DAWID MUSZYŃSKI: 10 lat to kawał czasu, jak na granie jednej postaci… NORMAN REEDUS: Na szczęście nie jest to cały czas ta sama postać. Przez te lata Dixon bardzo się zmienił. Każda z osób, którą poznał na swojej drodze, miała na niego wpływ. Czy to swoimi czynami, czy tym, że po prostu umarły, przez co on coraz bardziej docenia życie. Nareszcie też ma rodzinę, o którą chce walczyć. W zeszłym sezonie musiał stać się liderem i wydaje mi się, że ta rola mu odpowiada. No właśnie, to na ciebie spadała teraz odpowiedzialność ciągnięcia dalej tego serialu. Jeśli mamy być dokładnie to odpowiedzialność wciąż spoczywa na naszych twórcach i scenarzystach (śmiech). Ja tylko gram to, co oni mi napiszą. Broń Boże, nie wykręcam się od odpowiedzialności, bo moim zdaniem mamy najlepszych scenarzystów telewizyjnych w branży, ale nie chcę, by wszyscy mówili, że sukces to tylko zasługa aktorów. Wiesz, że nie wszyscy fani podzielają twój entuzjazm dotyczący jakości scenariuszy. Gdy tworzysz serial przez tyle lat, trudno wszystkich zadowolić. Mamy swoje wzloty i upadki. Nie da się utrzymać ciągle wysokiego poziomu. Oczywiście, że fani będą mieli swoje ulubione odcinki, które podnoszą im ciśnienie i takie, które uważają za bzdurne czy przegadane. To jest ich prawo. Moim zdaniem 9 sezon i najnowszy 10 są najlepszymi. Pewnie dlatego, że tego psuja Andrew z nami już nie ma (śmiech). Jak już o scenariuszach rozmawiamy, pamiętasz ten dzień, kiedy po raz pierwszy przeczytałeś tekst pilotowego odcinka? Jak przez mgłę, ale tak. Przyleciałem specjalnie do Los Angeles na coś, co my aktorzy nazywamy „sezonem pilotów”. Przeczytałem chyba z 50 tekstów na potencjalne seriale. Roiło się w nich od produkcji medycznych, policyjnych,  prawniczych i wszystkie one wydawały mi się wtórne. To już wszystko gdzieś widziałem. I w tej stercie był serial o ludziach którzy starają się przeżyć w świecie zdominowanym przez zombie. Ten temat był eksplorowany w kinie, ale w telewizji jakoś się nigdy nie przebił. Poczułem się zaintrygowany. Skupiłeś się wtedy na zombie? Wręcz przeciwnie. Ja w tym serialu widziałem opowieść o facecie, który wybudza się ze śpiączki i w tym zwariowanym świecie stara się odnaleźć rodzinę. To była ta część, która mnie przekonała do tego projektu. Powiedziałem mojemu agentowi, że chcę zawalczyć o rolę w tej produkcji. Wszyscy na około mówili mi, że jestem szalony, bo serial nigdy nie wystartuje. Żadna telewizja go nie będzie chciała. I proszę bardzo, 10 lat minęło a my wciąż mamy solidną widownię.
Fot. AMC
Oglądając pierwszy odcinek nowego sezonu The Walking Dead odnoszę wrażenie, że Dixon to być tym liderem za bardzo nie chce, wbrew temu, co właśnie zasugerowałeś. Bo on nie lubi być na świeczniku, woli stać gdzieś z boku i atakować z zaskoczenia. Nie lubi,gdy wzrok wszystkich jest na nim cały czas skierowany. Ale gdy Alfa przychodzi po swoją córkę i chce rozmawiać z przywódcą, bardzo szybko podejmuje wyzwanie i staje z zagrożeniem twarzą w twarz. Myślisz, że Dixon tylko chwilowo okupuje fotel przywódcy, że czeka cały czas na powrót Ricka? Podświadomie myślę, że tak. Oni dużo razem przeszli. Są jak bracia. Nie wiemy, co przyniesie przyszłość. Mówi się o filmie z Rickiem. Zaraz startuje trzeci serial. Kto wie, jak to wszystko będzie powiązane. Ale powiem ci, że Andrew tak naprawdę nigdy nas nie opuścił. Ja jestem z nim w stałym kontakcie. Nawet wysyłam mu czasami fragmenty scenariusza, by pomógł mi podjąć decyzję, jak daną scenę powinienem zagrać. Zawsze to robił i cieszę się, ze nie zniknął z mojego życia. Pewnie życie na planie bez niego jest trochę nudniejsze. Ja bym powiedział, że normalniejsze. Nie muszę się cały czas oglądać za siebie, czy nie szykuje jakiegoś dowcipu moim kosztem. Ale z drugiej strony ja też nie mam komu tak często dogryzać. Oczywiście to nie jest tak, że Andrew odszedł i nagle w naszych szeregach zagościła nuda. Wciąż się wygłupiamy, tylko na mniejszą skalę. O to, czy wierzyłeś w sukces tego serialu pytać cię nie będę, bo już sam o tym opowiedziałeś, ale ciekawi mnie twoja reakcja na to, jak zacząłeś zauważać swój wizerunek na kubkach, ręcznikach, a w szczególności na zabawkach. Byłem przerażony. Ale nie tymi pierwszymi, bo one były podobne zupełnie do nikogo. Ale teraz, gdy jestem na Comic Conie czy na jakiś spotkaniu z fanami, to jestem pod ogromnym wrażeniem, jak to wygląda. Taki miniaturowy ja zamknięty w pudełku. Często czuję się, jakbym parzył w lustro. Jest to przerażające i zarazem fascynujące. Nigdy nie myślałem, że twórcom figurek uda się osiągnąć aż taki wspaniały poziom detali, zwłaszcza w wykonywaniu twarzy.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj