Z różnych ośrodków w ostatnim czasie płynie w naszym kierunku prosty komunikat: to nie jest kraj dla kobiet. Niczym widmo powraca do nas stara prawda Marksa o tym, że historia powtarza się dwa razy – najpierw jako tragedia, potem zaś jako farsa. Piewcy moralności kładą wszystkie ręce na pokład, by cofnąć nas o jakieś 100 lat, do czasu, gdy płeć żeńska stanowiła jedynie tło dla świata rządzonego przez mężczyzn. Moglibyśmy ten fakt przemilczeć i przejść nad nim do porządku dziennego, nie zabrać głosu, udać, że nic się nie dzieje, i schować głowę w piasek. Jednakże, jako ludzie popkultury, chcemy być także ludźmi kultury i fundamentalnych zasad, w których wolność ma zasadnicze znaczenie. Zanim więc Wy, kobiety, będziecie zmuszone do wyjścia na ulice w obronie swoich praw, chcemy Was w tej walce wesprzeć. Nie mamy wpływu na to, co się wydarzy, dysponujemy jednak popkulturowymi działami wielkiego kalibru, których nie zawahamy się użyć. Nikt tu nie chce być rycerzem na białym koniu ani tym bardziej Don Kichotem, czas jednak podjąć działania odwetowe i odpowiedzieć dobitnie: odpieprzcie się. Pomoże nam w tym nasza długoletnia kochanka i prawdziwa miłość wielu z nas – X Muza. By skonfrontować się z rzeczywistością, która maluje się nam na horyzoncie, trzeba uderzyć się w pierś i przeprowadzić męski rachunek sumienia. Korzystaliśmy bowiem z popkultury instrumentalnie, tworząc ją, obserwując, komentując. Doprowadziliśmy z biegiem lat do sytuacji, w której trudno określić, czy kobieta jest już ekranowym podmiotem, czy nadal tylko przedmiotem. Być może zrobiliśmy zbyt mało, by szeroko rozumiana sztuka wpływała na umysły tych, którzy nadają ton rzeczywistości społeczno-politycznej, i powstrzymywała ich przed serwowaniem nam farsy w rozmaitej postaci. Dlatego też przez dziesięciolecia płeć żeńska w kinie głównie pięknie wyglądała, pełniła rolę dodatku, zalotnie spoglądając na widzów gdzieś z drugiego planu. Jeśli staraliśmy się pokazać silną bohaterkę, zazwyczaj była ona powieleniem egzemplarza mężczyzny, obdarzonym jeszcze właściwymi mu cechami i przymiotami. Czasem wkładaliśmy Wam w dłonie bat, jak w przypadku Kobiety Kota, nieco zapominając o tym, że budujemy tu dla siebie kolejną fantazję seksualną, opartą koniec końców na lęku przed płcią przeciwną i pragnieniu bycia zdominowanym. Ten strach przed Wami przybierał tak karykaturalne formy jak w serialu Masters of Sex, w którym wina za brak zajścia w ciążę spadła nie na impotenta, lecz właśnie na kobietę. To my Waszą obecność w ekranizacjach komiksowych uzależnialiśmy od kwestii marketingowych, sprowadzając ją jeszcze do tak absurdalnych aspektów jak sprzedaż zabawek promujących filmy. Tak jakbyśmy chcieli widzieć w Was wciąż źródło wszelkiego zła, podające jabłko cnotliwemu i odzianemu w listek figowy Adamowi. Jeszcze nawet zanim nadeszła popkultura, przez długie stulecia problem z kobietami był ogromny. Święty Tomasz z Akwinu ogłosił swego czasu podwójną niepełnowartościowość płci żeńskiej: z jednej strony miała być ona podporządkowana mężczyznom, z drugiej zaś niższa od nich pod względem logiki i mądrości. Nie ma więc przypadku w tym, że w średniowieczu ulubioną rozrywką stały się dwie formy polowań: na zwierzynę w lesie i na czarownice, przy czym w tym drugim przypadku samo pojęcie „wiedźmy” było niezwykle płynne. W myśl zasady: dajcie nam potencjalną ofiarę, znajdziemy na nią paragraf. Kończyły zazwyczaj na stosie, palone naprzeciw zafascynowanej wydarzeniem gawiedzi. Główną funkcją płci żeńskiej stało się rodzenie i wychowywanie dzieci. Po wielu wiekach, w kultowym już filmie Rosemary's Baby, podobny los spotkał główną bohaterkę, która nie dość, że musiała spłodzić wyjątkowo problematyczną latorośl, to w dodatku od razu Antychrysta. Rola i funkcje, jakie w społeczeństwie pełnił mężczyzna, niespecjalnie zmieniały się na przestrzeni dziejów. W przypadku kobiet sytuacja była diametralnie inna – każda dekada XX wieku przynosiła nowy model działania i postrzegania płci żeńskiej. Lata 60. zostały zapamiętane głównie ze zmian zachodzących w kulturze, tymczasem w amerykańskich domach matki i żony wciąż musiały zmagać się z jarzmem patriarchatu. Doskonale opowiada o tym film The Help. Odkładając na bok kwestię segregacji rasowej, znajdziemy tu zapis walki kobiet o drobne zmiany w otaczającym je świecie. Nawet w przypadku starań o godne życie nadal stawały się one ofiarami społecznego ostracyzmu. Symptomatyczna w postrzeganiu płci żeńskiej wydaje się także produkcja The Stepford Wives. Tytułowe bohaterki są wiecznie uśmiechnięte, piękne, szczęśliwe, co jednak najważniejsze – bez reszty oddane swoim mężom. Spełniają ich zachcianki z wielką gracją, głównie w materii kulinarnej i seksualnej. Świat, który przecież z natury rzeczy powinien odpowiadać mężczyznom, wzbudza jednak w tym przypadku podejrzenia. Jest coś niepokojącego w ekranowych bohaterkach, które godzą się ze swoim losem i nie podejmują działania. Rozbrzmiewa tu jeszcze echo słodkich idiotek, portretowanych przez Marilyn Monroe, czy słodkich idiotek z klasą, w których role wcielała się nieodżałowana Audrey Hepburn. Kobiety przez lata wzdychały do swoich nieujarzmionych partnerów, a nawet wielka siła Scarlett O’Hary w Gone with the Wind została podporządkowana utonięciu w objęciach fascynującego Rhetta. Gdy zaciera się wyraźna granica między światem realnym a wirtualnym, kobiety nadal pozostają na usługach mężczyzn. W filmie Her główny bohater ma przecież osobliwe relacje z systemem operacyjnym, który mówi głosem Scarlett Johansson. Wszystko rozgrywa się tu jak w starym, dobrym schemacie: pierwsze zauroczenie, poczucie bliskości, zachwiania. Produkcja najlepiej bodajże w ostatnich latach pokazuje, jak ważna jest obecność kobiety – i w kinie, i w życiu. Sam głos nie wystarczy, tu potrzeba odkrywania tajemnicy płci żeńskiej. Tymczasem mamy rok 2016. Wciąż jest wiele do naprawy w kwestii kobiecego wizerunku w kinie i w serialach, ale nie da się nie zauważyć, że coś się w tym aspekcie zmienia. Będzie to wymagało przeformułowania myślenia o płci żeńskiej, zapewne także zdefiniowania na nowo gatunków filmowych czy rozbicia schematu, w którym mężczyzna jest punktem odniesienia w danym dziele. By tak się jednak stało, potrzeba nam pracy u podstaw, przede wszystkim zmiany naszej mentalności. Przekaz, jaki dziś do nas w tej materii płynie, może powodować doznania schizofreniczne. Z jednej bowiem strony Patty Jenkins i Gal Gadot dwoją się i troją, by tarcza Wonder Woman była czymś więcej niż tylko komiksowym manifestem, z drugiej zaś kreatorzy życia społecznego raczą nas planami przeciwdziałania zabiegom emancypacyjnym. Nawet dzieci mają już głos; wygląda na to, że ryby i kobiety nadal nie. Tango popkultury i rzeczywistości wciąż jednak trwa, a oba jego elementy są nierozerwalnie połączone. To swoista symbioza – zamach na wolność płci żeńskiej w danym społeczeństwie odbije się echem w sztuce i odwrotnie. Odłamkowym dostanie każdy z nas, niezależnie od tego, czy jesteś wojującą feministką, czy zajadającym hot dogi tłuścioszkiem, który osikał deskę na plaży w Mielnie. Dlatego też w nadchodzącym proteście jesteśmy z Wami - i to do samego końca. Rzeczpospolitej albo naszego, by przywołać tutaj słowa rodzimego samca alfa, Franza Maurera. Będziemy wypatrywać polskich Wonder Woman i Dziewczyn ze Stali, przebudzenia Waszej mocy w stylu Rey, odnalezienia w Was samych Żelaznych Dam i pokazania, że kobiety, podobnie jak chłopaki, nie płaczą. Stwórzcie własną wersję Tommy’ego Lee Jonesa w The Fugitive czy Benicio Del Toro z Sicario. Bądźcie jak Cersei i nie dajcie sobą pomiatać. Kreujcie jak Frida Kahlo, walczcie jak Angelina Jolie w serii Tomb Raider. Czujemy Wasz protest i w pełni go popieramy. Popkultura może Was wesprzeć w Waszych działaniach. Ona inspiruje, Wy zaś macie szansę zainspirować nas wszystkich. PS. W naszej redakcji wszystkie kobiety chcące zamanifestować swoje poglądy mają decyzją szefostwa w poniedziałek wolne. Są bowiem rzeczy ważne, są także ważniejsze.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj