KAMIL ŚMIAŁKOWSKI: Skoro to rozmowa dla Hataka, to powinienem spytać o seriale w twoim życiu.
MACIEJ STUHR: Nie za długi to temat w moim wypadku. Jako wykonawca i widz mógłbym policzyć pewnie na palcach jednej ręki jakieś ważne tytuły. Przynajmniej w moim dorosłym życiu.
Czemu?
Jako aktor nie miałem nigdy takiej potrzeby. Zawsze przedkładałem filmy fabularne nad seriale.
Ale z czego to wynikało? Z jakości polskich seriali?
Tak, z jakości. Ale to nie było też zapieranie się rękami i nogami. Bo jak Władek Pasikowski zaprosił mnie do "Gliny", to nie miałem żadnych wątpliwości, że to jest super – z tym scenariuszem, operatorem, obsadą. I z przyjemnością dwa razy po pół roku przy tym spędziłem.
Z serialami jest ten problem, że się je bardzo długo kręci, więc trzeba bardzo polubić swojego bohatera, bo inaczej to jakaś męka. Na szczęście zaczynają się teraz zmieniać – najlepszy dowód chociażby w tym, z kim się tu dzisiaj spotykamy. Pewnym osobom się nie odmawia i Agnieszka Holland do nich należy.
No a co oglądasz?
W zasadzie mam jeden serial, który połknąłem od deski do deski. Ze wszystkimi dodatkami na DVD. To 24 godziny i jestem głęboko nieszczęśliwy, że przygody Jacka Bauera dobiegły końca.
Ale będzie nowy sezon. Już podpisali i szykują się do zdjęć.
Naprawdę? No proszę. To wspaniała wiadomość. Myśmy razem z Władkiem Pasikowskim się tym zachłystywali. I to do tego stopnia, że ku naszej wspólnej uciesze przywiozłem mu kiedyś z Ameryki figurkę Jacka Bauera. Po czym ja dostałem od niego inną figurkę Jacka Bauera. Mój model jest "kicking the door", gdy Bauer kopie w drzwi. Więc w tym wypadku jestem naprawdę fanem.
Poza tym oglądałem nie bez przyjemności oba sezony Rzymu. Pamiętam jeszcze Prison Break, ale to mi się nie podobało. Zwłaszcza aktorstwo było tam słabej próby. Przynajmniej jak na amerykański serial, bo zazwyczaj są one fantastycznie obsadzone.
A nie ciągnie cię, żeby tam jakoś spróbować?
W Ameryce? Na razie jestem tuż po przygodzie z rosyjskim serialem. Niedawno wróciłem z planu "Bezsenności", niezłego serialu kryminalnego. Zostałem do niego ściągnięty, bo im też tam już zaczyna brakować aktorów serialowych. W Rosji ten rynek też jest mocno rozhulany. To była super przygoda. W Polsce nigdy nie zostałbym tak obsadzony. Grałem rolę jakiegoś największego twardziela rosyjskiego kina. Chodzę i rozwalam wszystko. Wokół mnie wybuchają samochody, a ja nawet nie spojrzę. Tak więc na razie na Wschód wywiało mnie bardziej niż na Zachód.
A w przyszłości?
Nie wiem. Kiedyś spędziłem dwa tygodnie w Los Angeles i tam porozumiałem się z jednym agentem. On mi tłumaczył, że koniecznie trzeba przyjechać dwa razy do roku, kiedy jest "pilot season". Wszystkie stacje kręcą piloty i jest tam wtedy tyle roboty, że im nie wystarcza aktorów. Mimo że mają tam ich mnóstwo. No, ale jakoś nie mogę się zmobilizować. Za dużo mam tutaj roboty.
A widzisz zmiany, jakie nastąpiły dzięki HBO w ostatniej dekadzie w świecie serialowym?
Zdecydowanie. Zresztą widać to też choćby po nastawieniu do seriali kolegów aktorów. Są pewne seriale, w których nie tylko nie ma wstydu się pojawić, ale jest to wręcz nobilitujące i fajne. Zdecydowanie – tu zaszła zmiana.
Bez tajemnic to serial inny niż wszystkie. I też gracie inaczej niż zwykle. Inaczej niż w serialach, niż w filmie. Przy pierwszym sezonie rozmawiałem z Jerzym Radziwiłowiczem i Krystyną Jandą, i oni twierdzili, że to wręcz przyjemność zagrać sobie w jednym ujęciu dwadzieścia stron dialogu. Też tak masz?
Przyjemność... To oczywiście trudna przyjemność, ale faktycznie ten format jest niezwykle oryginalny. To prawdziwa siła dialogu. Siedzą i gadają. Można by powiedzieć - antykino. Nic się nie dzieje. Przez cały czas siedzą i gadają. Ale jakoś to działa, skoro tyle ludzi siada przed telewizorami i to ogląda. Więc jest publiczność, która i taką rozrywkę lubi.