Jesteśmy na półmetku siódmego sezonu Gry o tron, a to świetna okazja, żeby porozmawiać z Rorym McCannem i Johnem Bradleyem o kulisach tej kultowej już produkcji i spróbować wyciągnąć od nich co nieco o nadchodzącym wielkim finale...
DAWID MUSZYŃSKI: Rory, przeglądając twoją biografię, natknąłem się na informację, że byłeś kiedyś pełnoetatowym drwalem?
Rory McCann: To prawda. Gdy skończyłem szkołę, pracowałem jako drwal przez dwa lata. Chodziłem z siekierą i ścinałem drzewa. Otworzyłem nawet własną firmę, która się tym zajmowała aż przez 10 lat. Można powiedzieć, że jestem profesjonalistą, jeśli chodzi o wymachiwanie siekierą. Choć w internecie można znaleźć kilka filmików z planu naszego serialu, które mogą tej tezie zaprzeczyć (śmiech).
Widziałem…
Rory McCann: Ale skoro mam okazję, chciałbym obarczyć winą gościa od rekwizytów. Mógł polać ostrze mojej siekiery woskiem, to by nie utknęła w pniu. Amator!
John Bradley-West: Generalnie, jeśli coś nam nie wyjdzie na planie, to zawsze jest wina gościa od rekwizytów.
Jesteśmy już w połowie przedostatniego sezonu. Przyzwyczailiście się już do myśli, że zbliża się koniec tej przygody?
John Bradley: Ja nie.
Rory McCann: To była chyba twoja pierwsza poważna rola. Debiut nawet.
John Bradley: Dokładnie. Długo nad tym ostatnio myślałem i zdałem sobie sprawę, że pożegnanie się z ekipą i serialem będzie bardzo ciężkie. I to nie dlatego, że tu debiutowałem, ale dlatego, że zrobiłem to w tak wielkiej i kultowej produkcji. Przy niej każda następna będzie wyglądała mniej atrakcyjnie. Bardziej doświadczeni aktorzy mają łatwiej, bo Game of Thrones jest dla nich tylko kolejnym zleceniem, które przyjęli. Dla tych z mniejszym doświadczeniem jak ja, Maisie czy Sophie to będzie duże wyzwanie. Nie wiem jeszcze, jak to jest być aktorem, który już nie gra w Grze o tron i to mnie przeraża.
Rory McCann: Zostałeś rozpuszczony przez HBO.
John Bradley: To prawda. Teraz stoję przed dylematem, czy wybierać mniejsze role w wielkich produkcjach, czy duże role w mniejszych produkcjach.
Rory McCann: To ja takiego dylematu nie mam. Chcę już zakończyć tę przygodę, rzucić to wszystko w diabły i iść dalej.
Wyczuwam irytację i zmęczenie. Przeszkadza ci rozpoznawalność, jaką dał ci ten serial?
Rory McCann: Trochę tak. Od 23 lat pracuję jako aktor w Szkocji i wszyscy mnie tam rozpoznawali na ulicach od dawna. Ale to, co się teraz dzieje, przebija wyobrażenia każdego. Zauważyłem, że powoli staję się jak Sandor i zaczynam reagować tak, jak on. Już kilka razy, gdy usłyszałem na ulicy okrzyk: „To przecież Ogar”, odpowiadałem „Odwal się” (śmiech). I wiesz co? Ludzie tylko czekają, bym wygłosił to zdanie. Niekiedy sami o to proszą.
Nie ma co ukrywać, stało się to wizytówką twojej postaci. Choć miałem wrażenie, że starano się też trochę ocieplić wizerunek Sandora.
Rory McCann: Tak było, ale wynikało to ze scenariusza i było znakomicie wytłumaczone. Każdy człowiek szuka ukojenia i spokoju. Nawet taki sukinsyn jak Clegane. W końcu przez chwilę je znalazł. Ale jeśli mam być szczery, tylko czekałem, jak wróci dobry, stary Ogar, który odcina ludziom głowy i chodzi skąpany we krwi. W świecie wykreowanym przez Martina mili ludzie nie żyją zbyt długo. Dlatego wolę grać skurczybyka i dożyć finału.
John Bradley: Nie zgadzam się. Ja gram miłego gościa i jeszcze żyję.
Rory McCann: Zobaczymy, jak długo (śmiech).
Tylko bez spojlerów!
Rory McCann: Jak bym śmiał! Wiesz, jaką karę mam zapisaną w kontrakcie za ujawnienie tajnych rzeczy? Straciłbym wszystko, co przez tych 7 lat zarobiłem. Nie opłaca się taki biznes.
Jestem ciekaw, czy dostajecie jakieś dalsze informacje dotyczące swoich postaci? Rory, czy kiedy twój bohater „zginął”, powiedziano ci, że wciąż żyje i powróci w następnym sezonie?
Rory McCann: Żartujesz? Nic mi nie powiedzieli. Trzymali to dla siebie. Ja już zdążyłem nawet rodzinę poinformować, że budżet domowy będzie mniejszy, bo „straciłem” pracę.
John Bradley: Zwłaszcza przy 7 i 8 sezonie nic nam nie mówią. Przy poprzednich, ci bardziej niecierpliwi mogli sięgnąć do książek. A teraz wszyscy żyjemy w ciągłym poczuciu zagrożenia. Śmierć może kryć się za każdym rogiem. Myślałem, że po raz pierwszy w tym serialu zobaczymy szczęśliwe zakończenie i będzie w nim Sam. Liczyłem na to, że dopłynie on do celu, że będzie żył długo i szczęśliwie. Jesteś w stanie sobie wyobrazić, jaki byłby to dla wszystkich szok?
Serio, nic wam nie mówią?
Rory McCann: Nic. Raz przyszło do mnie kilku gości, by pobrać odbicie mojej twarzy do zrobienia sztucznej głowy. Zadzwoniłem wtedy do agenta i mówię: „Chłopie, chyba mnie zabiją. Odetną mi głowę lub zrobią z nią coś jeszcze gorszego”. Nikt mi nie powiedział, do czego jest potrzeba.
A do czego była potrzebna?
Rory McCann: Cholera wie! Może ktoś teraz sobie ją trzyma w domu czy coś. Nigdy się nie dowiedziałem i nawet boję się zapytać. Są pewne pytania, które lepiej pozostawić bez odpowiedzi.
Oglądacie w telewizji Grę o tron, czy sama praca na planie wam wystarcza?
Rory McCann: Zaraz rozpęta się burza. Ja nie oglądam. Przynajmniej nie wszystkie odcinki. Raczej sporadycznie. Nie przepadam za oglądaniem siebie na ekranie. Co za tym idzie, jestem marnym rozmówcą, jeśli chodzi o snucie przypuszczeń, co się wydarzy z daną postacią.
John Bradley: Ja jestem fanem. Oglądam każdy odcinek i to kilkakrotnie. Zawsze jestem ciekaw, jak wyglądają moje sceny, gdy już zostanie zakończona cała postprodukcja.
Coraz częściej pojawiają się informacje o nowych serialach osadzonych w Westeros, które miałby się ukazać po zakończeniu Gry o tron. Czy to jest coś, czym bylibyście zainteresowani?
Rory McCann: Prequel w którym mam całą, niespaloną twarz? Jasne, że tak! (śmiech)
John Bradley: W przypadku mojej postaci raczej byłoby to zrobione na siłę. Cała opowieść o Samie jest już zawarta w Grze o tron. Nie ma tu miejsca na inną historię.