Nic dziwnego, że rok 2013 w kinie rozrywkowym obfitował w nowe twarze, których łobuzerska fama dopiero zaczyna brylować na salonach. Panie i panowie, przed Wami niezawodne trio: zabawki dla dużych chłopców, piękne kobiety i łobuzerski urok.

Do chłopięcych rozrywek wyraźną słabość przejawia Chris Hemsworth. Imponujące 192 centymetry australijskiego chłopięcia z przedmieść szybko zyskały sobie hollywoodzką sympatię, szarżując na zmianę z młodszym bratem, Liamem, kolejne produkcje Fabryki Snów. Szeregi marvelowskiego uniwersum zasilił jako Thor – krnąbrny syn Odyna i władca pioruna, który za sprawianie wychowawczych problemów został wygnany z Asgardu, siedziby bogów, na Ziemię. I choć sam Thor od krytyków dostał po łapkach za kiczowate kostiumy rodem z Xeny: Wojowniczej księżniczki, niezbyt spektakularne efekty specjalne czy kiepski scenariusz, duzi chłopcy nie zawiedli i tym razem. Młot Thora zmiótł konkurencję i przez długie tygodnie triumfował w amerykańskim i europejskim box office. Prężenie muskułów na tle bezbarwnej dziewczyny nie wydało się wystarczająco przekonujące dla żeńskiej części publiczności, która przedłożyła wdzięki Hemswortha nad emocjonalnie rozchwianego boga Lokiego (w tej roli Tom Hiddleston), który zawładnął fandomem i doczekał się petycji żądającej osobnego filmu, traktującego o jego przygodach. Nordyccy bogowie okazali się łaskawi dla Hemswortha, który po udziale w The Avengers w 2012 roku przygotowuje się do światowej premiery najnowszej produkcji spod marvelowskiego szyldu. Co nowego u Pana Burzy i jego braciszka-bożyszcza? Ano po staremu. Braterskie kłótnie, miłosne zawirowania i walka o losy wszechświata. Tym razem będzie nieco mroczniej, a przynajmniej na to wskazuje tytuł.

Pasmo sukcesów pana Hemswortha nie kończy się jednak na komiksowej ekranizacji. Powiewającą na wietrze, charakterystyczną blond grzywę będziemy mieli okazję podziwiać w czekającym na swoją polska premierę Wyścigu. Walka o mistrzostwo świata w Formule 1 w wykonaniu Jamesa Hunta i Nikiego Laudy od lat kusiła niemal gotowym przepisem na filmowego króla sezonu. Zadania podjął się Ron Howard, który w swoim filmie złoty okres tego sportu i blichtr lat siedemdziesiątych oddał z należytą czcią i szacunkiem. Piękne kobiety? Aż w nadmiarze. Zapierające dech w piersiach wyścigi? Jak najbardziej. Dodatkowo podkreślone muzyką genialnego Zimmera. I najważniejsze - pasjonująca rywalizacja. Tak charyzmatyczne i wyraziste postacie, jak James Hunt czy Niki Lauda, nie mogłyby błyszczeć na ekranie, gdyby nie odpowiednio dobrana obsada. Howard wiedział, do kogo się zwrócić, by widzowie mogli odczuwać napięcie nie tylko przy ostatnim okrążeniu na torze – główne role trafiły do obiecującego Chrisa Hemswortha i Daniela Brühla.

Bardziej niż amanta i króla szos Daniel Brühl przypomina cichego, klasowego mądralę, który pod koniec roku wszystkich zaskakuje i przyprowadza na bal maturalny najładniejszą dziewczynę w mieście. Ujmująca naturalność i chłopięcy wgląd wydają się być idealnym orężem do grania sympatycznych chłopaków z sąsiedztwa, jednak Daniel unika oczywistych ról i banalnych wyborów filmów. I choć odtwarzał komunistyczne realia w Good Bye Lenin!, sprzeciwiał się bogactwu w "Edukatorach", czarował talentem muzycznym w "Lawendowym Wzgórzu", to w pamięci widzów zapisał się jednak jako szeregowy Frederick Zoller, niemiecki chłopiec idealny o ujmującym uśmiechu i obciążonym przez śmierć kilkuset żołnierzy sumieniu. Choć rola w Bękartach wojny przyniosła mu międzynarodowy rozgłos, dopiero w 2013 roku jego nazwisko na stałe zagościło w ogólnoświatowej świadomości. Po roli przyjaciela kontrowersyjnego Juliana Assange'a w Piątej władzy przyszła pora na taką kreację aktorską, która może przynieść mu szereg nagród i awans do najwyższej aktorskiej ligi współczesnego filmowego światka. Szanse są całkiem spore – Wyścig, o którym mówi się w samych superlatywach albo wcale, przez hollywoodzkich wieszczów uznawany jest za jeden z kandydatów do Oscara, a sam Brühl jako Niki Lauda zbiera świetne recenzje. Prawdopodobnie tym razem Hollywood nie przeoczy niezaprzeczalnego talentu i chłopięcego uroku pana Brühla i uświetni jego obecnością parę nadchodzących produkcji.

Podczas gdy duet Hemsworth-Brühl walczy na śmierć i życie o tytuł mistrza świata w Formule 1, Joseph Gordon-Levitt w wyreżyserowanym przez siebie filmie stara się pogodzić uzależnienie od pornografii z uwodzeniem Scarlett Johansson. Walka z nałogiem to tylko jeden z tematów, jakie porusza jego debiutancki Don Jon, doskonale radzący sobie w światowym box office. Operowania łobuzerskim wdziękiem Joseph nauczył się jako piętnastolatek w Trzeciej planecie od słońca, jednak hektolitry drzemiącego w nim uroku osobistego zdemaskowała dopiero "Zakochana złośnica", w której zagrał razem z Heathem Ledgerem. Ostanie cztery lata to wyjątkowo pracowity (i udany!) okres w jego karierze. Po kultowym 500 dni miłości, wzruszającym Pół na pół czy widowiskowej Incepcji, rezolutny Gordon-Levitt zadecydował, że oto nadeszła pora na kino według własnego pomysłu.

Powołany do życia Don Jon, który w polskich kinach zagości 15 listopada, ma być humorystycznym i zmuszającym do refleksji miksem małych słabostek, walki z samym sobą i… miłości. Gordon-Levitt pokazuje, jak uzależnienie od papierowych i łatwo dostępnych doznań całkowicie oducza trudnej sztuki radzenia sobie z własnymi emocjami i uczuciami. Dodajmy do tego świetne recenzje i główną rolę, której prawdopodobnie zazdrości mu połowa męskiej populacji (współczesny Don Juan? Scarlett Johansson? Bardzo sprytne, Joseph!), a uzyskamy solidny fundament do budowania reżyserskiej kariery. Uroczy Gordon-Levitt, który już niejednokrotnie udowodnił, że wie, co to znaczy efektowne i efektywne zdobywanie kobiet, zaprasza nas na kolejną lekcję z serii "jak pogodzić siebie, swoje potrzeby i pojawiającą się znienacka długonogą niewiastę w harmonijną całość". I trzeba przyznać, że wychodzi mu to nad wyraz zgrabnie.

A co z nowym pupilkiem Hollywood, Ryanem Goslingiem? Dla jednych aktorskie objawienie, dla innych – urokliwy chłopaczek z umiejętnościami aktorskimi na poziomie pantofelka. Niezależnie od tego, czy świętokradztwem jest dla nas stawianie go w jednym szeregu z Bradem Pittem, czy omdlewamy melodramatycznie na jego widok, jedno jest pewne – obok tego nazwiska nie da się przejść obojętnie. Rok 2013 udowodnił, że Ryanowi Goslingowi wyjątkowo do twarzy w brutalnym i klimatycznym świecie ulicy – po zrealizowanym w 2011 Drive, ulubieniec żeńskiej części publiczności (od rozchichotanych podlotków po leciwe damy) wyjątkowo upodobał sobie filmy, w których jedyne sensowne rozwiązanie sytuacji to takie, w którym trzeba ubrudzić sobie ręce.

Zarówno w Tylko Bóg wybacza, jak i Drugim obliczu, które latem zadebiutowały w polskich kinach, nie ma miejsce na półśrodki. Krwawe zabawy dużych chłopców, choć zebrały skrajnie różnie recenzje i znacząco podzieliły widzów, doskonale uchwyciły konfrontację chłopięcych marzeń z brutalną rzeczywistością. Nie wszyscy bohaterzy w wykonaniu Goslinga włóczą się nocami po niebezpiecznych dzielnicach miasta i straszą swoim łobuzerskim usposobieniem, co może sugerować rola małomównego kierowcy wymierzającego sprawiedliwość w skórzanych rękawiczkach w filmie Drive. Ryanowi zdarzyło się też być czułym kochankiem ("Pamiętnik"), skrajnie nieśmiałym Larsem związanym z gumową lalką naturalnych rozmiarów (Miłość Larsa) i doradcą samego boskiego George'a Clooneya.

Bezapelacyjnie męscy, ale z chłopięcym błyskiem w oku i wiecznie posieczonymi kolanami. Łobuzerski wdzięk i świat dużych chłopców fascynuje paniczów i damy w każdym przedziale wiekowym, niezależnie od preferencji i gustów filmowych. Obojętnie czy w spodniach, czy w sukience, filmy rodem z chłopięcych, podwórkowych opowieści budzą w nas chęć zdobywania świata w szybkim samochodzie, stroju superbohatera i z piękną damą u boku. Obowiązkowo z eksplozją w tle. A najlepiej - dwiema.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj