Hollywood ma swoich specjalistów zarówno od ultrapoprawnych produkcji, jak i od siejących zamęt w box office komedii, przy których konserwatywny amerykański zjadacz popcornu musi zakrywać oczy. Seth MacFarlane zdecydowanie zalicza się do tej drugiej kategorii. Niezbyt grzeczny, za to niepokojąco zabawny MacFarlane to nie tylko dumny tata Głowy rodziny, ale też budzący największe kontrowersje gospodarz oscarowej gali i przyszłość (nie)grzecznych amerykańskich komedii.

Śpiewa klasyki z lat 40. i 50., beztrosko wypowiada się na tematy tabu, nie stroni od kontrowersyjnych tematów. Gdyby chciał, mógłby nawet zostać ulubieńcem Ameryki – utalentowanym i czarującym elegantem z głosem niczym Frank Sinatra. Kluczowe słowa to "gdyby chciał", bo Seth MacFarlane zamiast bezpiecznych i uroczych tematów woli… no właśnie. Lista win MacFarlane'a jest długa i będzie jeszcze dłuższa. Na chwilę obecną śpiewający Seth zdążył narazić się otyłym, chudym, czarnym, żółtym, tęczowym, poprawnym politycznie, niepoprawnym politycznie, Żydom, Arabom oraz gwiazdom mniejszego i większego formatu. Całkiem nieźle jak na kogoś, kto zaczynał od "Johnny'ego Bravo".

Seth MacFarlane miał w życiu farta – po skończeniu studiów na Rhode Island School of Design wpadł prosto w ramiona giganta kreskówkowego Hanna-Barbera. Na stałe przygarnął go jeden z oddziałów studia, zajmujący się produkcją filmów animowanych dla stacji Cartoon Network. MacFarlane w historii kreskówek zapisał się jako współtwórca Krowy i kurczaka, Laboratorium Dextera i "Johnny’ego Bravo". Miniaturowe dzieła Cartoon Network okazały się w pewnym stopniu przełomowe. Połączenie dwuznaczności z absurdalnym poczuciem humoru sprawiło, że seans flagowych produkcji stacji sprawiał taką samą frajdę zarówno widzom tracącym mleczaki, jak i tym, którzy ten wesoły etap dorastania mieli już (bardzo) dawno za sobą. Niestety, przygody najlepszego podrywacza w całym wszechświecie czy małoletniego geniusza z własnym laboratorium nie zdołały wszystkich oczarować. Lista obiekcji względem kreskówek, choć obejmowała nawoływania do przemocy czy wulgarny język, udowodniła jedno: produkcjom Cartoon Network można było zarzucić wszystko prócz braku oryginalności i nowatorskiego podejścia do tematu. Nikt jeszcze nie spodziewał się, że w dokładnie taki sam sposób będzie można opisać przyszłe dokonania pana MacFarlane'a.

Przełom w karierze Setha nadszedł wraz z stworzeniem 10-minutowego filmiku "Life of Larry" dla stacji Mad TV. Krótkometrażowa animacja nie wyważyła drzwi do natychmiastowej kariery, ale uczyniła nazwisko MacFarlane'a na tyle ciekawym, by zainteresowali się nim odpowiedni ludzie z branży. Pół roku po "Life of Larry" stacja telewizyjna zaproponowała MacFarlane'owi 50 tysięcy dolarów za pilotowy odcinek serialu, który dzisiaj spokojnie można określić słowem kultowy - mowa oczywiście o Głowie rodziny, bezkompromisowej jeździe bez trzymanki celującej prosto w amerykańską klasę średnią.

Jasne, odpowiednie szpileczki nasączone jadem i ironią zdążyli już wbić Simpsonowie i South Park. Amerykańskie przedmieścia z całą galerią stereotypów i wymaganych zachowań to temat wdzięczny i dający bardzo szerokie pole do popisu. Do tego źródełka niekończących się pomysłów na gagi sięga właśnie Głowa rodziny. Oto typowa rodzina z przedmieść - pan domu wiecznie ma jakieś kłopoty, żona pragnie namiastki normalności, nastoletnie dzieci zabiegają o uwagę, a roczny synek snuje plany podbicia świata. Jest jeszcze domowy pupil - inteligentny, gadający pies z ambicjami pisarskimi. Samo życie, tyle że okraszone defiladą niewybrednych żartów. Słowo niewybredny to zresztą najłagodniejsze określenie, jakie można przypisać gagom serwowanym w serialu. Na tym właśnie polega fenomen Głowy rodziny – pod przykrywką humoru, dla którego żadne świętości nie istnieją, MacFarlane przemyca wiele małych amerykańskich grzeszków.

I kiedy lwia część konserwatywnego społeczeństwa pomyślała, że jeden obrazoburczy serial wystarczy, MacFarlane zaserwował kolejną niepoprawną produkcję. Kto wie, czy to właśnie nie American Dad! przyniósł mu najwięcej listów z pogróżkami. Historia agenta CIA Stanleya Smitha i głowy sześcioosobowej rodziny (w skład której wchodzą także złota rybka Klaus i kosmita Roger) miała swoją premierę w 2005 roku. Od tego czasu MacFarlane nie zwalnia tempa. American Dad! wyśmiewa działania w zakresie obronności kraju, inwigilację obywateli i patriotyzm spod znaku "wytapetuję sobie mieszkanie flagą mojej ojczyzny". Ryzykowne, szczególnie w kraju, gdzie na kwestie posiadania broni zazwyczaj macha się lekceważąco ręką.

Po sukcesach serialu przyszła pora na broń jeszcze większego kalibru. Pytanie, co to oznacza w wykonaniu człowieka, który obraził niemal każdą istotę we wszechświecie. Kiedy więc okazało się, że kolejna produkcja MacFarlane'a to pełnometrażowy film o trzydziestoparolatku i jego ożywionym, pluszowym misiu, część społeczeństwa mogła odetchnąć z ulgą. Bo niby co kontrowersyjnego może zrobić z pluszową zabawką? Okazało się, że wiele. Ted na ekrany kin wszedł z hukiem i pompą, niemal z miejsca deklasując konkurencję. Historia Johna, który przez życie idzie ze swoim niestroniącym od trawki i płci pięknej pluszakiem, podbiła serca widzów na całym świecie. Ted to perła w koronie MacFarlane'a – nie dość, że film umocnił jego karierę w świecie show-biznesu, to jeszcze dorobił się tytułu najbardziej dochodowej komedii z kategorią wiekową R niebędącej sequelem.

Były już niewybredne żarty spod znaku Petera Griffina, wspominaliśmy Teda i jego słabość do dziewcząt, panienek i gąsek - pora na prawdziwy specjał. Ten sam Seth, który w swojej karierze naraził się wszystkim możliwym grupom społecznym, w 2013 został gospodarzem gali rozdania Oscarów. Założenie było proste: kontrowersyjny MacFarlane wniesie w skostniałą formułę powiew świeżości, widzowie to kupią, a słupki oglądalności natychmiast skoczą. Plan całkiem udany, bo nowy gospodarz faktycznie przyciągnął sporą widownię. Niestety, podczas gdy beztroski MacFarlane sypał żartami, Akademia rzucała zdziwionej publice długie spojrzenia spod znaku "skąd mogliśmy wiedzieć?". Twórca Głowy rodziny nie próżnował – pojawiły się żarty z przemocy domowej (lament i łzy), Żydów (dramat) i szeroko pojętej rozwiązłości (jak on śmie?). Prawdziwą histerię wywołała jednak piosenka "We Saw Your Boobs", w której MacFarlane swoim głęboki głosem wyliczał nazwiska wszystkich tych dam, których wdzięki mogliśmy podziwiać na ekranie. Środowiska feministyczne grzmiały, że Oscary ze święta filmowego zamieniły się w święto seksistowskie, a Internet piał z zachwytu. Koniec końców większość internautów uznała "We Saw Your Boobs" (czyli "Widzieliśmy twoje piersi") za najsłodszą rzecz, jaka kiedykolwiek spotkała oscarową galę. To zawsze jakaś nagroda pocieszenia, szczególnie w przypadku, gdy za sprawą jednej piosenki MacFarlane znalazł się na czarnej liście połowy gwiazd Hollywood. Efekt został jednak osiągnięty: o oscarowej gali pod batutą MacFarlane'a dyskutowano jeszcze długo po przyznaniu wszystkich nagród.

Pomimo tej ciężkiej nocy, zarówno dla MacFarlane'a, jak i dla zwolenników poprawności wszystkiego, Seth nie przeszedł spektakularnej metamorfozy. Nie nakręcił komedii romantycznej, nie przeprosił za żarty, nie przestał śmiać się ze wszystkiego i ze wszystkich. Może to i dobrze, bo jego kariera zawodowa kwitnie - na 2015 rok zaplanowano już premierę drugiej części Teda. Zanim jednak niegrzeczny misiu powróci, by deprawować społeczeństwo, MacFarlane zaproponuje kolejną komedię tylko dla dorosłych - Milion sposobów, jak zginąć na Zachodzie. Na ekranie oprócz samego MacFarlane'a zobaczymy także Charlize Theron - tak, tę Theron, której biust miał swoją chwilę chwały podczas "We Saw Your Boobs".

 
Wybrana filmografia:
Głowa rodziny 1999-
American Dad! 2005-
The Cleveland Show 2009-2013
Ted 2012
Milion sposobów, jak zginąć na Zachodzie 2014
 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj