Batman Begins z 2005 roku zrobił na mnie ogromne wrażenie i do dzisiaj kocham ten film miłością czystą. Mam słabość do filmowych metamorfoz i wszelakich origin stories. Pierwszą część trylogii Nolana uważam za modelowy przykład tego rodzaju opowieści — kto wie, czy nie najlepszą, jaką kiedykolwiek widziałem. Czy może być coś bardziej satysfakcjonującego, niż oglądanie, jak przeciętnej postury facet poddaje się morderczym treningom, a potem testuje kolejne, świetnie zresztą wyeksponowane gadżety i powoli staje się Batmanem, jakiego znamy? Z tą znajomością to bez przesady… Nie wszyscy w bohaterze odgrywanym przez Christian Bale odnaleźli Batmana, na którego liczyli. To odmienna interpretacja od tego, do czego przez lata przyzwyczajało nas kino. Nazywanie konwencji pierwszego filmu "realistyczną", byłoby ogromnym nadużyciem, ale trudno, nie umiem sobie wyobrazić, żeby Gotham Nolana miał kiedykolwiek odwiedzić Superman czy korpus Zielonych Latarni. Długo uważałem Batman Początek za film wprawdzie opowiadający o superbohaterze, ale niezbyt komiksowy. Dopiero po latach odkryłem, jak wiele ten „niekomiksowy” film czerpał z komiksowego Roku Pierwszego — od burej kolorystyki po dobór Christiana Bale’a do roli Batmana. Widząc, w jaki sposób Mazzucchielli rysował Bruce’a Wayne'a, nie wyobrażam sobie ewentualności, w której nie gra go Bale. Styl Nolana, z fetyszem praktycznych efektów specjalnych i notorycznie krytykowanymi, artystycznymi pretensjami, moim zdaniem tylko komplementował tę wizję. Jasne, na klatę przyjmę cokolwiek słuszne argumenty o uchybieniach Początku, ale nie przeszkadzają mi kochać tego filmu. Zmazał plastikowy posmak Batman & Robin. W brawurowy sposób przeniósł motywy z komiksu Franka Millera na kinowy ekran. Wreszcie ugruntował ton dla całej filmowej serii. Jak już Batman zdołał powstrzymać Ligę Cieni przed zrównaniem Gotham z ziemią, Komisarz Gordon poinformował go o pojawieniu się nowego przestępcy, który w miejscu zbrodni pozostawia za sobą kartę Jokera. Reżyserując swój pierwszy film o Batmanie, Nolan nie miał podpisanego kontraktu na całą serię. Finałowe odwołanie do Jokera należało wtedy traktować raczej jako życzeniowe: „gdybym robił sequel, to Batman walczyłby z Jokerem”, niż „zobaczcie, kto będzie złoczyńcą w następnym odcinku!”.

Książę

Czy można powiedzieć o drugim Batmanie Christophera Nolana cokolwiek, co jeszcze nie zostało powiedziane? Proces powstawania The Dark Knight został udokumentowany pieczołowiciej niż front współczesnej wojny. Nie jest trudno dotrzeć do barwnych historii z planu, które same w sobie nadawałyby się na kinową superprodukcję. W mojej ulubionej anegdocie, urządzenie do wywoływania efektów specjalnych zerwało się z zabezpieczeń, spadło i buchnęło żywym ogniem wprost w Maggie Gyllenhaal. Jej spódnica zaczęła się palić. Wszyscy spanikowani. Wtedy Heath Ledger zdobył się na bohaterski wyczyn i własnoręcznie ugasił pożar. Koleżanka po fachu, wdzięczna za uratowanie spódniczki (oraz życia), nie mogła się powstrzymać i skradła Ledgerowi całusa. Kiedy ich usta, romantycznie rzecz ujmując, oddaliły się od siebie, filmowy Joker miał wyrzucić Gyllenhaal, że jej brat Jake całuje lepiej. W końcu parę lat wcześniej aktorzy grali zakochanych w sobie kowbojów z Brokeback Mountain. Ilekroć uczestniczę w rozmowie na temat drugiej części trylogii Nolana, temat musi zejść na Jokera. To podręcznikowy przykład roli większej niż sam film. Nawet gdyby kreacja Ledgera nie była tak genialna, jak się zwykło powtarzać, tragiczne okoliczności uczyniły ją legendarną, zanim ktokolwiek mógł na własne oczy zobaczyć efekty pracy australijskiego aktora. Trzeba pamiętać, że kiedy media obiegła informacja, kto wcieli się w postać najbardziej oklepanego/ikonicznego przeciwnika Batmana, publika przyjęła tę wieść z rezerwą. Amant z komedyjek romantycznych, obłędny rycerz, najbardziej znany z roli wspomnianego kowboja, miałby niby przebić kultową rolę Jacka Nicholsona? Nie mam pojęcia, czy facet robił sobie cokolwiek z krytycznych komentarzy co do swojego angażu. Dekadę temu nie było Instagrama, portale społecznościowe dopiero się rozkręcały, a szansa, że popularny aktor przeczyta anonimowe kpiny pod swoim adresem, była o wiele mniejsza niż dzisiaj. Niemniej, mam nadzieję, że do tragedii nie doprowadziła próba udowodnienia czegokolwiek niedowiarkom. Przy założeniu, że śmierć Heatha Ledgera miała cokolwiek wspólnego z pracą nad tą rolą, to była jego zawodowa ambicja i niesłychana pasja; coś, co kochał do tego stopnia, że zaczęło go to zabijać od środka. W pewnym sensie przyjemnie jest tak to sobie romantyzować — jako historię aktora dającego występ życia, który wymaga od niego tak wiele energii, że aż doprowadza go na skraj psychicznej i fizycznej wytrzymałości. W każdej liście efektownych metod aktorskich przeczytacie, że przygotowując się do zagrania Jokera, Heath Ledger zamknął się w hotelowym pokoju w Londynie na (tutaj źródła są rozbieżne) od czterech do aż sześć tygodni. Podłogę wyścielały stosy komiksów z udziałem zabójczego klauna. Podobno aktor sypiał przeciętnie od dwóch do czterech godzin w ciągu doby. Resztę czasu spędzał na dogłębnych studiach charakteru Jokera. Uczył się poruszać niczym książę zbrodni, śmiać się jak Joker, mówić jego głosem. Wyobraźcie sobie reakcje obsługi hotelu na dźwięk demonicznych chichotów dobiegających z apartamentu. Ledger sam wymyślił i nałożył na twarz niedbały, nonszalancki makijaż. Na podstawie jego projektu, specjaliści od charakteryzacji wykonali lekką, silikonową maskę, która trafiła do filmu. Było to praktyczne rozwiązanie, zazwyczaj wykonanie podobnej charakteryzacji zajmuje kilka godzin mozolnej pracy. Pewnie pamiętacie narzekania Christophera Ecclestona na gehennę codziennego make-upu Malekhita w drugim Thorze. Podobny proces zamiany Ledgera w Jokera nie przekraczał dwóch kwadransów. Niewiele elegantek w podobnym czasie zdąży zrobić się na bóstwo! Maska ściśle przylegała do twarzy aktora. Na planie był wyobcowany, nie wychodził ze swojej roli pomiędzy ujęciami i autentycznie przerażał filmową ekipę.

Co by było gdyby...

Nie bez powodu poświęciłem tyle miejsca odtwórcy roli Jokera. Dziesięciolecie premiery Mrocznego Rycerza zbiega się z dziesiątą rocznicę odejścia Heatha Ledgera. Nie wiadomo, czy wymagający proces przygotowań i czas spędzony w izolacji rozwinął u niego kliniczną bezsenność. Natomiast możemy się chyba zgodzić, że nie miało to absolutnie nic wspólnego z zasadami bezpieczeństwa i higieny pracy. Choroba i kuracja lekami, w połączeniu z trudnymi warunkami na plenerach Vancouver podczas kręcenia The Imaginarium of Doctor Parnassus, spowodowały u Ledgera przewlekłe problemy z oddychaniem. Kombinacja nieprzepisanych leków z tymi przepisanymi doprowadziła do tragedii. Niestety, Heath Ledger nie miał okazji zobaczyć efektów swojej katorżniczej pracy przy Mrocznym Rycerzu i podnieść statuetkę Oscara. Tylko czy gdyby nie przejmujący kontekst, filmowy Joker wciąż budziłby taki podziw i estymę? Czy Heath Ledger zdobyłby za tę rolę Oscara? Gdybanie jeszcze nikomu nie przyniosło pożytku, ale mój pogląd w tej kwestii jest brutalny. Pomijając Jareda Leto, który nie dostał na tyle czasu antenowego, żeby się wykazać, wszystkie aktorskie interpretacje Księcia Zbrodni okazywały się sukcesem. Oczywiście, że Ledger był świetny, tak jak genialni byli Hamill, Romero, Nicholson i jak fantastyczny okaże się Phoenix. Joker to strasznie efekciarska i wdzięczna aktorsko rola, idealna, żeby się popisać i zdobyć łatwe owacje. Ten temat chętnie rozwinąłbym w rozmowie z zawodowym aktorem, który mógłby mieć zupełnie inne zdanie, ale według mnie w panteonie przeciwników Człowieka Nietoperza są przeciwnicy, którzy są trudniejsi do zagrania — a przynajmniej do zbudowania równie interesującej, aktorskiej kreacji. W fandomie panuje miejska (fandomska?) legenda, jakoby śmierć Ledgera wpłynęła na wątek Jokera w trylogii Mrocznego Rycerza. Otóż nie, aktor zdążył wziąć udział w nagraniach wszystkich zaplanowanych scen ze swoim udziałem. Zmarł w styczniu, a więc na pół roku przed premierą, podczas gdy zdjęcia odbywały się z przerwami od kwietnia do listopada 2007 roku. Wątek Jokera przewidziany na ten film był dokładnie taki, w jakiej postaci mogliśmy go zobaczyć. Plotki, jakoby twórcy planowali go rozwijać w kolejnym filmie, też stanowią dalekie nadużycie, ponieważ scenariusz do trzeciej części jeszcze nie istniał. Znów możemy gdybać, że Joker pojawiłby się w The Dark Knight Rises, ale jako że produkcja tego filmu podczas przygotowań nad dwójką wcale nie była pewna, należy uznawać historię Jokera za zakończoną. Zielonowłosy maniak był tam siłą sprawczą, spoiwem dla wszystkich wątków Mrocznego Rycerza. Na YouTubie znajdziecie świetną analizę, w myśl której celem klauna był nie tyle chaos co ocalenie miasta. Weteran wojenny dał Batmanowi godnego przeciwnika i sprawił, że uszaty strażnik Gotham mógł spełnić swój cel i wyplenić ukochane miasto z przestępczości. Jeżeli to prawda, modus operandi Jokera było strasznie pokrętne, ale może w szaleństwie jest metoda?
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj