaniami: a) Czy Marvel powinien skupić się na uświadamianiu, dlaczego DC jest słabe, czy b) Zamiast tego powinni wyraźnie uzmysłowić, dlaczego Marvel rządzi. Można powiedzieć, że Stan Lee wyprzedził epokę, stawiając mocno na kontakt z konsumentem - praktyka ta stała się naprawdę popularna dopiero w XXI wieku wraz z rozwojem internetu. DC poprzez Roberta Kanighera próbowało się temu przeciwstawić, jednak Robertowi zdecydowanie brakowało charyzmy i wyczucia rynku Stana Lee, dlatego jego słowa często uchodziły za niesmaczne.
Tak więc pod koniec lat 60. Marvel wysunął się na prowadzenie. Nie znaczy to, że DC miało problemy ze sprzedażą. Mówi się wręcz żartobliwie, że popkultura lat 60. należy do trzech B – Beatlesów, Bonda i Batmana. DC zauważyło jednak wreszcie, że przyszedł czas na zmiany, i tak zaczęła się era odkupowania artystów oraz pisarzy. W 1971 roku DC zatrudniło Jacka Kirby'ego, znanego właściwie jako ojca założyciela współczesnego Marvela. Nie był to jeszcze otwarty ruch, ponieważ Kirby dostał możliwość tworzenia własnych postaci, jednak „tytani” świata, tacy jak Superman czy Batman, dalej pozostawali bez zmian. Kirby wprowadził do DC rozwinięty wszechświat, a przede wszystkim - potężnego złoczyńcę znanego jako Darkseid (na którym później wzorował się Jim Starlin, tworząc dla Marvela szalonego tytana Thanosa). To niezdecydowanie DC zostawiło ich w tyle na prawie 20 kolejnych lat. Można powiedzieć, że przez te dwie dekady DC próbowało dogonić Marvela. Na przykład: kiedy w "Spider-Manie" poruszano problemy społeczne (takie jak rasizm i narkotyki), prawie w tym samym czasie z podobnymi problemami musieli borykać się Green Lantern i Green Arrow. Ciekawe jest, że z owej „gonitwy” powstały komiksy uważane przez wielu za jedne z najlepszych ze stajni DC. Bardzo ważnym dla tej ery ruchem ze strony DC było zatrudnienie Danny'ego O'Neila (wcześniej pracującego dla Marvela), aby ten zredukował moce Supermana. Jak pokazały badania ówczesnego rynku, bohaterowie posiadający wady i pokonujący silniejszych przeciwników sprzedawali się dużo lepiej niż „boscy herosi”. Znany już z telewizyjnej produkcji The Flash Firestorm został stworzony przez Gerry'ego Conwaya (wcześniej pracującego przy Spider-Manie) jako odpowiedź na Człowieka Pająka.
Czytaj również: Oburzeni fani wymuszają na DC zmianę okładki „Batgirl” z Jokerem
Największym krokiem DC w stronę Marvela było wznowienie serii „New Teen Titans” pod wodzą Marva Wolfamana i George'a Pereza. Młodzi superbohaterowie byli niejako odpowiedzią na niesamowicie popularnych X-Men i odnieśli ogromny sukces. Historie łączyły akcję, przygodę, romans i dramat. Z tych dwóch ostatnich słynął do tej pory przede wszystkim Marvel. Po wielkim wydarzeniu „Crisis on Infinite Earths” DC postanowiło odświeżyć swoich dwóch kluczowych bohaterów, którymi są Batman i Superman, przede wszystkim opowiadając ich genezę w bardziej współczesny sposób. Do pracy nad nimi zatrudniono Johna Byrne’a, który odniósł już niesamowity sukces przy „X-Men” i „Fantastic Four”, a także Franka Millera, znanego z mroczniejszych historii o Daredevilu. „Batman: Year One” jest uznawany za najlepiej opowiedzianą genezę mściciela z Gotham, jednak wiele osób zapomina, że nie mielibyśmy dzisiaj tego ponurego i mrocznego Batmana, gdyby nie wcześniejsze prace Millera przy Daredevilu. Przy Batmanie jednak Miller oraz DC poszli o krok dalej. Skoro Marvel w latach 60. niejako przechwytywał czytelników w wieku nastoletnim, naturalnie warto było spróbować zainteresować grupę wchodzącą w dorosłość. I oto nagle dzięki „The Dark Knight Rises” oraz „Watchmen” Alana Moore’a okazało się, że komiksy nie są tylko dla dzieci, a wręcz należy je nazwać powieściami graficznymi. Był to pierwszy poważny krok DC Comics, którym niejako odcięli się od kierunku, w którym podążał Marvel. I jak historia pokazała, wyszło im to zdecydowanie na dobre.
W połowie lat 90. Marvel zbankrutował. Przyczyniło się do tego zarówno słabe przywództwo Ronalda Perelmana, który zakupił Marvela, jak i stagnacja bohaterów w komiksach. DC swoim „Kryzysem” zrewolucjonizowało pojęcie dziedzictwa superbohatera. Flash stał się tytułem przechodnim, dziedziczonym przez kolejne postacie o podobnej mocy. Przydomek Robina kojarzy się dziś mniej z konkretną postacią, a bardziej z rolą ucznia Batmana. Dopiero w 2011 roku przy okazji "New 52" DC wróciło (w większości przypadków) do pierwotnych lub najbardziej znanych bohaterów. W Marvelu nawet jeśli jakiś bohater przekazywał pałeczkę, było wiadomo, że jest to tylko tymczasowe i oryginalny heros powróci, gdy czytelnicy za nim zatęsknią. Co ciekawe, ten zabieg stosowany jest do dziś. Jeśli do komiksów dołożyć jeszcze słynne filmowe "Supermany" i "Batmany", to DC wygrywało w tym wyścigu, a Marvel nie miał funduszy na „dogonienie” konkurenta. Właśnie w tych latach firma była zmuszona do podjęcia decyzji, których żałuje do dziś. Sprzedano wtedy prawa filmowe do bardzo licznej grupy postaci, takich jak „X-Men”, „Spider-Man”, „Fantastic Four” i wiele innych. Tymczasem DC trzymało się bardzo mocno, współpracując już długie lata z Warner Bros. I trwało to wszystko do połowy pierwszej dekady XXI wieku.
[video-browser playlist="673617" suggest=""]
Marvel w końcu podniósł się z bankructwa i mocno stojąc już na nogach, zapoczątkował coś, czego nie widzieliśmy do tej pory w historii kina: spójny, długotrwały świat składający się z nieokreślonej liczby filmów pokazujących herosów tak osobno, jak i od czasu do czasu w grupach. Ich pierwszy film, "Iron Man", odniósł niesamowity sukces. Co ciekawe, było to ogromne ryzyko. Po pierwsze, zatrudniono Roberta Downeya Jr., który w tamtych czasach nie cieszył się dobrą opinią w Hollywood. Po drugie, Iron Man nigdy nie był flagową postacią Marvela. Ryzyko jednak się opłaciło i spójne uniwersum ruszyło pełną parą, a sprzedaż komiksów wzrosła wielokrotnie. W podobnym czasie zresztą opublikowane zostało wielkie wydarzanie zatytułowane „Wojna Domowa”, na którego czele stał między innymi Iron Man. DC mogło w tym czasie poszczycić się już dwoma częściami doskonale przyjętej trylogii Christophera Nolana o Batmanie. Druga część została okrzyknięta przez wielu najlepszym filmem o superbohaterach w historii, a grający głównego antagonistę Heath Ledger został pośmiertnie uhonorowany Oscarem. Problem polegał na tym, że ekranizacja Nolana była historią zamkniętą, a DC chciało utworzyć własne kinowe uniwersum. Otwierającym je filmem miało być „Green Lantern”, a w planach było już „Justice League”. Niestety pierwszy film okazał się kompletną porażką, a z drugiego zrezygnowano dosłownie na dzień przed rozpoczęciem zdjęć. Tak więc podobnie jak przez dwie dekady XX wieku DC panowało niepodzielnie na polu komiksów, tak koniec pierwszej dekady XXI wieku na polu filmów należał zdecydowanie do Marvela. DC jednak nie poddało się i w przygotowaniu na kolejne podejście do świata filmu odświeżyło swoją serię, wydając „New 52”, które miało na celu pozwolić nowemu czytelnikowi wejść w świat DC. Rok później Marvel zrobił podobny ruch, rozpoczynając publikację wszystkich komiksów pod marką „Marvel Now!”. W końcu w 2013 roku DC udało się uruchomić własny kinowy wszechświat. Któż inny lepiej mógł się do tego nadawać niż pierwszy superbohater, Superman – Człowiek ze stali? Film spotkał się z mieszanymi opiniami, jednak zarobki mówiły same za siebie: można od tego zacząć budowę spójnego kinowego uniwersum.
Czytaj również: Będzie nowy komiks „The Age of Apocalypse” w ramach „Secret Wars” Marvela – szczegóły i okładka
Przed nami rok 2016, w którym zobaczymy rekordową liczbę adaptacji komiksów o superbohaterach. Po raz kolejny DC próbuje dogonić Marvela, tym razem na dużym ekranie. Czy filmy DC powtórzą tematykę i być może - co za tym idzie - sukces Marvela? A może podobnie jak w latach 90. otrzymamy kompletnie nowe spojrzenie na komiksowych herosów? Być może da to DC znowu przewagę nad konkurentem. Tak czy inaczej, rywalizacja rusza pełną parą, a wszystkie ataki z obu stron tak naprawdę zwiększają tylko zainteresowanie tematyką i są korzystne dla każdej z firm. Przecież walka jest zawsze ciekawsza niż pokojowe stwierdzenie, że można być fanem tak Marvela, jak i DC, prawda?