Raz na jakiś czas na ekrany trafia film, który łapie krytyków i widzów z zaskoczenia, oferując nową jakość – coś, czego nigdy wcześniej nie było. Do takich tytułów należy Nieśmiertelny z 1986 roku w reżyserii Russella Mulcahy’ego. Po latach osiągnął status dzieła kultowego i pociągnął za sobą mocno nierówną franczyzę, ale jego sukces to wypadkowa czasów, w których powstał i najróżniejszych przedziwnych zbiegów okoliczności. Teraz znów zrobiło się o nim głośno, gdy powrócił wałkowany od lat temat rebootu, a do projektu zostały przypisane konkretne nazwiska: reżysera Chada Stahelskiego (John Wick) oraz aktora Henry’ego Cavilla (m.in. Człowiek ze stali, Wiedźmin). To dobry moment, żeby przyjrzeć się temu, co sprawiło, że oryginał miał w sobie „a kind of magic” i zastanowić się, czego potrzebuje reboot, żeby w ogóle miał rację bytu. Twórcą Nieśmiertelnego był Gregory Widen i wypada tutaj wspomnieć, że to nie jest jedyny przełomowy popkulturowo film, który mu zawdzięczamy, ponieważ ma on też w dorobku (jako scenarzysta i reżyser) Armię Boga, po której filmowe anioły już nigdy nie były takie same. Pierwszy skrypt powstał w ramach kursu dla scenarzystów na UCLA, a inspiracją dla Widena była wizyta w Tower of London – tam narodził się pomysł bohatera, który byłby naocznym świadkiem i uczestnikiem historii znanej zwykłym śmiertelnikom wyłącznie z kart książek. Oryginał był też mocno inspirowany Pojedynkiem Ridleya Scotta ‒ MacLeod miał na podobnej zasadzie toczyć odwieczny bój ze straszliwym Rycerzem. Scenariusz kupili producenci Peter Davis i William Panzer, którzy następnie przekazali go do rozwinięcia Peterowi Bellwoodowi i Larry’emu Fergussonowi – to tej dwójce zawdzięczamy ideę i zasady Gry, w której biorą udział nieśmiertelni, i oczekującej ich Nagrody (z hasłem „There can be only one!”), moc Ożywienia (angielskie słowo „quickening” oznacza również pierwsze ruchy dziecka w łonie matki), a także nadanie całej opowieści psychologicznej głębi. Od czasów Nieśmiertelnego motyw wiecznie żyjących bohaterów nieraz pojawiał się w popkulturze ‒ najnowszym przykład stanowi The Old Guard ‒ produkcja Netflixa na podstawie komiksu Grega Rucki, z Charlize Theron w roli Andromache stojącej na czele oddziału starożytnych najemników. Przez ponad 35 lat od premiery Nieśmiertelnego wątki związane z wiecznym życiem i doświadczaniem przemijania otaczającego świata zostały mocno wyeksploatowane, więc nowemu filmowi trudno będzie zaoferować tu cokolwiek świeżego. Sztuka będzie zatem polegać raczej na tym, aby to, co już doskonale znamy, sprzedać widzom w sposób przekonujący i oddziałujący na emocje. Bowiem trzeba pamiętać, że Nieśmiertelny to – odwołując się do cytatu z filmu ‒ nie tylko stal, ale też wiara i serce. Film z 1986 roku nie byłby tak niezwykłym doświadczeniem ekranowym, gdyby nie Russell Mulcahy, który przed Nieśmiertelnym nakręcił zaledwie jeden film pełnometrażowy: horror Razorback, o dzikiej świni terroryzującej australijskie odludzie. Reżyser z Melbourne był za to doświadczonym i rozchwytywanym twórcą teledysków. Do pracy nad filmem o MacLeodzie wniósł z jednej strony olbrzymią dozę kreatywności w warstwie wizualnej (praca kamery, montaż), z drugiej jednak sporo chaosu i działania na żywioł, na co ekipa nie zawsze była przygotowana. Jak się wydaje, następca Mulcahy’ego, Chad Stahelski dostał od fandomu spory kredyt zaufania. On też do kręcenia filmów doszedł poniekąd od nietypowej strony ‒ o ile jego poprzednik kręcił muzyczne wideoklipy, to Stahelski przez długie lata był kaskaderem, koordynatorem kaskaderów i choreografem walk. Zaczynał jako dubler Brandona Lee w Kruku, na szersze wody wypłynął dzięki Keanu Reevesowi, z którym współpracował przy trylogii Matrix. Do tej pory samodzielnie wyreżyserował trzy filmy, ale jeśli ktoś zaczyna od Johna Wicka, to dobrze wróży na przyszłość. Nie ulega wątpliwości, że po nowym Nieśmiertelnym możemy się spodziewać spektakularnych i doskonale sfilmowanych scen walk ‒ otwarta jednak pozostaje kwestia całej reszty, o czym wspominałem już wyżej.
fot. materiały promocyjne
Możemy być spokojni o to, że Henry Cavill, który w reboocie wcieli się w głównego bohatera, fizycznie stanie na wysokości zadania. Aktor, którego możemy oglądać też jako Geralta z Rivii w serialu Netflixa, ma duże doświadczenie w ekranowej szermierce ‒ pod tym względem zdecydowanie przeważa nad Christopherem Lambertem. Wśród innych kandydatów do roli oryginalnego Connora MacLeoda warto wymienić Barry’ego Bostwicka (Rocky Horror Picture Show) i Kurta Russella (m.in. Coś, Ucieczka z Nowego Jorku) ‒ jak głosi fama, tego drugiego do rezygnacji namówiła żona, aktorka Goldie Hawn. Lambert, gdy dostał tę rolę, był na fali po sukcesie filmu Greystoke: Legenda Tarzana, władcy małp – właśnie tym występem zwrócił uwagę producentów, którzy poszukiwali aktora „łagodzącego siłę człowieczeństwem”. O ile talentu mu nie brakowało, to gdy doszło do pierwszego spotkania, okazało się, że Lambert jest o jakieś dziesięć centymetrów niższy niż deklarował jego agent, cierpi na mocną krótkowzroczność (stąd jego charakterystycznie zmrużone oczy) i… prawie nie mówi po angielsku. Co prawda w ostatecznym rozrachunku jego niezwykły akcent znakomicie pasował do postaci MacLeoda (szczególnie w scenie na posterunku, gdy dochodzi do wymiany zdań: „‒ Zabawnie mówisz, Nash. Skąd jesteś? / ‒ Z wielu różnych miejsc.”), jednak poza ekranem nie ułatwiało to komunikacji. Aktor jednak doskonale wczuł się w swojego bohatera i ciężko pracował na planie, żeby sprostać wyzwaniom, jakie stawiała przed nim rola tułającego się przez stulecia szkockiego górala. Trudno wyobrazić sobie Nieśmiertelnego bez Seana Connery’ego i postaci Juana Sancheza Villa Lobos Ramireza ‒ mentora MacLeoda, który w rzeczywistości nazywał się Tak-Ne i pochodził ze starożytnego Egiptu. Nieustająco bawi fakt, że urodzony w Nowym Jorku, a wychowany w Szwajcarii Francuz wcielał się w filmie w Szkota, podczas gdy prawdziwy Szkot grał Egipcjanina występującego pod hiszpańskim nazwiskiem. Trzeba jednak przyznać, że producenci mieli mnóstwo szczęścia ‒ w czasie, kiedy wstrzelili się ze swoją ofertą, kariera byłego agenta 007 wytraciła pęd, a inny projekt, w którym miał on zagrać z Michaelem Caine’em u Alana Parkera, nie doszedł do skutku. Connery’ego do wystąpienia w filmie Mulcahy’ego przekonało parę czynników. Po pierwsze, rola Ramireza została z myślą o nim specjalnie podkoloryzowana przez scenarzystów. Po drugie, plan zdjęciowy znajdował się w jego rodzinnej Szkocji. Po trzecie i najważniejsze zaś: za trzy dni pracy miał dostać pół miliona dolarów ‒ plus kolejne pół miliona za każdy dodatkowy dzień. Ponieważ ostatecznie, w wyniku problemów ze sprzętem, aktor brał udział w zdjęciach przez pięć dni, za występ w Nieśmiertelnym, określany przez niektórych złośliwie mianem „podrasowanego cameo”, zainkasował półtora miliona dolarów. Nie ulega jednak wątpliwości, że rola Ramireza, razem z występem w tym samym roku w Imieniu róży, zapoczątkowały nowy rozdział w filmografii Connery’ego. Rok później zaś zagrał w Nietykalnych, co zaowocowało jego jedynym Oscarem.
fot. materiały prasowe
Trzecią pamiętną postacią z Nieśmiertelnego jest bez wątpienia główny antagonista filmu, okrutny i bezlitosny Kurgan – w niego właśnie wyewoluował Rycerz z pierwotnej wersji scenariusza. Przydomek pochodzi od nazwy słynącego z okrucieństwa starożytnego plemienia Kurganów (które z kolei wzięło nazwę od słowa „kurhan”). W przerażającego, ale też niepozbawionego dozy czarnego humoru barbarzyńcę wcielił się początkujący wówczas aktor Clancy Brown i chociaż od tamtego czasu zaliczył wiele świetnych ról (żeby przypomnieć choćby niesamowitego pastora Justina Crowe’a z serialu Carnivalé, czy kapitana Hadleya ze Skazanych na Shawshank), to nadal kojarzony jest przede wszystkim z tym fenomenalnym, przerysowanym występem. I pomyśleć, że wszystko to mogło wziąć w łeb, gdyby aktor zrezygnował z roli z powodu swojej alergii na środki używane w filmowej charakteryzacji. Teraz możemy tylko spekulować, co by było, gdyby Kurganem został jeden z innych kandydatów typowanych przez twórców; Arnold Schwarzenegger (który odrzucił propozycję, aby uniknąć zaszufladkowania w rolach złoczyńców) albo Sting (który co prawda odrzucił tę rolę, ale to właśnie on zaproponował Mulcahy’emu zatrudnienie Browna). W chwili, gdy piszę ten tekst, nadal nie wiadomo, kto wcieli się w postacie Ramireza i Kurgana w reboocie (faworytem fanów do roli tego drugiego jest Jason Momoa). Tu jednak warto zatrzymać się i zadać podstawowe pytanie: czy aby na pewno potrzebny jest nam nowy film, którego bohaterami będą MacLeod, Ramirez i Kurgan? Czy nie lepiej na bazie tego samego schematu stworzyć opowieść o nowych postaciach, które – choćby i dzięki zmianie nazwisk – mogłyby chociaż do pewnego stopnia uniknąć nieuchronnych porównań z pierwowzorami? Taki zabieg dałby scenarzystom większą swobodę, jeśli chodzi o genezę bohaterów, ich tło czy wydarzenia historyczne, w których mogli brać udział, a które mogłyby się pojawić w retrospekcjach. Nowym mentorem głównego bohatera, „nie-Ramirezem”, mógłby zostać np. jakiś azjatycki mistrz walki kataną. Zasady Gry nie muszą ulegać zmianie, ale może warto rozważyć wymianę graczy. I tu docieramy do kolejnego punktu, który odegrał olbrzymią rolę w tworzeniu magii Nieśmiertelnego ‒ a mianowicie do niepowtarzalnej ścieżki dźwiękowej, skomponowanej przez Michaela Kamena i grupę Queen. A przecież znowu niewiele brakowało, a historia mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej. Wśród artystów, których brano pod uwagę, byli m.in. David Bowie i Sting, a najpoważniejszymi kandydatami do nagrania piosenek do filmu byli Brytyjczycy z rockowego zespołu Marillion. Ten jednak nie był w stanie pogodzić pracy przy filmie z zaplanowaną trasą koncertową. I całe szczęście, ponieważ gdy fragmenty Nieśmiertelnego pokazano muzykom z Queen, opowieść trafiła prosto w ich serca. Freddie Mercury skomponował otwierający film hymn Princes of the Universe, Roger Taylor stworzył A Kind of Magic pod wpływem retrospekcyjnej sceny z okupowanej przez nazistów Polski i dorzucił do tego Don’t Lose Your Head; piosenka Rogera Deacona One Year of Love rozbrzmiewa w radio w nowojorskim pubie, a Brian May uchwycił ból wiecznej egzystencji w Who Wants to Live Forever, zaś w Gimme The Prize uchwycił drapieżność Kurgana. Te i inne piosenki trafiły na album A Kind of Magic, który chociaż nie jest oficjalnym soundtrackiem z filmu, to za taki jest powszechnie uznawany. Szkoda tylko, że nie załapała się tam (ani nigdzie indziej) pełna wersja coveru New York, New York Franka Sinatry, która pojawia się w filmie w scenie porwania Brendy.
fot. materiały prasowe
Piosenki Queen godnie uzupełnił symfoniczną muzyką Kamen – kompozytor jak żaden inny doświadczony we współpracy z muzykami rockowymi i we wplataniu ich utworów w ścieżki dźwiękowe (wspomnijmy tu m.in. Trzech Muszkieterów i piosenkę One for All and All for Love tria Sting/Adams/Stewart, czy Robin Hooda, księcia złodziei i przebój Everything I Do, I Do It for You Briana Adamsa). Jakakolwiek muzyka powstanie do nowego filmu, nie uniknie porównań z legendarnymi kompozycjami Queen i Kamena. O nagrywaniu coverów lepiej zapomnieć (kto słyszał profanację Princes of the Universe w filmie Nieśmiertelny: Źródło, ten wie, co mam na myśli), więc tutaj ekipa Nieśmiertelnego stoi przed olbrzymim wyzwaniem znalezienia własnej muzycznej drogi. Jak widać, twórcy rebootu podjęli się zadania niezwykle trudnego, bo wymagającego przede wszystkim ogromnego wyczucia, szacunku do oryginału, ale też wypracowania własnego podejścia. Chad Stahelski na pewno nie będzie chciał poprzestać na jednym filmie – to jednak nie stanowi problemu, ponieważ jeśli przyjrzeć się przedstawionym w filmach zasadom Gry, można je zinterpretować nieco inaczej, niż się powszechnie przyjęło. Wszak „Może być tylko jeden” nie musi oznaczać, że na końcu ma pozostać tylko jeden nieśmiertelny, lecz że tylko jeden może w danym momencie być zdobywcą Nagrody. Gdy Connor i Brenda giną gwałtowną śmiercią w wypadku samochodowym (Nieśmiertelny: Mag), MacLeod traci Nagrodę, jaką jest zostanie śmiertelnikiem i więź ze wszystkimi ludźmi, ale Ożywienie przywraca go do życia, a co za tym idzie, także na nowo włącza do Gry. Takie odczytanie zasad daje dużo większe pole manewru i potencjał na długowieczną franczyzę. W fandomie Nieśmiertelnego panuje rozdarcie między przekonaniem, że „Może być tylko jeden” i że nawet istniejące do tej pory kontynuacje filmowe i serialowe to już było za dużo, a pragnieniem, by ich ukochana opowieść, żyła wiecznie ‒ jak jej bohaterowie. Ja trzymam mocno kciuki za tę drugą opcję. Przy pracy nad artykułem wspomagałem się książką „A Kind of Magic – Making the Original Highlander” Jonathana Melville’a oraz materiałami z IMDb i Wikipedii.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj