O tym, że kino superbohaterskie ma się wyśmienicie, prawdopodobnie nie trzeba nikogo przekonywać. W ostatnich miesiącach ton w obrębie całego gatunku zdają się dyktować X-Men – zarówno na małym, jak i na wielkim ekranie. Jakiś czas temu przekonywałem, że to Deadpool i Wolverine przenieśli filmy o herosach na zupełnie inny poziom, poniekąd podsumowując to wszystko, co w tego typu dziełach mogliśmy oglądać do tej pory. Wydaje się jednak, że to dopiero początek triumfalnego marszu mutantów przez świadomość odbiorców na całym świecie. Ofensywa w tej materii ma również miejsce na rynku telewizyjnym, o czym zaświadczać mogą seriale The Gifted i Legion. W moim odczuciu w tych zabiegach nie ma żadnego przypadku. Niezwykle bogate uniwersum X-Men pozwala bowiem na przeprowadzanie różnorakich eksperymentów na kinowym, superbohaterskim organizmie. Gdy niektórzy z widzów obawiali się, że cały gatunek dotarł już do ściany i możliwe jest wyłącznie stworzenie potwora Frankensteina, mutanci zadali kłam tej tezie i dla ekranowych herosów wytyczają coraz to nowsze szlaki. Trudno na ten moment stwierdzić, czy lada dzień będziemy mogli mówić o fenomenie popularności mutantów – warto jednak pochylić się nad tym zjawiskiem, gdyż dla kina superbohaterskiego ma on znaczenie fundamentalne. Jeśli chcielibyśmy poszukać gdzieś przyczyn zmasowanego natarcia mutantów na ekranie, należałoby cofnąć się do korzeni i komiksowych źródeł. Choć nie wiem jak mocno staralibyśmy się zaklinać rzeczywistość, X-Men nie powstali wyłącznie po to, aby prać swoich przeciwników na kwaśne jabłko – ich zadaniem od samego początku była walka z dyskryminacją i brakiem tolerancji. W dodatku z biegiem czasu stawali się oni odbiciem zmieniającego się świata, do czego walnie w latach 70. przyczynili się Len Wein i Dave Cockrum. To oni sprawili, że Storm chwaliła się swoimi afrykańskimi korzeniami, Thunderbird dumnie reprezentował Apaczów, Sunfire był pierwszym mutantem-Azjatą, Nightcrawler, pomimo wyglądu demona, chętnie spędzał czas na odmawianiu różańca, a jego najlepszą przyjaciółką ostatecznie została Kitty Pride, Żydówka z Chicago. Z czasem tego typu zabiegów było znacznie więcej, właściwie każda dekada z jednej strony poszerzała, z drugiej zaś cementowała nieustannie zmieniające się społeczne spektrum X-Men. Dość powiedzieć, że w XXI wieku poznaliśmy Soorayę Qadir aka Dust – muzułmankę, która komiksowym czytelnikom pokazywała się wyłącznie w burce. Przygody mutantów pozwalały na akcentowanie zmian, jakie w rzeczywistym świecie przechodziły mniejszości rasowe, seksualne czy religijne. Jeśli więc kultura masowa nieustannie wychodzi naprzeciw rzeczywistym obawom, konfliktom czy lękom, X-Men z biegiem czasu wyrabiali sobie coraz mocniejszą pozycję w popkulturowym panteonie. Abstrahując w tym miejscu od kinowych przejawów ich obecności, seriale Legion i The Gifted stają się de facto nowym otwarciem w ekranowej historii mutantów. W jednej i w drugiej produkcji głos mniejszości jest z całą pewnością dostrzegalny. Zauważmy bowiem, że twórcy obu serii już na wstępie opowieści wykorzystują podobny schemat: odmieńcy zostają wyrwani z głównego nurtu społeczeństwa, przez co muszą się odnaleźć w zupełnie nowych warunkach - albo w zakładzie psychiatrycznym, albo w podziemiach. Strach ludzkości przez reprezentowaną przez mutantów innością przybiera coraz radykalniejszą formę, choć w gruncie rzeczy mamy tu do czynienia z typowym lękiem przed tym, co nieznane. Symptomatyczna w tym aspekcie jest kwestia polskiego tłumaczenia słowa „gifted” – naturalnie bliżej tutaj do „obdarowanych”, jednak na poziomie symbolicznym wyraz „naznaczeni” doskonale oddaje położenie mutantów. System społeczny nakłada na nich łatkę niebezpiecznych dziwaków, dla których miejsce przewidziano w pokoju bez klamek, względnie w podziemiach miast. Wszystko dlatego, że posiadają moce, których nie jesteśmy w stanie zrozumieć na pierwszy rzut oka. Nie ma tu żadnego znaczenia fakt, że odmieńcy czują, myślą, zakochują się i płaczą podobnie jak ludzie. Konstytuuje ich bowiem element, którego zwykły Amerykanin czy Polak nie posiada, nawet jeśli jest on zaklęty wyłącznie w formie mutacji genetycznej. W tym miejscu należy zwrócić uwagę na inteligentny sposób, w jaki odpowiedzialni za oba seriale podchodzą do problemu reprezentacji mniejszości. Teoretycznie w Legion da się odczuć inspirację One Flew Over the Cuckoo's Nest, a inność zostaje sprowadzona do kwestii walki z rozszalałym umysłem. W produkcji The Gifted mamy z kolei do czynienia ze szkolnymi wyrzutkami, które padają ofiarą prześladowania ze strony nieco starszych oprawców. W obu przypadkach manifestacja obecności ekranowej mniejszości jest jednak nieoczywista. Na tle seriali z Arrowverse, w których odmienność zostaje nastoletnim widzom wbita do głowy za pomocą młotka (nie oszukujmy się: pokazywanie wątków homoseksualnej miłości odbywa się w nich tak często wyłącznie dlatego, że to właśnie homoseksualna miłość), ukazana w produkcjach o mutantach inność jawi się jako odświeżająca. Ten aspekt zostaje wpleciony w zasadniczą oś fabularną zupełnie nienachalnie, nie przysłaniając odbiorcy samej narracji. W tej perspektywie ekranowa mniejszość nie jest wartością samą w sobie – widz stopniowo zapoznaje się z wariatami tudzież szkolnymi odmieńcami, ich emocjonalnym zapleczem, historią, sytuacją. Dopiero na tej podstawie może (choć nie musi) przeprowadzić mechanizm identyfikacji z bohaterami. W przypadku seriali Arrowverse cała sprawa wygląda zgoła inaczej – tam nie ma możliwości wyboru: albo utożsamiasz się z protagonistami, albo nie. W dodatku jakikolwiek głos sprzeciwu w tej materii może prowadzić do nadania ci łatki homofoba lub rasisty. Mutanci po raz kolejny udowadniają więc odbiorcom popkultury, że odmienność nie musi być tak straszna, jak niektórzy starają się ją malować.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj