Spójrzmy prawdzie w oczy – raz jest dobrze, raz jest źle. Mowa oczywiście o kondycji polskiego kina. Czasami powstają istne perełki jak chociażby Bogowie czy nagrodzona Oscarem Ida. Albo Wołyń. Lub też dzieła nieco starsze, równie dobre. Wymieniać można, ale nic to nie da, bo na każdy jeden dobry polski film, przypadnie przynajmniej kilka, które jakością nie grzeszą. Za nie wcale specjalnie bardziej się nie wstydzimy, po prostu utrwalają one stereotyp, że polskie kino jest daleko w tyle za najlepszymi. Nie w każdej dziedzinie jednak tak jest. Spójrzmy na gatunek mało doceniany, w którym naprawdę mamy czym się pochwalić. Jasne, nie co roku polski dokument jest nominowany do Oscara, ale średnio co roku jakąś nagrodę udaje się zdobyć. A i do Oscara nominowanych jest sporo polskich filmów dokumentalnych. Kiedy Pawlikowski odbierał statuetkę za Idę, mieliśmy aż dwa dokumenty nominowane. A to przecież tylko kropla w morzu. Spójrzmy na dziesięć najciekawszych polskich dokumentów.

Jestem mordercą...

Polski dokument wyreżyserowany przez Macieja Pieprzycę w 1998 roku. Tytuł brzmi znajomo? Nazwisko reżysera również? Nic dziwnego, Pieprzyca przed swoim najnowszym dziełem nakręcił dokument o tym samym tytule. Nie powinno być zaskoczenia również w kwestii tematyki – twórca pochyla się nad tematem Wampira z Zagłębia. Jestem mordercą… to dokument wyprodukowany dla telewizji, jak zresztą większość w naszym kraju. Opowiada historię Marchwickiego, domniemanego mordercę ze Śląska. Ciekawe jest to, że w niespełna godzinę udaje się właściwie przedstawić w pigułce najważniejsze fakty. Do tego bezstronnie, bo choć Pieprzyca powątpiewa w winę Marchwickiego, nie daje jednoznacznych odpowiedzi, ani nie opowiada się po żadnej ze stron. Jeśli podobała wam się fabularyzowana historia, powinniście sięgnąć po dokument.

Refren

Krzysztof Kieślowski, u nas znany jako doskonały reżyser filmów fabularnych, romansował także z dokumentem. Jednym z pierwszych był Refren właśnie. Powstały w 1972 roku film opowiadał o codzienności pracowników zakładu pogrzebowego, gdzie człowiek po śmierci zostaje tylko numerem ewidencyjnym. Dzisiaj film może się wydawać absurdalny, śmieszny, ale pamiętajmy nie tylko o latach, w których powstał, ale tym bardziej o latach, które przedstawiał. Trafiamy do czasów PRL-u, gdzie absurd gonił absurd. Wystarczy przysłuchać się rozmowom pracownic z ludźmi, którzy chcą się dowiedzieć np.: jaką trumnę wybrać albo jak wygląda wszystko technicznie.

The Children of Leningradsky

Hanna Polak i Andrzej Celiński porwali się na zaiste trudny temat. Trudny, wymagający i przede wszystkim chwytający za gardło oraz serce. Taka dokumentalna wersja My dzieci z dworca ZOO, tyle, że w Moskwie. Celiński, twórca Dworcowej Ballady, sięga więc po temat który zna, a który da się rozwinąć. Nie oszukujmy się obraz z 20015 roku jest brutalny, ale i szczerze prawdziwy. Przejmujący, smutny, piękny. Właściwie to poruszane są wszystkie tematy, które nasuwają się, kiedy myśli się o dzieciach-sierotach, pozostawionych samych sobie na dworcu, tułających się w poszukiwaniu jedzenia i pomocy. A dostaniemy tutaj wszystko: choroby, ból, cierpienie, narkotyki oraz policję. W 2005 roku film był nominowany do Oscara w kategorii krótkometrażowy film dokumentalny, co powinno być najlepszą rekomendacją.

Art of Freedom

Ten dosyć świeży dokument, bo z 2011 roku. Opowiada historię polskiego himalaizmu – przedstawia porażki, sukcesy i największych przedstawicieli tego sportu w latach 70. i 80. ubiegłego wieku. Na co warto zwrócić uwagę to przede wszystkim zdjęcia. Himalaje robią ogromne wrażenie, nawet przedstawione w materiałach archiwalnych. Ponadto czuć dumę, gdy inni znani himalaiści doceniają Polaków, zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Wojciech Słota i Marek Kłosowicz otrzymali nawet za film nagrodę w Zakopanem, na spotkaniach z filmem górskim. Jeśli ktoś oglądał Everest albo inne filmy o wspinaczce, podobały mu się i chciałby więcej, to Art of Freedom jest godne polecenia.

Takiego pięknego syna urodziłam

Dokument ten wywołał niemałe poruszenie. Nie ma co się dziwić, w 1999 roku, kiedy ujrzał światło dzienne, nie znano jeszcze w Polsce programów typu reality show, choć za niedługo pierwszy miał się pojawić. Marcin Koszałka, znany operator, ale także reżyser (Czerwony pająk), postanowił filmować własną rodzinę. Ukazuje codzienne życie, pełne pretensji, jałowych dyskusji i niezrozumienia. Tak, Koszałka filmuje de facto swoich najbliższych. Na początku film wywołał, jak już wspomniałem, burzę, no bo jak to tak filmować bliskich. Dzisiaj nikt już się tym nie przejmuje, a sam twórca w 2004 roku nakręcił kontynuację – Jakoś to będzie. Warto obejrzeć film, w dodatku krótki, bo 25-minutowy, ponieważ przedstawia normalną rodzinę, żadną patologię. Tym bardziej łapie za serce.
.
Film Jestem mordercą oparty na dokumencie pod tym samym tytułem wyświetlany jest na ekranach kin.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj