Youtube stał się medium zarówno informacyjnym, jak i narracyjnym, które nie uzyskało jeszcze ostatecznego kształtu. Wciąż mutuje, zaskakuje, a przede wszystkim podobnie jak literatura, gry komputerowe czy kino – dąży do transgresji gatunkowej.
Na jednej z tematycznych imprez chłopaki z nieistniejącej już grupy Pyta.pl postanowili popsuć uczestnikom panelu dyskusyjnego zabawę, wprowadzając pijaczka z ulicy w sam środek rozważań o przyszłości YouTube’a. Oczywiście była to złośliwość charakterystyczna dla ich działalności, ale niektórzy obecni na spotkaniu przyklasnęli, kiedy okraszono to pozornie błyskotliwym komentarzem, że YouTube to przecież menele. Jeśli wrócić do początków tej platformy multimedialnej, pomijając jeszcze jej późniejszy wymiar marketingowy, rzeczywiście było to miejsce wypełnione filmikami o kotach oraz pijakach ośmieszających się przed tysiącami widzów. Wideoblogerzy musieli więc czym prędzej dorosnąć do możliwości, jakie oferują narzędzia do publikacji i błyskawicznej dystrybucji materiałów wideo. YouTube stał się medium zarówno informacyjnym, jak i narracyjnym, które nie uzyskało jeszcze ostatecznego kształtu. Wciąż mutuje, zaskakuje, a przede wszystkim podobnie jak literatura, gry komputerowe czy kino – dąży do transgresji gatunkowej.
Lekko „poza” medium
W tekście tym nie będą przybliżane takie zjawiska jak web-seriale, teledyski amatorskie czy klasyczne wideoblogi, bo pisano o tym już wielokrotnie. Seriale internetowe są odpowiedzią na brutalny rynek telewizyjny i powstają dlatego, że młodzi twórcy są zwyczajnie zmęczeni próbami wejścia w systemy oraz układy. Tworzą, bo muszą, a publikują za darmo, bo nie chcą, aby przepadło. W wideoblogach, w których oprócz bzdurek typu unpacking nowej płyty z grą, sztucznie napędzane dramy między użytkownikami czy gameplaye, autor wciela się niekiedy w wymyśloną przez siebie postać, co można już uznać za zalążek storytellingu, ale jeszcze nie do końca. Ciągle zastanawiam się, kto może mieć ochotę gapić się przez kilkadziesiąt minut, jak gra ktoś inny. Niby dochodziło do takich smutnych sytuacji za szczenięcia, w salonach z automatami, tylko że wtedy nie było wyboru, bo starsi podchmieleni kumple po prostu blokowali dostęp do maszyn. Wierzę jednak, że widzom sprawia to przyjemność, podobnie jak dwubiegunowa komunikacja z internetowymi performerami typu Krzysztof Kanciarz lub Cyber Marian. Są to jednak oswojone zjawiska z dającą się prześledzić tradycją i mają wielu naśladowców a przede wszystkim ogromną rzeszę fanów. Na pewno są w tym jakieś ciekawe spostrzeżenia, ponieważ relacje te opierają się na obustronnej umowie i zawieszeniu niewiary, a wystarczy przejść się z ciekawości na najbliższe podpisywanie książek takiego Cyber Mariana, by zobaczyć ten szał na własne oczy. Widzowie łakną kontaktu z wykreowaną fikcją.
Zawsze kiedy medium zaczyna się przeobrażać, pojawiają się głosy, że to zapowiedź jego rychłego końca, ale rzeczywistość dowodzi, że nic bardziej mylnego. Kino potraktowało interaktywność jako dodatek, a zostawiło sobie jej złudzenie, swoisty zabieg stylistyczny (bo czymże jest 3D, jak nie próbą wchłonięcia widza mocniej w wykreowany świat?), literatura ergodyczna czy hipertekstowa nie wyszła poza rynkowe eksperymenty, które są kontynuowane, ale nigdy nie będą ważniejsze od samego trzonu fabularnego i będą najwyżej nakładką na zwykłą powieść. YouTube próbuje innych sztuczek i raczej nie wychodzi poza możliwości medium wizualnego, ale niewątpliwie ma większy potencjał do tworzenia w jego obrębie różnorakich instalacji artystycznych. Przykład? Wideoblog, który wcale wideoblogiem nie jest.
Tutorial, który nie jest tutorialem
Kilka lat temu pojawił się poradnik, czyli tak zwany tutorial, w którym jakiś wyraźnie upośledzony umysłowo chłopak pokazuje, jak robić rzeczy. Mnóstwo takich w sieci i podchodzą pod tę kategorię materiały uczące, jak naprawić kran, przypudrować nosek czy poprawnie nałożyć prezerwatywę (swoją drogą słynna w Polsce Sex Masterka wydaje się być cynicznym bytem wykreowanym na potrzeby marketingowe, wobec którego autorka na pewno musi się na co dzień dystansować, choćby dla komfortu psychicznego).
https://www.youtube.com/watch?v=Eshd7bqk0Oc
Początkowe reakcje były różne – od podejrzeń, że to parodia typowych tutoriali, aż do viralowego przesyłania sobie linków z zarejestrowaną nieudolnością Alana. To jednak nie jest ani parodia, ani nieudany kontent wrzucany bezmyślnie do Internetu, lecz bardzo inteligentna, momentami przerażająca opowieść o zagubieniu, wykluczeniu oraz pogłębiającym się szaleństwie. Wraz z każdym kolejnym materiałem widać, jak świat Alana się rozpada (oglądajcie chronologicznie!), nieudolnie wykonane przedmioty stają się dla niego pułapką, a on obsesyjnie szuka wyjścia za pomocą, a jakżeby inaczej, tutoriali. Już na tym poziomie interpretacyjnym można by zachwycić się potężną refleksją na temat nieustannego, znerwicowanego szukania odpowiedzi w gotowych przepisach, jednak Alan Tutorial na tym nie poprzestaje. Pojawiają się elementy symboliczne i przedmioty, na które autor nie ma wpływu, jak niebieskie krzesło, którego nie da się podnieść (zapewne tak samo jak wtedy, gdy przewróciło się po raz pierwszy – zasugerowane jest bowiem, że Alan mógł zobaczyć matkę popełniającą w ten sposób samobójstwo), pieniądze, które materializują się, kiedy kanał zyskuje większą oglądalność i tak dalej. W tym momencie staje się jasne – to wszystko jest celowe. Alan wyraźnie wchodzi z widzem w interakcję, np. pierwsze pieniądze pojawiające się z wyświetleń stają się szansą na zdobycie przedmiotów, które pomogą mu wydostać się z pułapki, a tylko pogarszają sprawę. Pod koniec Alan jest już tak zmęczony, brudny od tarzania się w śmieciach, zdezorientowany i zamknięty w swojej jaźni, że ucieczka wydaje się niemożliwa. Na szczęście epilog zostawia nadzieję i wpuszcza w ten system zamknięty nieco światła.
Pewnie psuję przyjemność z oglądania, mówiąc, że jest to projekt artystyczny młodego filmowca, Alana Resnicka, ale całe Alan Tutorial pokazuje, jakie możliwości narracyjne tkwią w YouTube. Nigdy nie mielibyśmy szansy uczestniczyć w takim eksperymencie, gdyby nie ta platforma. Oczywiście performance na żywo czy na ekranie telewizora istnieje od dawna, ale forma wideoblogowa nadaje temu nowy wymiar interaktywności oraz poszukiwanie znaczeń, abstrahując od tego, że coś tak brutalnego nigdy nie pojawiłoby się w tradycyjnych mediach.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h