Na początku nie było ani Słowa, ani chaosu - w odniesieniu do komiksowego uniwersum Marvela trudno właściwie mówić o jakimkolwiek początku. Obroty sfer niebieskich w świecie Domu Pomysłów rządzą się swoimi prawami, a próba ich kategoryzacji to zadanie iście karkołomne. Gdy wychodzisz z założenia, że udało Ci się właśnie pojąć Tajemnicę Wszechrzeczy i zaczynasz rozumieć marvelowską kosmologię, zawsze znajdzie się jakiś scenarzysta-dowcipniś, który mocą własnej wyobraźni przesunie nasze granice poznawcze i dopisze/uzupełni/zredukuje wiedzę o tym, jak do fikcyjnej rzeczywistości Avengers i spółki mają się powszechnie obowiązujące prawa fizyki. Do lektury niniejszego tekstu chciałbym więc zaprosić wszystkich tych, których w życiu gna potrzeba zrozumienia, ale i te osoby, które podążając drogą na skróty każdą naukową koncepcję w gatunku superbohaterskim sprowadzają do miana "durnego pomysłu". Wszechświat Marvela, podobnie jak u Alberta Einsteina, jest wieczny, choć na pewno nie statyczny; najbardziej fascynuje w nim to, że nieustannie pulsuje i pęcznieje, rozwidlając się do tego stopnia, że zdarza mu się pochłonąć... Rocky'ego Balboę z Romeo i Julią. Zdziwieni? Jeśli tak, wszystko jest w porządku. Już od Arystotelesa wiemy, że zdumienie staje się platformą do zadawania pytań i poznania. Do pełnego przyswojenia marvelowskiego multiwersum potrzeba Ci tylko i aż, nomen omen, kosmicznej wyobraźni. 

Omniwersum i multiwersum, czyli co mają wspólnego Batman i Popeye z Marvelem? 

Zacznijmy od tego, że nie istnieje jedna wykładnia czy kodeks opisujący mechanikę świata Domu Pomysłów; w tej perspektywie wypuszczane systematycznie na rynek oficjalne przewodniki będą pełnić rolę Biblii, natomiast poszczególne komiksy i komentarze autorów możemy przyrównać tak do apokryfów, jak i źródeł historycznych. Nie ma sposobu na to, by wiedzę na tym polu w jakikolwiek sposób ujednolicić - tydzień w tydzień pojawia się przecież nowy rozdział mitologii Marvela, który niekiedy wywraca nasze wyobrażenie o jego kosmologii do góry nogami. Najbardziej wartościowa informacja w tym aspekcie trafiła do nas z wydanego w 2005 roku albumu pt. Oficjalny Przewodnik Uniwersum Marvela: Alternatywne Światy. Wynika z niego, że samo uniwersum jest zaledwie częścią multiwersum, a to ostatnie wchodzi z kolei w skład omniwersum, definiowanego jako "zbiór każdego możliwego uniwersum, multiwersum, megawersum, wymiaru (alternatywnego i kieszonkowego) i sfery". Innymi słowy: omniwersum to cały twórczy dorobek naszej cywilizacji z prawdziwego świata, od myśli i wyobrażeń przez spuściznę DC Comics po książki, komiksy, seriale i filmy, które dopiero ukażą się w przyszłości. Mówiąc obrazowo:
Zawiera ono każdą pojedynczą literę, program telewizyjny, film, miejską legendę, uniwersum czy sferę, która kiedykolwiek powstała lub powstanie. Jest tu każdy, od Popeye'a do Rocky'ego Balboy, od Ronalda Reagana do Romeo i Julii, od Luke'a Skywalkera do Snoopy'ego. 
Teraz wiecie już, dlaczego w teorii możliwe jest to, do czego doszło w przeszłości w komiksach: ekranowe spotkanie Batmana i Iron Mana. Brzmi kusząco, prawda? Mówiąc jednak o "Marvelu", najczęściej będziemy mieć na myśli poziom koncepcyjny rozpoczynający się od multiwersum, rozumianego jako zbiór absolutnie każdego wszechświata. Samo multiwersum miało swój punkt początkowy, choć żaden z twórców nie pokusił się o określenie momentu, w którym doszło do jego powstania. Pierwotny, jednolity świat Domu Pomysłów nosił nazwę Pierwszego Firmamentu (dziś to tytuł jednej z postaci); dopiero wojna czczących Pierwszy Firmament Aspirantów z Celestianami zrodziła drugi kosmos, dając tym samym początek multiwersum. Przeznaczeniem tego ostatniego jest nieustannie powtarzane zniszczenie i odradzanie się. Wiemy o przynajmniej 8 takich cyklach: po 6. z nich jedyną ocalałą istotą został Galactus, 7. zakończyły inkursje (zderzenia alternatywnych światów), a w ramach 8. działania Reeda Richardsa doprowadziły do stworzenia kontinuum czasoprzestrzennego, dzięki któremu 8. inkarnację multiwersum możemy uznać za bezpośrednią kontynuację 7. Według słów lidera Fantastycznej Czwórki ostateczny los każdego kolejnego zbioru uniwersów to "bycie strawionym przez wszechogarniający żar" - mamy tu do czynienia z odwróceniem hipotezy śmierci cieplnej tudzież tzw. Wielkiego Chłodu, zakładającej, że otaczający nas wszechświat ulegnie zagładzie w wyniku osiągnięcia stanu termicznej równowagi, uniemożliwiającego jakikolwiek proces prowadzący do stwarzania gwiazd czy planet. 
Źródło: Marvel
+14 więcej

Koncepcja uniwersum - od Wielkiego Wybuchu ku nieskończoności

Dopiero w obrębie większego multiwersum możemy odnaleźć właściwie postrzegane "uniwersum", czyli coś, czemu najbliżej do koncepcji wszechświata lub kosmosu. Każde z nich ma swoją nazwę; i tak to podstawowe dla komiksowej rzeczywistości określone jest jako Ziemia-616, natomiast akcja Kinowego Uniwersum Marvela rozgrywa się już na Ziemi-199999. Doprawdy trudno oszacować, jak wiele uniwersów wchodzi w skład multiwersum; najzasadniejszą odpowiedzią w tej materii wydaje się stwierdzenie "zbyt dużo, by to policzyć". Nieco ponad 5 lat temu jeden z fanów informował o przeszło 1,5 tys. takich światów, jednak kolejne oficjalne przewodniki Marvela sugerowały ich nieskończoną liczbę. Przesłanki na temat nieskończonych rzeczywistości odnajdziemy również w słowach istot mogących uchodzić w tej dziedzinie za autorytety: Kanga Zdobywcy, Strażnika Uatu, Thanosa czy Adama Warlocka. Wszechpotężny Beyonder uczy nas z kolei, że poszczególne uniwersa są nieskończone pod względem swojej powierzchni - nie mają granic, choć z drugiej strony istnieje przestrzeń o nazwie Super-Przepływ, która je od siebie oddziela. Każdy wszechświat ma swój początek tylko w teorii; według Silver Surfera faktycznie dochodzi w nich do Wielkich Wybuchów i to powstałych z początkowej osobliwości, jednak posiadają one cykliczny charakter i zachodzą niezależnie od odradzania się samego multiwersum. Aby najlepiej przyswoić wszystkie powyższe informacje, wyobraźcie sobie matrioszkę: największą lalką będzie w tym pryzmacie omniwersum, kolejnymi zaś megawersum (zbiór multiwersów; nie przywiązujcie do niego większej wagi - Marvel wspomniał o nim stosunkowo niedawno i nie wykorzystał jeszcze potencjału koncepcji), multiwersum (zbiór uniwersów) i samo uniwersum. Sęk w tym, że gdy otworzycie ostatnią zabawkę, w środku znów coś znajdziecie...  Jeśli spojrzymy na historię Ziemi-616 (raz jeszcze: podstawowego uniwersum w komiksach), zdamy sobie sprawę, że na przestrzeni dziejów odwiedzało ją wiele postaci zupełnie niepasujących do tego miejsca: stojący na straży równowagi w całym multiwersum Living Tribunal, pochodzący z alternatywnego uniwersum Galactus czy Dormammu i Mefisto, władający niepowiązanymi z Ziemią-616 wymiarami. Interesujący jest zwłaszcza przypadek dwóch ostatnich z nich. Rządzą oni odpowiednio mrocznym i piekielnym wymiarem, które funkcjonują niezależnie od jakiegokolwiek uniwersum; to nie "światy w światach", a raczej "światy poza światami". Poza rzeczywistością znajdują się także inne wymiary, często określane mianem "kieszonkowych": kwantowy, Darkforce, Limbo i wiele innych. Według oficjalnych przewodników Marvela jest ich 16, choć warto byłoby dodać w tym miejscu słowo "przynajmniej" - jedna z przygód Fantastycznej Czwórki informuje już o ich nieskończonej liczbie. Do tego wszystkiego dochodzą oparte na magicznych właściwościach płaszczyzny, z astralną i Djalią na czele, do których dana istota może przenieść swoją świadomość. Próbując skodyfikować powyższą wiedzę, kronikarze Domu Pomysłów zaczęli stosować przyjęte z czasem przez społeczność fanów określenie "kontinuum", w którym to miałoby funkcjonować zarówno samo uniwersum, jak i rozmaite wymiary, płaszczyzny oraz sfery. Wszystkie one konsekwentnie rozciągają każdy z wszechświatów, z kolei przez rozciągane uniwersa pęcznieją multiwersa, i tak bez końca. Stąd już rzut beretem do koncepcji czasu, którą w odniesieniu do Marvela zrozumieć tak ciężko, że musi nam w tym pomóc... święty Augustyn. 

Dlaczego Iron Man prawie nigdy się nie starzeje?

Rozważając relację Boga z czasem i przestrzenią filozof z Hippony stwierdził, że bieg dziejów jest nam dany od funkcjonującego poza czasem Boga; później Pseudo-Dionizy Areopagita rozwijał tę koncepcję, tłumacząc, że w obliczu braku właściwego aparatu pojęciowego nie możemy mówić, kim Stwórca de facto jest, lecz raczej kim bądź czym nie jest (tzw. teologia negatywna). Aby więc odpowiednio pojąć marvelowski upływ czasu, musimy wejść w buty scenarzysty i wykroczyć poza komiksową siatkę czasoprzestrzeni. Dopiero wtedy zdamy sobie sprawę, że rzeczywistością Domu Pomysłów rządzi obecna w filozofii judeochrześcijańskiej (ale i wierzeniach hinduskich, Azteków czy Majów) kołowa historia dziejów - powtarzanie się świata nieskończenie wiele razy, niekoniecznie w tej samej formie. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że w uniwersum Ziemi-616 czas miał swój początek w momencie Wielkiego Wybuchu, szybko dojdziemy do wniosku, iż zupełnie inaczej płynie on dla istot pokroju Galactusa, które zdają się w końcu pamiętać "czas przed czasem". A przecież jest jeszcze traktujący bieg dziejów jak kurtyzanę Kang Zdobywca, fundowane na śniadanie podróże do przeszłości i przyszłości, wchodzenie do tuneli czasoprzestrzennych z uporem maniaka i szereg innych zabiegów, które sprawiają, że czas w Marvelu coraz częściej jawi się jako drugoplanowy bohater wydarzeń. Tak, zdarza się pełne wymazanie z linii czasowych czy związane z podróżami po nich paradoksy; w dodatku przeniesienie się do przeszłości samo w sobie najczęściej tworzy osobne uniwersum (choć nie zawsze, o czym wiemy już z serii Marvel 1602). Debatując nad tymi zależnościami niejednokrotnie tracimy z oczu bodajże najistotniejszy i jednocześnie najoczywistszy wniosek dotyczący marvelowskiego biegu dziejów: herosi i złoczyńcy nie starzeją się razem z nami, a Tony Stark wciąż zdaje się mieć tyle samo lat, co w momencie swojego debiutu w 1963 roku. Nie będzie więc nic zdrożnego w stwierdzeniu, że czas dla Domu Pomysłów gdzieś na najgłębszym poziomie po prostu się zatrzymał. 
Źródło: Marvel

Bóg czy jednak M-teoria?

Choć w świecie komiksowego giganta mnóstwo jest bogów, w tym przywodzący na myśl judeochrześcijańskiego Jahwe One-Above-All, sugestie o Absolucie jako stwórcy multiwersum pojawiają się znacznie rzadziej niż poszukiwanie praprzyczyny istnienia w nauce. W jednej z opowieści Scarlet Witch tłumaczyła, że działanie Marvela opiera się na znanej z naszej rzeczywistości M-teorii, unifikującej wszystkie zgodne teorie superstrun. Przypomnijmy, że według najpopularniejszych z nich mielibyśmy żyć w przynajmniej 11-wymiarowej hiperprzestrzeni (10 wymiarów przestrzeni i dodatkowo ten zarezerwowany dla czasu - liczba wymiarów zwiększa się bądź zmniejsza w zależności od hipotezy i wyliczeń), w której cząstki elementarne są de facto drganiami mikroskopijnych strun. Rzecz w tym, że różni twórcy podchodzili do tej kwestii w wyjątkowo frywolny sposób; i tak w rozmaitych historiach widzieliśmy już 4, 8, 12 czy 18 wymiarów, a nawet płaszczyznę wyższą, w której 3-wymiarowy świat przybierał formę karty komiksu. Wiemy jednak, że poza oddzielającym poszczególne uniwersa, wspomnianym wcześniej Super-Przepływem (w którym, na marginesie, nie upływa czas - to po prostu czysta informacja), istnieją również znajdujące się niejako na zewnątrz multiwersum hiperprzestrzeń (najprawdopodobniej siedziba kosmicznych bytów z Wiecznością czy Śmiercią na czele), tzw. Gwiezdna Komnata (to tu rezyduje Living Tribunal i jego pomocnicy, Magistrati) i Strefa Neutralna/Nie-Przestrzeń/Zewnętrze (swego czasu dotarł do niego Hank Pym). Nie ma jednorodnej definicji czy choćby próby konceptualizacji każdego z tych miejsc; najwłaściwsze będzie uznać, że funkcjonują poza czasoprzestrzenią, wyobrażeniem, życiem i śmiercią, a ich opis zmienia się w zależności od potrzeb tworzącego daną historię autora. Pamiętajmy też o będącym bramą do każdego innego uniwersum, wymiaru i sfery Ogniwie Rzeczywistości (znany z WandaVision Nexus of All Realities), które możemy odnaleźć stosunkowo niedaleko - na bagnach Florydy. Sami widzicie, że decydenci w Marvelu zdecydowanie bardziej wolą każde "omni-" i "multi-" od "uni-". 

Kot Schrödingera i opuszczanie świata

W wielkim błędzie są ci, którzy twierdzą, że Dom Pomysłów rozmiłował się w sięganiu po koncepcje naukowe tylko po to, by później kastrować je za pomocą tej magii czy innej nowoczesnej technologii. Historia związków Marvela z prawami fizyki (i nie tylko) ma długoletnią tradycję; dość powiedzieć, że już na początku lat 70. XX wieku dumający nad istotą multiwersum Doktor Strange zastanawiał się, co w tym temacie mieliby do powiedzenia Pitagoras, Izaak Newton czy Albert Einstein. W komiksach relatywnie rzadko znajdziemy nawiązania do teorii względności (co w ostatnich latach nie dziwi, skoro scenarzyści wolą odwoływać się do aspirującej do miana "teorii wszystkiego" M-teorii), lecz znacznie więcej miejsca poświęcono mechanice kwantowej. Wyrastający z niej eksperyment myślowy związany z jednocześnie żywym i martwym kotem Schrödingera przywoływany był już kilkukrotnie i to nawet w trakcie niepozornej pogawędki Tony'ego Starka i Pepper Potts. Gdzie indziej pojawiały się odwołania do teorii mikro- i makrokosmosu w wersji neoplatońskiej, wielokrotnych historii w interpretacji Richarda Feynmana, odkrycia przez niemieckiego matematyka George'a Cantora faktu, że nieskończone zbiory mogą być różnej wielkości, czy wreszcie do zaproponowanej przez Carla Gustava Junga hipotezy nieświadomości zbiorowej. Ta ostatnia zasługuje na szczególną uwagę; w klarowny sposób tłumaczy działanie multiwersum Marvela bez potrzeby odwołania do praw fizyki. Jak pisał Jung:
Kiedy wkraczasz do świata archetypów, opuszczasz zewnętrzny świat czasu i przestrzeni. Ten świat nie jest nimi związany w żaden sposób; nie dotyczy wyłącznie konkretnej matki i konkretnego ojca, ale obejmuje również wszystko, co związane z matkami i ojcami. To bardziej kierunek, przeznaczenie. 
Źródło: Marvel

Per aspera ad astra

Rozważania nad ludzką wyobraźnią mają to do siebie, że wydają się nie mieć końca. Te powyższe możemy więc uznać ledwie za wstęp do refleksji nad naturą pozbawionego granic, złożonego z nieskończonej liczby przestrzeni i rozrastającego się przez eony czasu świata Marvela. Zamiast podsumowania zaproponuję więc Wam spojrzenie w niebo. Jeśli przyjrzycie się dokładnie, w leżącej nieopodal Drogi Mlecznej galaktyce Andromedy dostrzeżecie potężne maszyny zmiennokształtnych Skrulli, w Wielkim Obłoku Magellana znajdziecie wojenne okręty rasy Kree, a z Grupy Lokalnej Galaktyk przebije do Was wypuszczane przez Imperium Shi'ar promieniowanie. Nie musicie wykorzystywać mostu Einsteina-Rosena, by tam dotrzeć; wystarczy Wam do tego wyłącznie paliwo Waszej wyobraźni. Później wrócicie na Ziemię, do sfotografowanej przez Voyagera 1 błękitnej kropki, o której nieodżałowany Carl Sagan mówił:
Spójrz ponownie na tę kropkę. To nasz dom. To my. Na niej wszyscy, których kochasz, których znasz. O których kiedykolwiek słyszałeś. Każdy człowiek, który kiedykolwiek istniał, przeżył tam swoje życie. To suma naszych radości i smutków. (...) Pomyśl o rzekach krwi przelewanych przez tych wszystkich imperatorów, którzy w chwale i zwycięstwie mogli stać się chwilowymi władcami fragmentu tej kropki. Naszym pozom. Naszemu urojonemu poczuciu własnej ważności, naszej iluzji posiadania jakiejś uprzywilejowanej pozycji we wszechświecie, rzuca wyzwanie ta oto kropka bladego światła.
Ta sama kropka, na której kiedyś powołano do istnienia nieskończenie wiele światów...
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj